Pasionka to zwykły los chłopskiego dziecka. Budzone o świcie, prowadzi zwierzęta na pastwisko, zwykle krowę, czasami przez całą wieś. Tam pilnuje, aby nie wchodziła na sąsiednią miedzę i nie uciekła, a późnym wieczorem spędza ją z powrotem do gospodarstwa. "Bywają wsie, gdzie dzieci wszystkie są niewolnikami krów, cielaków, owiec, koni, świń" – pisze w 1928 roku w czasopiśmie "Głos do Kobiet Wiejskich" Pelagia Restorffowa, działaczka społeczna, która zawzięcie zwalcza pasionkę dzieci.
Wszyscy wiedzą, że część dzieciaków chodzi na pastwisko zamiast do szkoły. Kilkuletnie dziewczynki najczęściej zaczynają od pasania drobnych zwierząt, gęsi, kaczek, aby z wiekiem zastąpić starsze rodzeństwo przy wypasie krów. Kazimiera Długołęcka, która swoją rodzinę wspomina jako dosyć bogatą ("mieliśmy podłogi i podwójne okna"), pasała gęsi od piątego roku życia: "Pasło się na wspólnym pastwisku około półtora kilometra od domu. Ukroili pajdę chleba, wydrążyła mama dołek, nałożyła tam masła, nakryła tym kawałkiem, co wydrążyła, zawinęła w czystą, lnianą ściereczkę i to było pożywienie na cały dzień".
Pelagia Restorffowa pomstuje: „Co robią te gromady dzieci, włócząc się po lasach? Jaką szkołę zepsucia, łajdactwa, jakim ogłupieniem jest dla nich to bezmyślne łażenie w próżnowani, i ciągłe obcowanie dziewcząt z chłopcami bez oka starszych, bez opieki i kontroli niczyjej – domyślić się łatwo. Czy ta krowa lub świnia nie może być inaczej żywiona tylko koniecznie kosztem zdrowia duszy dziecka? Kosztem niepowetowanej straty najlepszych, najpiękniejszych lat życia człowieka?". Daje do zrozumienia, że to na pastwisku dzieci przechodzą inicjację seksualną. „Nauką wszelkiej rozpusty jest pasionka" – stwierdza.
Część dzieciaków chodzi na pastwisko zamiast do szkoły. Kilkuletnie dziewczynki najczęściej zaczynają od pasania drobnych zwierząt, gęsi, kaczek, aby z wiekiem zastąpić starsze rodzeństwo przy wypasie krów i wzywa: "Pasionka to przeżytek stary, który musi być wytępiony i wraz z kołowrotkiem, sochą i innemi staremi sprawami iść w zapomnienie czem prędzej".
Ale nie idzie. W najbiedniejszych rodzinach oddają dzieci do bogatych gospodarzy, w ten sposób mogą one zarobić, przynajmniej na jedzenie. Dzieci ze wsi spotykają się na wspólnym pastwisku, ale dziewczynki zwykle trzymają się osobno. "W ciągu całego lata między pastuchami z różnych wsi trwały ciągłe wojny. Napadaliśmy na siebie bez żadnego powodu i wywiązywała się walka. Jako narzędzia w tej walce używane były kije, baty, przyniesione z pola kamienie, a w ostateczności darnie. Dziewczyny rzadziej dopuszczaliśmy do zabaw, ze względu na to, że uważaliśmy je jako gorszy gatunek człowieka, dlatego że o byle co beczały, nie potrafiły dosiadać konia itd. To ostatnie napawało nas szczególną dumą" – wspomina autor pamiętnika z powiatu opoczyńskiego w zbiorze Młode pokolenie chłopów. Inny opisuje „hece" i „harce" bez udziału dziewcząt, bo „się ich odpędzało patykiem od siebie daleko, uważając za coś gorszego, że się nie nadają nawet do zabawy. Zresztą to taki panował zwyczaj"
Matki załamują ręce, pasionka zmienia ich dzieci. „Jak zaczęły krowy pasać, to się tak kląć nauczyły, że wprost rozpacz brała słuchać przekleństw. Nie pomagała rózga, bo uciekały w pole, jak dzikie zwierzęta" – wspomina gospodyni spod Miechowa, która w końcu znalazła na to sposób: za każde przekleństwo dzieci musiały zmówić dziesięć paciorków. I podziałało.
Wielu mężczyzn w swoich wspomnieniach romantyzuje pasionkę, jednak część z nich realistycznie opisuje, co naprawdę się działo na pastwiskach: „Samogwałt, gwałcenie dziewczyn i tym podobne rzeczy były na porządku dziennym. Życie na pastwisku to jedno wielkie bagno moralne, w którym nurza się dusza dziecka zatracając wszelkie cechy człowieka, obraca się w małe zwierzątko, które stara się zaimponować drugiemu podobnemu stworzeniu ilością i sumą tych rzeczy, które w ich pojęciu świadczą o dojrzałości czy wyższości. Na pastwisku rodzą się myśli, gdzie by co ukraść, co zrobić komu na złość" – wspomina mężczyzna, który spędził dzieciństwo pod Puławami. Inny, z wioski pod Jarosławiem, przypomina sobie, że jako siedmiolatek musiał zastąpić starszą siostrę, gdy ta została pobita na pastwisku: „W niedzielę często któryś z pasących przynosił ustną harmonijkę, albo nawet rozciąganą i grał, a reszta pochwytywała się w pary i tańczyła. Starsza ode mnie siostra, nie chcąc z jednym z pasterzy tworzyć pary, została przez niego pobita, przy czym rzucił ją o ziemię na wystający korzeń tak silnie, że jakiś czas chorowała i pluła krwią". To może – proponuje Pelagia Restorffowa – nająć jakiegoś inwalidę czy starszego człowieka na pastucha, żeby pasł bydło całej wsi. Po co marnować dzieci i odrywać je od nauki? „Po co przywiązywać je do tych ogonów krowich?" – pyta. To wołanie również na nic. Dziecko wiejskie musi być robotnikiem.
Gdy małorolni chłopi w latach trzydziestych oszczędzają na zapałkach, płacenie za wynajęcie pastucha nie mieści się im w głowach. Wysyłanie dzieci do bogatszych gospodarzy to dla najuboższych rodzin wielodzietnych ratunek przed głodem. Kmiecie korzystają z okazji – po co płacić pastuchowi, jeżeli można nająć dziecko za kawałek chleba?
Wieś międzywojenna dramatycznie się rozrasta. Gospodarstwa są dzielone pomiędzy wychodzące z domu dzieci. Z całkiem sporej ojcowizny w ciągu dwóch pokoleń zostają marne poletka, karłowate. Nigdy dotąd tak wiele wiejskich dzieci nie zaczynało tak wcześnie pracy zarobkowej.
Na pastwiskach cierpią też z innego powodu. Biegają po trawie boso, więc ich stopy krwawią. Matki mają na to swoje rady. "Mama często mi myła, a potem trzeba było nogi obsiusiać i na drugi dzień nie było śladu okaleczeń". Kazimiera Długołęcka zapamiętała też sposoby, jakimi jej matka radziła sobie z pęcherzami na jej stopach, najczęściej na piętach. "Najpierw zgrubienie skóry, potem stan zapalny, no i ropień. Dobrze, jak mama zauważyła, że dziecko kulawe. Przykładano świńską kupę, dobrze nogę zawinięto i to przerywało chorobę". Wysyłanie dzieci na służbę do bogatszych gospodarzy to dla najuboższych rodzin wielodzietnych ratunek przed głodem.
Społecznicy szukają sposobu, jak rozwiązać problem pasionki. Można by było – podpowiadają – wzorem Czechów i Duńczyków przywiązać krowę do palika co dzień w innym miejscu, niech się pasie sama. To dla chłopów niewyobrażalne, krowa ma zbyt wielką wartość, żeby puszczać ją samopas.
Córka małorolnych chłopów spod Włocławka, jedno z dwanaściorga ich potomstwa, z twarzą spaloną od słońca, spękanymi nogami, w jednej sukience, bez majtek, biega cały dzień z jednej strony łąki na drugą, by upilnować stado gęsi. Ma pięć lat. W porze obiadu rodzeństwo przynosi jej zupę. "Dwa kartofelki, trochę kaszy zalanej mlekiem. Dostawałam też kawałek placka z ziemniaków. I o tym aż do zachodu słońca. Latem, gdy przyszły upały, brałam butelkę wody do picia, a gdy i tej mi zabrakło – piłam wodę z mętnej sadzawki, w której kąpały się gęsi". Wkrótce jej sytuacja ma się poprawić. Bogatsi krewni zabierają ją do siebie "do pomocy przy dzieciach", jak twierdzą.
To częsta praktyka na wsiach. Kilkuletnie dziewczynki pomagają bogatszej rodzinie, pilnując maluchów w zamian za wikt i opierunek. Szybko się jednak okazuje, że ma być „dziewką", jak nazywano na wsi służące pracujące w gospodarstwie. "Dzieci trzeba było bawić, paść krowę na łące nad Wisłą, rąbać drzewo, sprzątać w mieszkaniu, karmić świnie, drób, prać pieluchy i nosić wodę. A do szkoły tylko czasami"