Magda (@magda_w_krainie_kiwi): Tak, zgadza się, w Nowej Zelandii mieszkam od 2004 roku, więc to już prawie 20 lat. Przyleciałam tutaj z moim mężem, który również jest Polakiem. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej spakowałam walizki i wyprowadziłam się na drugi koniec świata. Od samego początku mieszkam w mieście Auckland, które jest nazywane miastem żaglówek.
Moja kariera zawodowa w Nowej Zelandii była różna, początki były ciężkie, musiałam się nauczyć języka angielskiego tutaj, na miejscu. Najpierw pracowałam w warzywniaku, potem był rzeźnik, a skończyło się na otworzeniu własnej działalności.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Od paru lat zajmuję się produkcją polskich wyrobów wędliniarskich. Są to kiełbasy z prawdziwego zdarzenia - takie, jakie nasi dziadkowie robili dawno temu. Obecnie moje produkty można kupić w europejskich delikatesach w Auckland oraz w jednej polskiej piekarni na północy Nowej Zelandii.
Na pewno polskie produkty cieszą się tutaj popularnością. Nie da się ukryć, że polskie jedzenie jest po prostu smaczne! Dobra polska "kiełba" z ogniska jest najlepsza (śmiech). Albo świeża bułka z kiełbasą krakowską, prawda? Nowa Zelandia to miejsce wielu kultur, tutejsi mieszkańcy niejednokrotnie słyszeli o polskich pierogach czy kiełbasie, a jak już skosztują naszych przysmaków, to nie ma odwrotu.
Zdecydowanie lubię Nową Zelandię za przyrodę, zieleń otaczającą nas przez cały rok, piękne plaże i łatwy dostęp do oceanu. Za wyluzowanie, za spokojny tryb życia i za tolerancję dla różnych kultur. Nie przepadam zaś za tym, że jestem tak daleko od rodziny - podróż do Polski jest dość kosztowna i bardzo czasochłonna.
Pierwszy szok przeżyłam, gdy poszłam do supermarketu i zobaczyłam niektórych ludzi w piżamach, w kapciach na stopach, z wałkami na włosach czy w szlafrokach. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się na nich patrzyłam (śmiech). Teraz jest to już dla mnie zupełnie normalne, nie budzi to we mnie takiego zdziwienia, jak kilkanaście lat temu.
Nowozelandczycy zdecydowanie różnią się od Polaków, choćby nastawieniem do życia. Są pogodni, radości, uśmiechają się, mijając cię na ulicy. Lubię takie pozytywne podejście do życia.
Mam dwie córki i muszę powiedzieć, że ciąże wspominam bardzo dobrze. Każda kobieta ciężarna ma swoją położną, która prowadzi całą ciążę, ta usługa w moim przypadku była bezpłatna z tego względu, że jestem już obywatelem Nowej Zelandii. Wszystkie wizyty na USG są również bezpłatne, za poród też się nic nie płaci.
Miałam dwie cesarki, pierwsza nie była planowana, ale druga już tak. Rodziłam w szpitalach państwowych. Podczas porodu nie było problemu z podaniem mi epiduralu. Po wyjściu ze szpitala położna wciąż przychodziła na domowe wizyty przez okres około trzech miesięcy, aby sprawdzić, jak się chowa dziecko i jak ja się czuję.
Na szpitale nie mogę narzekać. Jak już wspomniałam, miałam cesarki i mój mąż mógł być razem ze mną na sali, przeciąć pępowinę. To było dla mnie super wsparcie. Mieliśmy własny pokój po porodzie, gdzie byliśmy przez dwa, trzy dni. Jedzenie w szpitalu było bardzo smaczne, codziennie dostawałam menu do wyboru i można było się tymi porcjami spokojnie najeść. Mam wrażenie, że co chwilę przychodziły do mnie pielęgniarki, sprawdzały, czy wszystko jest w porządku i jak sobie daję radę.
Tak, mamy urlop macierzyński. W moim przypadku przysługiwał mi urlop macierzyński z pracy przez okres 12 miesięcy, w tym chyba około 14-16 tygodni było płatnych. To było w 2011 roku, kiedy urodziłam pierwsze dziecko. Obecnie jest trochę inaczej i na dzień dzisiejszy przysługuje matce 26 tygodni płatnego urlopu macierzyńskiego.
Ja do pracy nie wróciłam, ale dziecko poszło do żłobka około dziewiątego miesiąca życia, na kilka dni, abym mogła trochę odpocząć. Kiedy urodziłam, przyleciała do mnie mama z Polski, ale tylko na trzy miesiące. Życie na emigracji nie jest łatwe, nie ma wsparcia ze strony najbliższych i dlatego zdecydowałam się na żłobek. To była dobra decyzja i to zarówno dla mnie, jak i dla córki. Chciałam jednak zaznaczyć, że taki żłobek wcale nie jest tani. W tamtym okresie tydzień kosztował około 290 dolarów nowozelandzkich (ok. 710 zł). Takie stawki obowiązują do trzeciego roku życia dziecka, między trzecim a piątym rokiem stawka jest trochę niższa - około 190 dolarów (465 zł) tygodniowo. Jest to związane z tym, że państwo wspiera finansowo przedszkola. Po przedszkolu, w wieku pięciu lat, dzieci w Nowej Zelandii idą do szkoły.
Tak, mówiłam o prywatnych żłobkach i przedszkolach. Są również państwowe placówki, ale te są mniej dostępne. Lista osób chętnych na państwowe miejsca jest dosyć długa, a przy tym ustalona jest maksymalna ilość godzin na sesję w takim ośrodku. Na jedno dziecko przysługują maksymalnie trzy lub cztery godziny dziennie. Z reguły dzieci są w żłobkach od godziny 9 rano do południa. Potem jest sesja popołudniowa, ale to też tylko kilka godzin. Większość ludzi posyła dzieci do prywatnych przedszkoli, gdyż są one otwarte zazwyczaj od 7 rano do 17-18 po południu. Jest to zdecydowanie bardziej pomocne, kiedy rodzic wraca do pracy.
Często jeździmy na wycieczki, jest wiele wspaniałych miejsc, które można odwiedzić za darmo - parki, szlaki, plaże, wodospady. Lubimy przyrodę i często spędzamy czas poza domem, o ile pogoda dopisuje. Chodzenie na plażę i piknikowanie czy grillowanie jest dość popularne.
Ceny są różne w zależności od rozrywki, można zrobić coś fajnego za darmo, ale są i takie atrakcje, które kosztują. Z reguły za jakieś wejście z dzieciakami, np. do wesołego miasteczka, trzeba zapłacić około 250 dolarów (ok. 612 zł). To cena za wstęp dla czteroosobowej rodziny.
Życie w Nowej Zelandii nie należy do tanich. Sam wynajem mieszkania czy domu sporo kosztuje. My wynajmujemy dom i co tydzień płacimy 790 nowozelandzkich dolarów (ok. 1935 zł). Ceny jedzenia ostatnimi czasy również poszły do góry. Aktualna stawka za godzinę pracy wynosi około 23 dolarów (ok. 56 zł). Dla przykładu litr benzyny to teraz koszt ponad 3 dolary (7 zł), litr mleka około 2-2,50 dolara (ok. 4,90 zł-6,10 zł), kostka masła około 6-8 dolarów (ok. 14,70-19,60 zł) w zależności, gdzie się je kupuje. Na pewno potrzeba dwóch osób, które pracują, aby mieć dogodne życie.
Do Polski wracam… ale tylko na wakacje, aby odwiedzić rodzinę i znajomych, tutaj jest mój nowy dom. Dobrze nam się tu żyje.