Nati (@nati.ishigaki): Bardzo przyjemnie. Nie wybrałam Okinawy dobrowolnie - po prostu się zakochałam i zostałam tu dla męża, ale powiem szczerze, że nie mogłam trafić lepiej. Na Okinawie czuć ten island vibe - ludzie żyją powoli, słońce grzeje, morze szumi, jest przepięknie! Okinawczycy są wspaniałymi ludźmi o wielkich sercach i otwartych głowach, co ułatwia życie, ale system jest jednak japoński. Ma to swoje plusy: jest czysto, bezpiecznie i wszystko działa w miarę sprawnie.
Obecnie zajmuję się głównie domem i dziećmi. Mój najmłodszy synek ma sześć miesięcy, więc tak właściwie to jeszcze do siebie dochodzę po porodzie. Mąż ma firmę doradztwa biznesowego, ale rozwija też naszą farmę - sadzimy kurkumę na trzech dużych polach. W przyszłości chcielibyśmy mieć więcej ziemi i więcej gatunków uprawnych - pitaję, banany, ziemniaki… Na razie jednak mąż musi pracować w firmie. Niedługo planujemy też otwarcie piekarni z polskim pieczywem i to będzie już moja działka! (śmiech).
Przeczytaj więcej ciekawych historii na stronie głównej Gazeta.pl
Na pewno pracują bardzo długo, ale niekoniecznie efektywnie. Bardzo często pochłaniają ich szczegóły, papierologia. Zostają po godzinach tylko po to, żeby pokazać przed szefem, jacy są zajęci. Czy to przekłada się na wyniki? Nie za bardzo - wiadomo przecież, że w takich warunkach trudno się skupić na prawdziwej pracy, a zmęczonemu pracownikowi spada produktywność. Na Okinawie na pewno mamy więcej luzu, ale jednak japońska mentalność rządzi w większości biur. Mój mąż ma trudności z wyluzowaniem, jakby mógł, to by ciągle pracował, ale nie winię za to jego - jako Japończyka - tylko fakt, że ma własną firmę… Chyba każdy właściciel swojego biznesu potwierdzi, że szczególnie pierwsze lata rozwoju firmy wymagają pracy non stop.
Marzenie ściętej głowy! Takie usługi w Japonii są dość drogie, poza tym mieszkamy bardzo daleko od miasta, więc trzeba by mieć kogoś, kto jeszcze by dojechał… Babcia od strony taty przyjeżdża i pomaga, ale mieszka półtorej godziny od naszego domku. Ale nie narzekam! Moje dzieci nie są bardzo wymagające, trójka z nich chodzi do przedszkola lub szkoły. Poza tym życie na wsi ma to do siebie, że mogę dzieci wypuścić na dwór i tam właściwie spędzają całe swoje popołudnia.
Oficjalnie urlop macierzyński obejmuje sześć tygodni przed wyznaczonym terminem porodu i do ośmiu tygodni po porodzie. Potem do roku można wziąć urlop rodzicielski. Oba te urlopy teoretycznie są płatne, początkowo to ok. 2/3 pensji, po sześciu miesiącach jest to 1/2 pensji. Ten drugi urlop może wziąć też ojciec. Jest to jednak bardzo rzadkie, żeby tata brał więcej niż parę dni wolnego, a wysokość pensji w tym okresie też często zależy od firmy. Ja musiałam zrezygnować z pracy przy pierwszej ciąży i nie jest to rzadkość, że kobiety kompletnie rezygnują z kariery i zostają w domu.
Bogatsze rodziny pewnie mogą sobie pozwolić na nianię, jednak zdecydowanie króluje żłobek. Do niektórych żłobków można wysyłać dzieci, które mają dwa miesiące, choć jeszcze się z tym nie spotkałam. Zwykle najmłodsze w żłobkach są dzieci już siedzące i te, które zaczęły rozszerzać dietę. Z mojego doświadczenia wynika, że wielu rodziców wysyła dzieci do żłobka, gdy te mają mniej więcej rok, celując w kwiecień, czyli na rozpoczęcie roku szkolnego.
Nie, wcale. Niania byłaby za droga dla większości rodziców, choć pewnie sytuacja wygląda inaczej w Tokio czy w większych miastach. Na Okinawie, jeśli dziecko nie może iść do żłobka (mamy dużo dzieci, a mało miejsc), to zajmują się nim zwykle dziadkowie lub dalsza rodzina.
Tak, mamy i państwowe i prywatne żłobki, ale jest ich za mało na tak dużą liczbę dzieci. My mieszkamy na wsi, więc nie było nam trudno dostać miejsce, ale w miastach często jest długa lista, albo dziecko dostaje się do żłobka dość daleko od miejsca zamieszkania. Do prywatnych oczywiście łatwiej jest się dostać, ale są płatne.
Żłobki prywatne nierejestrowane, refundowane przez prefekturę to koszt ok. 50 tys. jenów (czyli 1400 zł) za miesiąc. Dla większości tutejszych rodzin to jest bardzo duży koszt.
W Japonii nie ma takiego samego systemu jak w Polsce: żłobek - przedszkole - zerówka - szkoła. Mamy hoikuen i yochien. Hoikuen to taki żłobek od urodzenia do około piątego roku życia, który jest głównie dla dzieci rodziców pracujących. Godziny są dużo dłuższe, więc rodzice mogą odebrać dzieci nawet o 19.00. Yochien to trochę taka zerówka, bardzo często w budynku zaraz koło szkoły rejonowej. Godziny są krótsze, placówki takie mają też inne wymagania, są nakierowane na uczenie dzieci, jak to jest w prawdziwej szkole.
Nie, nie chodzi o lekcje. To ciągle jest głównie zabawa na dworze, robienie zamków z kartonów etc., ale dzieci uczą się też m.in. zasad w bibliotece, serwowania posiłków czy sprzątania po sobie na sali.
Tak, paradoksalnie tak. Z jednej strony, z ekonomicznego punktu widzenia, nie jest zbyt fajnie, bo ciągle zdarzają się dyskryminacje matek, cięcia płacy, brak awansu etc. Japonia to też okropnie patriarchalny kraj, gdzie kobieta robi w domu dużo więcej, niż powinna, a mąż siedzi w pracy do późna, a potem wychodzi z szefem do baru (choć to się zmienia wśród młodych, widać coraz więcej bardzo aktywnych ojców). Ale samo macierzyństwo jest fajne. Na Okinawie na każdym kroku jest pokój do karmienia dziecka, wózki dla bobasów w każdym supermarkecie, przewijaki… Ale co ważniejsze, dobrobyt matki jest tu ważny w takim samym stopniu, co ten dziecka, więc nie ma presji poświęcania się. Ludzie często dziwią się, że z oporem wysyłam dzieci do przedszkola w wieku dwóch lat, bo przecież nawet jak pracy nie mam, to mogę odpocząć. Jest też łatwiej, bo jest bezpiecznie - dzieciaki mogą bawić się same na ulicy, starszaki opiekują się młodszymi. Nie ma też presji "idealnego rodzicielstwa" - dzieci jedzą, co jedzą, robią, co robią. Szczególnie na wsi nikt mnie tu nie ocenia, a Okinawa kocha dzieci, więc jak maluchy rozrabiają w restauracji, to wszyscy się tylko uśmiechają.
U nas to "tylko" 35 (śmiech), ale za to wilgotność mamy sporą. W te najgorętsze dni zostajemy w domu lub w klimatyzowanych miejscach w czasie szczytu, a rano i wieczorami chodzimy się kąpać w morzu lub rzece, bawimy się w cieniu, jemy lody i łapiemy pasikoniki.
Jest bardzo dobrze. Placów zabaw jest bardzo dużo, szczególnie na południu, sale zabaw w większości większych domów handlowych, znajdziecie tam też czasem specjalne małe toalety dla dzieci, większość restauracji ma sztućce dla dzieci i małe krzesełka do niskich i wysokie do wysokich stołów. Mamy też dużo atrakcji dla dzieci - Pineapple Park, Fruits Land, zoo, oceanarium etc.
Nigdy nie wychowywałam dzieci w Polsce (śmiech). Jeśli mam porównać to do mojego dzieciństwa (urodziłam się w 1987 r.), to na pewno tutejsi rodzice mają więcej cierpliwości. Albo może ogólnie społeczeństwo ma więcej cierpliwości do dzieci. Częściej się też małe bobasy nosi na rękach, całe rodziny śpią razem i nie jest to dziwne, jeśli nastolatki nie mają własnego pokoju. Ale to nie znaczy, że mówi się o uczuciach czy ciągle przytula. Dzieci wcześnie zdobywają tu życiowe umiejętności wcześnie - maluchy bawią się same na ulicy, a od pierwszej klasy dzieci wracają same do domu ze szkoły. Myślę, że większość kolegów i koleżanek mojej drugoklasistki umiałaby coś ugotować sobie na szybko. Zosia, która ma pięć lat, potrafi zrobić ryż czy ugotować proste curry, choć na razie z pomocą mamy przy cięciu warzyw.
Gdybyśmy mogli, to już jutro spakowalibyśmy walizki i pojechali do Polski na wakacje. Niestety, od pięciu lat tam nie byliśmy - w 2019 roku zaszłam w ciążę z trzecią córką, a potem, w 2020 roku wiadomo, co było. Od tego czasu bilety niebotycznie podrożały, więc wyjazd raczej się nie szykuje. Mamy jednak plan dłuższego, paromiesięcznego przyjazdu. Może dzieci mogłyby wtedy pójść na chwilę do polskiej szkoły i podciągnąć swój polski… Jeśli chodzi o powrót na stałe, to nie, nie mamy takich planów. Coraz więcej nas wiąże na Okinawie, mamy tu farmę, biznesy, mieszkanie w mieście i dom na wsi.