Monika z Bahrajnu: Arabskie żony mają mniej obowiązków niż polskie. Tu kobieta pracuje tylko jeśli chce

- Nie ma tu żadnej dyskryminacji jeśli chodzi o płeć, moim zdaniem tutaj rządzą właśnie kobiety - mówi w rozmowie z Gazetą.pl Monika - Polka, która od 20 lat mieszka w Bahrajnie. To niewielki arabski kraj rządzony przez króla, w którym islam jest religią państwową. Jak wygląda życie w tym państwie? Jakie obowiązki spoczywają na kobiecie, a jakie na mężczyźnie?

Dagmara Dąbek: Jak się mieszka w Bahrajnie?

Monika: Dobrze się tu mieszka i dobrze żyje. Mówi się, że jak zostaniesz tu przez sześć miesięcy, to zostaniesz już na zawsze. To bardzo spokojny kraj, mała wyspa, którą zamieszkuje stosunkowo niewielu ludzi (ok. 1,4 miliona ludzi, a więc nieco mniej niż w samej Warszawie - przyp. red.). W sumie wszyscy się tu znają, raczej trudno być anonimowym. Ja źle się czuję w dużych miastach, dlatego to mi odpowiada. Można powiedzieć, że tu się żyje jak w niewielkim miasteczku, wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Tempo życia jest tu wolniejsze.

Zobacz wideo Ten święty dla islamu miesiąc co roku ma inną datę

Czyli życie płynie spokojniej…

Tak. Ma to oczywiście swoje minusy, bo np. załatwianie spraw w urzędzie czy z jakimiś dostawcami trochę trwa. Tu wszystko jest "jak bóg da" i po prostu trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ja sama z natury jestem niecierpliwą osobą, choć macierzyństwo nauczyło mnie trochę pokory, tego, że czasem trzeba odpuścić, poczekać. Z takim nastawieniem żyje się łatwiej.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie Gazeta.pl

Jak się tam znalazłaś?

Plan był taki, że przyjadę do Bahrajnu na trzy miesiące. Miałam taki moment w życiu, że zmieniałam pracę i chciałam wyprowadzić się do innego miasta - z Piły do Trójmiasta. Szukając pracy, natknęłam się jednak na ogłoszenie o pracy w Bahrajnie. Ponieważ chciałam wtedy dostać się do tego rejonu, żeby stamtąd zwiedzać inne części świata - Nową Zelandię, Australię, Indie - pomyślałam, że trzy miesiące w Bahrajnie będą fajnym pomysłem.

Nie miałaś żadnych obaw przed wyjazdem do pracy do obcego kraju?

Nie, nigdy się nie bałam takich wyzwań, zawsze świadomie podejmowałam tego typu decyzje. Jestem raczej odważną osobą. Wiedziałam, że mieszkają tam już Polki. Bardziej bali się moi rodzice. "Jakiś nieznany kraj arabski" - mówili i zastanawiali się, czy na pewno jest tam bezpiecznie. Ale kontaktowaliśmy się z ambasadą i wszystko zostało sprawdzone. To była oczywiście trochę niewiadoma, bo dostęp do internetu nie był tak powszechny. Do Bahrajnu przyleciałam nawet bez telefonu komórkowego. Kiedyś to się inaczej żyło (śmiech).

Zatem przyjechałaś na trzy miesiące i jesteś tam do teraz.

Miałam wrócić, ale podczas mojej nieobecności w Polsce rozpadł się mój długoletni związek. Stwierdziłam, że po co się spieszyć, jestem młoda, mam czas, to mogę jeszcze sobie pozwiedzać. W taki oto sposób się tu zagnieździłam. Nie mówię, że zawsze było kolorowo, tu też czasem były zawirowania. Ale trzy lata temu poznałam mojego aktualnego męża i teraz to już w ogóle jest pięknie.

Poznałaś swojego męża w Bahrajnie? Jest Arabem?

Poznaliśmy się w Bahrajnie, ale mój mąż jest Francuzem. Mieszka w tym regionie od 28 lat, żył głównie w Jordanii i Libanie. Był szefem kuchni dla króla i królowej Jordanii. Pełnił te funkcję przez 10 lat, potem zmienił pracę. Jest wielkim pasjonatem jazdy na motorach, ale kiedy mieszkał w Jordanii, obowiązywał tam zakaz jeżdżenia na motocyklach. Jednak z uwagi na lata pracy u króla, z którym się zaprzyjaźnił, ten zmienił dla niego prawo. Można powiedzieć, że mój mąż był prekursorem kultury motocyklowej w Jordanii, za co wiele ludzi jest mu bardzo wdzięcznych. Jest tam dość znaną postacią, ludzie rozpoznają go na ulicy, zaczepiają i dziękują za zmianę prawa. To dość zabawne - francuski szef kuchni, ze względu na którego zmieniono prawo dotyczące jeżdżenia na motocyklu w Jordanii.

A jaka jest twoja pasja? Czym się zajmujesz?

Moją pasją są herbaty - i to już od czasu, gdy mieszkałam w Polsce. Zainspirowała mnie ona do stworzenia własnego biznesu. W podjęciu decyzji o założeniu własnej firmy pomogli mi ludzie, których poznałam przez ten czas. Obecnie mam własną markę herbaty, ale też firmę consultingową, w której uczę technik parzenia, etykiety picia herbaty, współpracuję z hotelami i restauracjami przy tworzeniu rytuałów herbacianych. Jestem nie tylko dostawcą herbaty, ale również prowadzę szkolenia, tworzę herbaciane menu, organizuję warsztaty. Robię to od 10 lat. Ukończyłam różne kursy herbaciane, zrobiłam także różnorodne uprawienia. To wszystko wynikało z pasji.

Gdzie zdobywałaś wiedzę na temat picia, parzenia i uprawy herbaty?

Najpierw jeździłam do Sri Lanki, gdzie miałam swojego opiekuna, tea mastera, który mnie wiele nauczył. Potem poznałam herbacianego guru z Indii, który zapoznał mnie z indyjskimi herbatami. Dużo podróżowałam i podczas każdej wyprawy chciałam się czegoś dowiedzieć na temat herbat, zawsze szukałam wyjątkowych ogrodów, w których herbata zrywana jest ręcznie. Potem udało mi się dostać do Chin, co było nie lada wyczynem, ponieważ tam jest bardzo zamknięty, hermetyczny świat herbat. Następnie zaczęłam dostawać zaproszenia na chińskie targi herbaty, zostałam też sędzią w konkursach herbacianych. Później zaczęłam latać do Korei i tam mówić o kulturze picia herbaty, a potem zaczął się COVID-19 i skończyły się podróże (śmiech).

Czy twój herbaciany biznes został dobrze przyjęty w Bahrajnie?

Na pewno trochę tu tego brakowało, bo kultura picia herbaty była tu bardzo mało znana. Jak zaczynałam, to jedynymi herbatami były Liptony w torebkach i mrożone w puszkach. Już wcześniej zauważyłam tę rynkową lukę, gdy prowadziłam restauracje z moim byłym partnerem. Pracując w branży gastronomicznej dostrzegłam, że na bahrajńskim rynku brakuje herbat. Dużo satysfakcji przyniosło mi zmienianie nawyków tutejszych ludzi. Z początku było tak, że przychodzili do nas goście i zamawiali herbatę, licząc na Lipton w torebce. Ja przynosiłam im herbatę liściastą, podaną w dzbanku, a do tego klepsydrę odmierzającą czas. Ich pierwsza reakcja była taka: "Nie, nie, ja chcę moją herbatę Lipton". Jednak prosiłam, żeby spróbowali, a ci, którzy dawali się namówić, wpadali w zachwyt. Uważam, że naprawdę odniosłam sukces, a zarazem zapoczątkowałam zmianę podejścia do picia herbaty. Teraz bardziej popularne są już herbaciane akcesoria, wiele restauracji oferuje też herbaty liściaste.

Jak osoba z innego kraju może otworzyć firmę w Bahrajnie?

Mam wrażenie, że tutaj faworyzują dwie narodowości - brytyjską i amerykańską - ponieważ w ich przypadku nie trzeba mieć wspólnika lokalnego, natomiast my, Polacy, musimy mieć takiego partnera. Ja miałam trochę zawirowań prawnych w przypadku mojej firmy, ponieważ na początku prowadziłam herbacianą działalność w ramach restauracji. W momencie, gdy postanowiłam, że chcę się skupić tylko na herbacie, pojawiły się problemy z nazwą i kilkoma innymi tematami. Nigdzie nie mogłam znaleźć informacji, jak mam coś zrobić, żadnych wskazówek. I to był problem. Ludzie są tutaj bardzo wyluzowani, nie ma konkretnych, spisanych zasad, jeden urzędnik mówi jedno, inny drugie. To, że nie mamy tutaj polskiej ambasady, działa na naszą niekorzyść. My podlegamy pod konsulat w Kuwejcie, ale ta pomoc jest niewystarczająca. Ale generalnie, jeśli trafi się na kogoś chętnego do pomocy, to raczej bez problemu można założyć firmę.

Nie ma znaczenia, kto zakłada firmę - kobieta czy mężczyzna? Nie jest tak, że kobiecie jest trudniej?

Nie, to, że jest się kobietą, nie utrudnia w żaden sposób sprawy. Nie ma tu żadnej dyskryminacji jeśli chodzi o płeć. Ja byłam przez jakiś na stanowisku menedżerskim w drukarni, gdzie byli sami mężczyźni. Dla tych panów był to trochę szok, ale nie czułam się w żaden sposób dyskryminowana. Z moich obserwacji wynika, że na wielu płaszczyznach kobiety mają o wiele łatwiej.

Łatwiej? A mówi się, że kobiety w krajach arabskich mają tak ciężko, nie mają wolności, nie mogą o sobie decydować…

Ja mam zupełnie inne wrażenie - moim zdaniem tutaj rządzą właśnie kobiety. Szczególnie Arabki. To kobiety tutaj krzyczą głośniej na mężów, a nie mężowe na żony. Nie wiem, czemu w Polsce myśli się, że tutaj się nie szanuje kobiet. Bo muszą zakrywać twarz? To właśnie jest związane z okazaniem szacunku, nie jego brakiem. Co więcej, kobiety bardzo często chcą zakrywać twarz nie będąc do tego zmuszane.

Bahrajn jest jednak bardzo liberalny, mam lokalne koleżanki, dla nich to jest wybór, nie nakaz. Jedna z nich nie musiała zakrywać twarzy, ale nie chciała ubierać się wyzywająco - wyniosła to z kultury domu. A zasady wyniesione z rodzinnego domu, kiedy to rodzice coś nam nakazują, są przecież na całym świecie. Na przykład teraz, w czasie naszej rozmowy, siedzę w kawiarni na trawie i patrzę dookoła na ludzi. Nikt nie ma zakrytej twarzy, a kobiety są ubrane w sukienki, szorty czy koszulki na ramiączka. Może gdzieś na obrzeżach miast, w wioskach, kobiety jeszcze zakrywają twarz, ale wokół mnie, w samym centrum, tego naprawdę nie widać. Ja tutaj widzę wiele plusów bycia kobietą - płeć piękna ma więcej praw i przywilejów.

Jakie przywileje mają kobiety w Bahrajnie?

Jest na przykład taka zasada, że kobieta, która zdecyduje się iść do pracy, wszystkie zarobione pieniądze zostawia dla siebie. Nie dokłada się do budżetu rodzinnego.

Czyli przyjęte jest, że to mąż utrzymuje dom?

Tak, mężczyzna ma taki obowiązek, nawet jak kobieta pracuje. Utrzymanie rodziny jest po prostu na jego głowie. Poza tym kobieta pracuje tylko jeśli chce. Kobiety w Bahrajnie chcą jednak pracować, uczyć się, są aktywne, są też w parlamencie.

Jeszcze jakieś przywileje przychodzą ci do głowy?

Kobiety nie muszą tutaj też gotować. Standardem jest zatrudnienie pani, która sprząta i gotuje, szczególnie wśród lokalnych mieszkańców. Żony zarządzają pomocą domową, ustalają menu, ale same raczej nie gotują. Ekspaci również często zatrudniają pomoc domową. Inaczej to wygląda w przypadku polskich rodzin, bo Polacy żyją według swoich zasad, wyniesionych z polskiej kultury, w której to żona najczęściej gotuje i zajmuje się domem.

Czyli arabskie żony nie mają tak dużo na głowie jak polskie…

Moim zdaniem mają mniej obowiązków. Zanim tu przyjechałam, słyszałam od znajomych, że w krajach arabskich ciężej się żyje i kobiety mają ograniczone prawa. Teraz im odpowiadam, że nie muszą nam współczuć, bo kobiety mają tu bardzo dobrze. Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby Arab mówił do żony, że ma czegoś nie zakładać. Może się tak oczywiście zdarzyć w mocno tradycyjnych rodzinach, ale ja niczego takiego nigdy nie słyszałam. Spotkałam się natomiast z tym, że Polak nie chce, by jego żona zakładała jakieś ubrania.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.