Pochodzi z Polski, pomaga uczniom z Tanzanii. "Klasy nierzadko liczą ponad 120 osób"

Dagmara zamieszkała w Tanzanii cztery lata temu, choć nie miała wcześniej takich planów. Wydzierżawiła hotel zaledwie dwa miesiące przed wybuchem pandemii koronawirusa, niedługo później zaangażowała się w działalność edukacyjną. Czy Tanzańczycy wychowują swoje dzieci inaczej niż Polacy? Jak w tym afrykańskim kraju żyje się kobietom, a jak cudzoziemcom?

Dagmara Dąbek: Od ilu lat mieszkasz w Tanzanii?

Dagmara (@autentyczna_tanzania): W Tanzanii, w górach Usambara, mieszkam już cztery lata. Wcześniej przez dziewięć lat żyłam w Maroku, z którego nie planowałam nigdy wyjeżdżać. Kochałam Marrakesz, jego zgiełk, kolory, przyprawy, kuchnię. Jednak z roku na rok miasto stawało się coraz bardziej komercyjne, a ja czułam, że znów zaczyna mi czegoś brakować - kontaktu z naturą, miejsca z dala od zgiełku wielkich miast. Zaczęłam szukać. Tanzanii nigdy nie brałam pod uwagę, głównie ze względu na odległość i brak połączeń lotniczych, które pozwalałyby mi przeprowadzić się z moimi pięcioma adoptowanymi psiakami. Wyprowadzka z Afryki Północnej do Wschodniej wydawała mi się w takim towarzystwie ponad moje możliwości… 

Zobacz wideo Janina Ochojska o uchodźcach klimatycznych

A jednak tu trafiłaś. Jak to się stało?

Pewnego dnia trafiłam na ogłoszenie od założycieli MamboViewPoint Eco Lodge. Szukali kogoś, kto przejąłby hotel po ich odejściu na emeryturę. Miejsce od pierwszego wrażenia wydało mi się wyjątkowe, społecznie zaangażowane, w otoczeniu cudnej przyrody. Więc przyjechałam najpierw na dwa miesiące, aby się rozejrzeć… I już zostałam! Zakochałam się w tych górach, w ludziach, w lesie deszczowym. Dwa miesiące później cała nasza sześcioistotowa rodzina była przeprowadzona do Tanzanii. 

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Czym się zajmujesz w Tanzanii?

Och, czym to ja się nie zajmuję! Moja przygoda w Tanzanii zaczęła się od wydzierżawienia hotelu w 2020 roku, czyli dosłownie dwa miesiące przed rozhulaniem się pandemii. Jednak wbrew obawom wszystkich, przeprowadzka do Tanzanii uratowała mnie, ponieważ Maroko miało zdecydowanie surowsze obostrzenia i trudniejszą kwarantannę, która sprawiła, że życie osób pracujących w turystyce stało się naprawdę trudne. Mnie udało się przeprowadzić na ostatnią chwilę na szczyt góry, gdzie można było spokojnie wyjść, gdzie człowiek zawsze znajdzie sobie zajęcie, gdzie mogłam pracować w ogródku, chodzić na spacery z psiakami, być na świeżym powietrzu.

Udało się wam przetrwać mimo pandemii? To były ciężkie czasy dla branży hotelarskiej… 

Odczuliśmy, oczywiście, skutki finansowe i biznesowe, ale również pod tym względem mieliśmy bardzo dużo szczęścia, ponieważ hotel, który dzierżawiłam, jest tak doskonale zlokalizowany, że nawet dla mieszkańców Tanzanii czy przebywających na kontraktach obcokrajowców stanowi super lokalizację na wyjazdy. Kiedy cały świat się zamknął, lokalni szukali ciekawych lokalizacji w Tanzanii i bardzo często trafiali właśnie do nas. Zmieniłam swoją strategię marketingową i zorientowałam hotel bardziej na rynek lokalny. I udało się! "Koronę" przetrwaliśmy, nie musieliśmy nikogo zwalniać, nie było wielkich kompromisów. Przez trzy lata dzierżawiłam mój pierwszy hotel, natomiast od 2020 roku zaangażowałam się także w działalność edukacyjną.

Działalność edukacyjną? Powiedz coś więcej na ten temat. 

W lipcu 2020 roku otworzyła się świetlica polekcyjna dla dziewcząt przy szkole podstawowej w Mtae i od tego czasu moje życie już nigdy nie wyglądało tak samo. Dzięki grantom i polskiej pomocy sfinansowaliśmy już i prowadzimy projekty edukacyjne dla ponad 500 dzieciaków. Świetlica od tego czasu rozrosła się potężnie, codziennie przychodzi do niej ponad 150 dzieci, oprócz tego realizujemy projekt korepetycji dla 120 dzieciaków, projekt szycia i przedsiębiorczości dla dziewcząt, które po zakończeniu edukacji podstawowej nie kontynuowały nauki w szkole średniej, żeby dać im możliwość zdobycia zawodu i niezależności. Dodatkowo od 2021 r. prowadzimy także program sponsoringu dla uzdolnionych dzieciaków. W tym roku mamy ich już 46. Są porozrzucane po prywatnych szkołach, które mają na celu dać im edukację na naprawdę najwyższym poziomie.

 

Jedna z naszych podopiecznych, Lidya, dzięki wielkim sercom Andrzeja Dethloffa oraz Stasia Starzyńskiego rozpoczęła w sierpniu naukę w prestiżowym UWC East Africa w Moshi. Tego to bym sobie w żadnych snach nie wymarzyła. Sponsoring zaczął się bardzo spontanicznie, od tego, że dwa lata temu wysłałam czwórkę dzieci do prywatnej szkoły z internatem w Lushoto. To były dzieciaki pracowników, które znałam dobrze, z którymi byłam związana. A potem informacja o tym, że jest taka możliwość, rozniosła się po świecie, głównie dzięki moim przyjaciołom, a także polskim instagramerom, youtuberom, których dość dużo się u nas w ciągu ostatnich lat pojawiło. Przede wszystkim dzięki cudowym Lenie i Pawłowi z kanału razemtaniej którzy po wizycie u nas postanowili zasponsorować naszą podopieczną Aminę, a ponadto podzielili się tą informacją ze swoimi followersami. Ich posta z kolei udostępniła Maja Bohosiewicz oraz kilka innych osób o dużych zasięgach. I tak po trochu, po trochu liczba dzieci, którym pomagamy, zbliżyła się do 50. To są osoby, które wychodzą z klas liczących ponad 100 dzieciaków, z bardzo trudnych warunków, które w końcu mają okazję odbierać taką edukację, która realnie pozwoli im na to, by w przyszłości wiele osiągnąć. Sponsorów szukamy zawsze, ponieważ liczba zdolnych, zmotywowanych, bardzo ciężko pracujących dzieciaków rośnie z dnia na dzień, a uczennice uczęszczające na świetlicę i korepetycje mają teraz dodatkową motywację w postaci miejsca w super szkole, która zupełnie różni się od realiów edukacyjnych w naszej okolicy.

Trudno jest znaleźć takich sponsorów? 

Sponsorzy pojawiają się u nas bardzo spontanicznie, naturalnie. Słowo się niesie, a coraz więcej osób chce się zaangażować w realną, bezpośrednią pomoc konkretnemu człowiekowi. Ten format przemawia do ludzi, a siła mediów społecznościowych jest niezrównana. Z jednej strony, gdy pomyślę, że już prawie 50 nieznanych mi w większości osób postanowiło wydać znaczącą sumę pieniędzy na edukację nieznanego im dziecka z Tanzanii, to rośnie mi serce. Jednak z drugiej strony, gdy przypominam sobie, że do samej szkoły podstawowej w Mtae uczęszcza ponad 900 dzieciaków, ta perspektywa trochę się zmienia. Ale nie poddajemy się!

Zatem zaczęło się od dzierżawienia hotelu, potem nadszedł czas na działalność edukacyjną. Jakie są twoje dalsze plany?

Oczywiście na tym nie koniec. Rok 2023 jest dla mnie przełomowy zarówno osobiście, jak i biznesowo, ponieważ chyba po raz pierwszy poczułam, że góry Usambara i Tanzania to moje miejsce na Ziemi, w którym chciałabym zostać na zawsze. Kompletnie nie wyobrażam sobie przeprowadzki - tego, że mogłabym opuścić tę wspaniałą okolicę, którą pokochałam, tych cudownych, otwartych, wspierających mnie całym sercem ludzi, czy dzieciaków, które stały się niewyobrażalnie istotną częścią mojego życia. W związku z tym podjęłam odważną, a być może i szaloną decyzję, by w końcu zakupić swoją własną nieruchomość. Od kwietnia z moim wspólnikiem Abdulem intensywnie remontujemy stary hotel, który niestety nie przetrwał pandemii.

Czyli chcecie mieć własny hotel, nie tylko dzierżawić istniejący obiekt? 

Tak, ale Uvi House & Restaurant to będzie coś więcej niż hotel. Chcemy stworzyć swego rodzaju biznesowo-społeczną przestrzeń. Będzie kilka pokoi do wynajęcia, dom dla wolontariuszy, których coraz więcej się u nas pojawia, fajna knajpa z lokalnym jedzeniem, klimatyczny bar, scena dla artystów, sklep z rękodziełem, warsztat krawiecki, warsztat stolarski, wypożyczalnia narzędzi dla lokalnych majstrów. Oprócz tego w tym roku otwieramy manufakturę przetworów owocowych. Chciałabym, aby w formie kobiecej kooperatywy stworzyła mnóstwo miejsc pracy dla dziewcząt, które musiały porzucić naukę. Będzie świetlica dla dzieciaków z Mambo, biblioteka, boisko do koszykówki oraz siedziba naszej organizacji Uvi Foundation for Education. Chciałabym pokazać, że tworzenie biznesu, inwestowanie w krajach rozwijających się, jest bardzo potrzebne, również dlatego, by osoby, które realizują projekty rozwojowe, mogły to robić za darmo, mając swój dochód gdzie indziej. Dzięki temu ich zaangażowanie nie jest w żaden sposób powiązane z korzyściami, które płyną z działalności pomocowej, a projekty wybierane i finansowane są ze względu na realny wpływ na życie beneficjentów. Chcemy udowodnić, że biznes może być społecznie zaangażowany, że może być etyczny, że można samemu zarabiać pieniądze, ale dać również jak najlepsze możliwości rozwoju osobom mieszkającym w regionie, że biznes może być również narzędziem promocji kultury i różnorodności. 

Jak wygląda edukacja najmłodszych dzieci w Tanzanii?

Edukacja wygląda tu niestety bardzo różnie. Wiele zależy od tego, czy dziecko urodziło się w mieście czy na wsi, czy w zamożnej czy skromnej rodzinie. Ogromne znacznie ma to, czy ta rodzina jest pełna, czy dzieci wychowuje babcia, ojciec, matka czy oboje rodziców. Różnice między szkołami państwowymi a prywatnymi są ogromne. Przykładowo w szkole w Mambo uczy się 1700 dzieci, a nad ich rozwojem czuwa jedynie ośmioro nauczycieli. Klasy nierzadko liczą ponad 120 osób, a niedobór podręczników, nauczycieli i brak kompetencji z ich strony nie pozwala na odpowiedni rozwój i edukację uczniów. Stosowane są także nagminnie kary cielesne, dzieciaki wykorzystywane są przez nauczycieli do noszenia wody, drewna czy pracy na ich prywatnych polach. Z drugiej strony w szkole Usambara Pre&Primary School w Lushoto, gdzie uczęszczają dzieciaki z naszego programu sponsoringu, klasy liczą około 30 osób, a nad rozwojem 230 dzieci czuwa 11 nauczycieli. Uczniowie odbierają wykształcenie podstawowe na przynajmniej pięciokrotnie wyższym poziomie w języku angielskim, co znacznie lepiej przygotowuje do tzw. egzaminu siódmioklasisty. Jego zaliczenie jest niezbędne, aby kontynuować edukację w szkole średniej.

 

Co się dzieje dalej? Czy dzieci kontynuują naukę po ukończeniu szkoły podstawowej? 

Statystycznie rzecz ujmując, w górach Usambara, w Wardzie Sunga i Mtae egzamin na zakończenie szkoły podstawowej zdaje zaledwie 14-30 proc. dzieci. Większość kończy edukację w wieku 13-14 lat, bez jakiegokolwiek fachu w ręku, zdolności realnego zarabiania na życie. Kończy się to zastojem w rozwoju ekonomicznym, powielaniem przez dzieci tradycyjnych form zatrudnienia, małżeństwami wśród dzieci, wielodzietnością, brakiem emancypacji oraz usamodzielnienia kobiet. Program nauczania zwykle ignoruje istotę krytycznego myślenia i umiejętności życiowych, przez co nie przygotowuje kompletnie do podjęcia pracy zarobkowej. Dodatkowo w górach Usambara na palcach jednej ręki policzyć można instytucje czy firmy mające możliwości zatrudnienia.

Gdzie można zatem znaleźć pracę? 

Tak naprawdę jedyną opcją jest stworzenie warunków do rozwoju własnych małych przedsiębiorstw i inicjatyw - poprzez samozatrudnienie. Kobiety znajdują się w jeszcze mniej elastycznej sytuacji niż mężczyźni. Tradycyjne formy zatrudnienia (kierowcy motocykli, sklepikarze, farmerzy) zarezerwowane są głównie dla mężczyzn. Chłopiec po zakończeniu nauki na poziomie podstawowym ma większe możliwości zarobku czy wyjazdu do miasta niż dziewczynka. Dla tych ostatnich jedyną przyszłością jest zamążpójście (często jeszcze długo przed ukończeniem 18. roku życia), macierzyństwo, drobna sprzedaż detaliczna na targach. 

Czego najbardziej brakuje dzieciom w tej części Tanzanii, w której mieszkasz? 

Przede wszystkim dostępu do jakościowo dobrej edukacji. Gdyby naprawić system szkolnictwa tanzańskiego, szanse dzieci zmieniłyby się o 180 stopni. Najlepsza pomoc to edukacja. Żyję w przekonaniu, że wspieranie edukacji to nie jest pomoc charytatywna. To podstawowe prawo każdego dziecka, a my jako świat mamy bezwzględny obowiązek, aby je wdrażać. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem przekazywania darów, przysyłania paczek czy przywożenia cukierków i zabawek. Tanzańskie dzieciaki to zdolniachy, które wyposażone w odpowiednie narzędzia potrafią bez problemu zapewnić sobie dostatnie, szczęśliwe życie. Darowizny uzależniają ludzi od pomocy, zabijają kreatywność i rozwój. Cukierki przyczyniają się do cukrzycy i próchnicy, a przecież o dentystę tutaj bardzo trudno! Zachęcam, aby zanim zaangażujemy się w pomoc, poczytać o tym, jaka pomoc naprawdę pomaga. 

Jak w takim razie powinna wyglądać skuteczna pomoc dzieciom?

Zamiast przywozić walizkę pełną lizaków i zeszytów na wakacje na Zanzibar, lepiej pomyśleć nad zasponsorowaniem konkretnemu dziecku prywatnej edukacji. Przesłać pieniądze na zakup podręczników szkolnych, których w publicznych placówkach jest potworny niedobór. W wielu domach nie ma też elektryczności, a bez światła wieczorem ciężko czytać czy odrobić lekcje. Tanzania leży tak blisko równika, że praktycznie przez cały rok słońce wschodzi o 6 rano i zachodzi około 18 wieczorem. Dni są zatem krótkie, droga do szkoły daleka, a obowiązków domowych masa.

Bardzo dobrze poznałaś tanzańskie realia. Czy nauczyłaś się lokalnego języka? 

Staram się z całych sił. Najbardziej zmotywowały mnie do tego dzieciaki z naszych programów edukacyjnych. Świetnie mi się z nimi uczy suahili. Dzieci nie oceniają, nie wyśmiewają, nie wymagają perfekcji. Ale też czasem uczą mnie słów w lokalnym języku kisambaa, a nie w suahili. Czasem, dopiero będąc w dużym mieście, jak ludzie dziwnie na mnie patrzą w sklepie, orientuję się, że źle się nauczyłam. Bardzo chciałabym mieć kiedyś miesiąc luzu, aby przysiąść nad książką, gramatyką i sobie moje suahili usystematyzować, bo jest bardzo dziwne. Czasem brakuje mi podstawowego czasownika, ale potrafię w tym języku uczyć czasów, mówić o układzie oddechowym, organizmach, grawitacji itp. Suahili to dość prosty język, bardzo uprzejmy, bardzo ludzki. Marzy mi się też kiedyś władać językiem kisambaa, lokalnym dla gór Usambara i plemion Sambaa. Wiele ma wspólnego z suahili, ale na razie oprócz kilku wyrażeń i słów typu "pies", "kameleon" czy "jajko" niewiele z niego rozumiem. Może kiedyś… 

Co było dla ciebie najtrudniejsze po przeprowadzce z Polski? 

Tak naprawdę to nic. Zawsze gdzieś czułam, że moje miejsce nie jest w Polsce. Po raz pierwszy poleciałam do Tunezji w wieku 18 lat i pamiętam do dziś, że gdy otworzyły się drzwi w samolocie, gdy owiał mnie afrykański wiatr, uderzyło słońce, już poczułam się jak w domu. Z Polski wyprowadziłam się już tak dawno temu, że nie bardzo nawet pamiętam, jak to jest w niej żyć. Gdy miałam 16 lat, wyjechałam na stypendium Rady Regionalnej Burgundii do liceum w Dijon, tam zdawałam maturę. W wieku 22 lat przeniosłam się do Maroka, a potem do Tanzanii. Moje miejsce jest w świecie.

Jak traktuje się kobiety w Tanzanii? Jaka jest ich rola w społeczeństwie, rodzinie? 

W Tanzanii kobiety są szanowane, zajmują wiele ważnych stanowisk, dwa lata temu to właśnie kobieta została prezydentem Tanzanii. Panuje wielka różnorodność religijna i obyczajowa. Stereotypowa, uciemiężona, afrykańska kobieta to bardzo nieprawdziwy koncept. Wiele jest jeszcze oczywiście do zrobienia, ale czy w Polsce nie jest podobnie? W regionie wiele dziewcząt nie ma warunków pozwalających na naukę, odrabianie lekcji, dodatkowo po powrocie ze szkoły dziewczynki w nawet bardzo młodym wieku są zapędzane do obowiązków domowych - noszenia drewna, wody, opieki nad młodszym rodzeństwem. Nasza świetlica ma im zapewnić bezpieczne miejsce, wyłącznie w żeńskim gronie, gdzie można odrobić zadanie z matematyki, poczytać książkę, poplotkować, czy po prostu odpocząć, pobyć dzieckiem. Jednak mimo wielu trudności życie kobiet jawi mi się jako szczęśliwe. Ja osobiście nigdy nie czułam, aby bycie kobietą w jakikolwiek sposób mnie ograniczało. Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, w której czułabym, że czegoś nie mogę. Wręcz przeciwnie. Będąc kobietą, ma się znacznie lepszy dostęp do nawiązywania relacji międzyludzkich ze wszystkimi: kobietami, mężczyznami, dziećmi. Gdy mężczyźnie z Europy nie wypada wejść do tradycyjnego domu, gdzie przebywają same kobiety, przede mną drzwi stoją zawsze otworem. A Tanzańczycy - w większości, poza kilkoma plemiennymi wyjątkami, jak  Masajowi - bardzo liczą się ze zdaniem kobiet. W społeczeństwie liczy się teraz bardziej wykształcenie, obycie w świecie niż płeć. Mam również ułatwioną sprawę ze względu na bycie obcokrajowcem, nam bowiem wiele uchodzi na sucho, więcej nam wolno. Jest zrozumienie, że nasza kultura bywa inna, dlatego Tanzańczycy wybaczają mi rzeczy, których lokalnej kobiecie nie wypadałoby robić. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego przywileju. Można go też wykorzystać do robienia wartościowych rzeczy. 

Widzisz jakieś różnice w wychowywaniu dzieci przez Tanzańczyków i Polaków? 

Oczywiście, jest ich mnóstwo, można by pracę magisterską na ten temat napisać. Duże różnice wynikają przede wszystkim z warunków życiowych, dostępu do prądu, bieżącej wody, poziomu edukacji oraz zasobów rodziny. Jednak po latach obserwacji jest dla mnie oczywiste, że wszędzie na świecie kobiety kochają swoje dzieci i chcą dla nich jak najlepiej, w ramach znanych im realiów. Nie warto oceniać, porównywać, lecz rozmawiać i pokazywać ewentualne zalety wprowadzania pewnych zmian. Bardzo podoba mi się w Tanzanii wychowanie dzieciaków w bliskości z naturą, brak przebodźcowania, stosowanie medycyny naturalnej. Brak dostępu do setek zabawek wpływa na dzieciaki kreatywnie, potrafią wymyślać gry i zabawy z niczego, snuć historie i opowieści. Są zdecydowanie bardziej niezależne, dojrzałe i gotowe na wyjście do świata.

 

Jacy są mieszkańcy Tanzanii? 

Ciepli, uśmiechnięci, bardzo uprzejmi. Chętni do nauki nowych rzeczy, interesujący się światem, drugim człowiekiem. Trochę nieśmiali, ale to raczej wynika z szacunku do przyjezdnych czy nieznajomych. 

Czy Tanzania to bezpieczny kraj? Przydarzyła ci się tu jakaś niebezpieczna sytuacja? 

Nigdy nie poczułam się w Tanzanii w jakimkolwiek zagrożeniu. W domu nie mam nawet zamka w drzwiach, moja bramka zamyka się na zdezelowany gwóźdź. W naszych górach nie trzeba zamykać samochodu, na świetlicy dla dzieciaków zostawiam portfel, telefon, pieniądze. Jest tu 900 dzieci i nigdy nic mi nie zginęło. W dużych miastach trzeba oczywiście być bardziej uważnym, ale niesamowicie rzadko słyszę o napaściach czy rabunkach. Unikałabym ciemnych zakamarków w nocy, pustych plaż –  jak wszędzie na świecie. Stosowanie zasad zdrowego rozsądku jest na pewno wystarczające, aby czuć się w Tanzanii bezpiecznie.

A czy są jakieś niebezpieczeństwa, które czyhają na turystów?

Chyba tylko zakochanie na zabój! W przyrodzie, uśmiechu, pozytywnym podejściu do życia, uprzejmości, a okazjonalnie w czarującym obywatelu lub czarującej obywatelce. Podróżuje się po Tanzanii tak jak wszędzie - lepiej tam, gdzie mniej turystów, gorzej tam, gdzie dotarła masowa turystyka.

Dopadły cię kiedyś jakieś tropikalne choroby? 

Niestety tak, ale tylko raz. Malaria. W Tanzanii jednak wszystkie ośrodki zdrowia są doskonale wyposażone na wypadek walki z tą konkretną chorobą. Wina leżała też po mojej stronie, pojechałam w miejsce z dużym ryzykiem zakażenia, a prewencję malaryczną (repelenty i moskitierę) potraktowałam jak u siebie w górach, gdzie komarów w ogóle nie ma, czyli zlekceważyłam. No to odchorowałam głupotę. Malaria nie jest przyjemna, ale mam też wrażenie, że w Europie potwornie się ją demonizuje.

Co ci się najbardziej podoba w Tanzanii?

Różnorodność geograficzna i klimatyczna. Kraj jest wielki, duże są też niestety do pokonywania odległości, natomiast bez wyjeżdżania za granicę można w ciągu 10 dni zorganizować wycieczkę, która zapewni niesamowite doznania estetyczne i emocjonalne. Bardzo podoba mi się uprzejmość, pozytywne podejście do życia Tanzańczyków, ale z drugiej strony czasami są zbyt uprzejmi i nie potrafią walczyć o siebie, o swoje przekonania, łatwo się poddają i mają zbyt bezkrytyczne podejście do osób wykonujących zawody zaufania publicznego. Z zasady uznaje się, że osoba, która uczęszczała na uniwersytet, ma jakiekolwiek wyższe wykształcenie, wie lepiej i należy jej słuchać. Bardzo lubię język suahili, jego wyrażenia, a moim ulubionym jest "pole". Jego znaczenie jest podobne do angielskiego "I feel you", czyli "czuję to samo co ty". Używa się go, składając kondolencje, gdy ktoś się rozchoruję, ale również przejeżdżając przez wioskę, widząc ludzi pracujących w polu, również mówi się do nich "pole". U mnie w górach bardzo cenię sobie warunki życia, które są zdecydowanie przyjemniejsze niż na równinach. W Usambara woda z kranu jest pitna, nie ma malarii, nie ma chorób brudnych rąk, jest za to lekki, przyjemny klimat bez upałów i duchoty, pozwalający na sezonową uprawę naprawdę olbrzymiej ilości warzyw i owoców. Dzięki temu nasza dieta jest bardzo lekka, zdrowa, ale również bardzo urozmaicona.

A co ci się nie podoba? Czego nie lubisz? 

Nie podoba mi się słaby poziom służby zdrowia oraz bardzo niski poziom edukacji, natomiast nie siedzimy i nie narzekamy, tylko staramy się te realia zmieniać. W wielu dziedzinach rząd robi duże postępy, np. jeżeli chodzi o sprawy urzędowe. Wszystkie kwestie formalne powoli można załatwiać online i muszę przyznać, że w ciągu czterech lat, czyli odkąd przeprowadziłam się do Tanzanii, ilość rzeczy, które można ogarnąć, nie wychodząc z domu, wyraźnie wzrosła. Uważam, że za kilka lat prawdopodobnie system przewyższy ten, który mamy w Polsce. Nie podoba mi się to, że strasznie dużo kosztuje zdobycie karty stałego pobytu i jak trudne jest dopełnienie tych formalności. 

Tęsknisz za Polską? Za czym najbardziej?

Zdarza mi się zatęsknić za grzybami, chrzanem, krówkami, sokiem malinowym. Reszta już mi przeszła. Czasem tęsknie także za piwem na Kazimierzu czy lodami ze Starowiślnej. Krakusy na pewno zrozumieją (śmiech). Jednak za samym życiem w Polsce nie tęsknie, czuję się w Tanzanii jak u siebie, w domu, jak w wielkiej rodzinie. Tu jest mój dom, moja praca, życie, bliźniaki, psiaki. Tęsknie za rodzicami, ale moja mamcia w końcu przylatuje do mnie w tym roku, więc jest sukces.

Myślisz o tym, by kiedyś wrócić do Polski na stałe? 

Nie biorę w ogóle pod uwagę takiej opcji. Szczerze mówiąc, czasami nachodzą mnie czarne myśli, co bym zrobiła, jak się odnalazła, gdyby jakieś życiowe okoliczności, na które nie mam wpływu, zmusiły mnie do powrotu do Polski na dłuższy czas. Realnie rzecz ujmując, bardzo krótko mieszkałam w Polsce jako dorosła osoba. Nie wiem jakie są ceny, gdzie załatwia się sprawy urzędowe, nie pamiętam nazw ulic, numerów komunikacji miejskiej. Jestem przekonana, że w tym momencie przeprowadzka do Rwandy, Ugandy czy RPA byłaby dla mnie zdecydowanie łatwiejsza niż do Polski.

Więcej o: