Mała Mileńka przyszła na świat w styczniu 2023 roku w Słupsku. Nikt nie przypuszczał, że kilka miesięcy później zacznie się prawdziwa walka o jej życie. Choroba przyszła nagle. Pewnej lipcowej nocy dziecko zaczęło wymiotować, było ospałe i osłabione. Płakało. Rodzice postanowili zabrać Milenkę na SOR, podejrzewali, że dzieje się coś niepokojącego, ale w najczarniejszych snach nie przypuszczali, że w główce tak maleńkiej istoty jest tykająca bomba. To był guz mózgu. Odwołali ślub i z weselnej Sali przenieśli się do tej w szpitalu. Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
"Zaniepokojeni nagłymi wymiotami i osłabieniem córeczki, rodzice udali się na pogotowie. Po wstępnym badaniu dziecka lekarz zalecił niezwłoczne wykonanie rezonansu. W jednej chwili zawalił się świat - zaawansowany nowotwór złośliwy mózgu..." - czytamy w opisie zbiórki na portalu pomagam.pl, gdzie rodzice małej Milenki zbierają pieniądze na jej leczenie. Jednak zacznijmy od początku.
Kiedy dziewczynka przyszła na świat, nikt nie przypuszczał, że zaledwie siedem miesięcy później rozpocznie się jej walka o życie. Z początkiem lipca wykryto u niej guza mózgu, który musiał być natychmiast usunięty. Jednak ze względu na to, że dziecko było bardzo malutkie, a nowotwór miał aż sześć centymetrów - lekarze nie chcieli podjąć się wykonania operacji.
Dwóch lekarzy powiedziało, że guz jest za duży, dziecko za małe i nie podejmą się operacji, bo dziecko albo umrze, albo będzie sparaliżowane. Byliśmy zdruzgotani. Ale na szczęście przyszedł trzeci lekarz - dr Paweł Kowalczyk, neurochirurg. Ten lekarz uratował życie mojemu dziecku. Przed operacją powiedział, że operacja będzie bardzo trudna i skomplikowana, ale daje 70 procent szans, że dziecko przeżyje. Udało się. Guz został w pełni bardzo precyzyjnie usunięty
- opowiada Kamil Wójcik, tata Milenki w rozmowie z dziennikarzami portalu gp24.pl.
Kiedy opadły emocje, rodzice dziecka zdali sobie sprawę, że wygrana bitwa, nie oznacza zwycięstwa na wojnie. Teraz czeka ją długie leczenie chemioterapią, które potrwa co najmniej rok i wieloletnia rehabilitacja. Niestety kilka dni po operacji, złapała infekcje, co w przypadku dziecka o bardzo obniżonej odporności, może doprowadzić do śmierci. 20 sierpnia trafiło na SOR Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Słupsku, jednak stamtąd przetransportowana została do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, ponieważ w szpitalu nie ma dziecięcej onkologii, a pobyt na pediatrii nie jest wskazany przy tak obniżonej odporności.
Teraz przebywa w Warszawie. Wraz z nią przy łóżku czuwa jej mama, Agata, a co kilka dni przyjeżdża tata. Nie może on sobie pozwolić na dłuższy pobyt, bo w domu w Słupsku jest jeszcze ich syn, Adaś, który właśnie zaczął szkołę.
Na szczęście wszystko powoli zaczyna się układać. Organizm Milenki dobrze zareagował na podawany antybiotyk i walczy z infekcją. Jednak to nie koniec zmartwień, bo jej rodzice muszą też zadbać odpowiednio o jej rozwój pod okiem fizjoterapeuty, gdyż jednym ze skutków operacji był udar, który doprowadził do lekkiego niedowładu lewej strony ciała.
"Już dziś wiadomo na pewno, że będzie musiała być rehabilitowana do piątego roku życia. A potem wszystko zależy od tego, jak się będzie rozwijała. Niestety, mamy duży problem ze znalezieniem fizjoterapeuty, który podejmie się długoterminowego leczenia dziecka w naszym domu. Organizm po chemii jest wyjałowiony. Nie możemy jej narażać na żadne ryzyko" - mówi pan Kamil, który wraz z żoną postanowił założyć zbiórkę pieniędzy, aby móc zapewnić córce odpowiednie warunki do powrotu do zdrowia, cytowany przez portal gp24.pl.
Za fizjoterapię w warunkach domowych trzeba będzie zapłacić naprawdę wysoką sumę pieniędzy. Do tego dochodzi pielęgnacja tzw. cewnika Broviaca, który umożliwia pobieranie krwi czy podawanie chemioterapii bez ciągłego kłucia maleńkiego dziecka. Zebrana kwota zostanie w całości na to przeznaczona.
Suknia ślubna i całe wesele poczekają, teraz liczy się tylko jedno: życie i zdrowie Milenki.