Szkolna wyprawka bez stękania i jęczenia. A także bez kolejnych teczek, ekierek i zakreślaczy

Świadczenie 300 plus na szkolną wyprawkę to zdecydowanie za mało? Zależy, jak na to spojrzeć, bo może się okazać, że wystarczająco, a wręcz za dużo. Wszystko zależy od tego, jak duże zamiłowanie do kupowania nowych przedmiotów mają rodzice ucznia.

Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl

Szybka kalkulacja: piórnik z motywem bohaterów ulubionej gry komputerowej - ok. 100 zł, plecak modnej marki (stworzony bardziej po to, żeby cieszyć oko rodziców, niż służyć dziecku) - ok. 250 zł, śniadaniówka i bidon ze snobistycznego sklepu internetowego - 300 zł. A gdzie zeszyty, strój na WF i kapcie? I to samo dla drugiego dziecka? A gdzie dodatkowy angielski, akrobatyka, basen i programowanie? Wrzesień zbliża się wielkimi krokami, rodzice coraz głośniej jęczą i stękają.

Zobacz wideo Jak rozpoznać, że dziecko ma autyzm? "Układanie samochodzików w rzędzie, machanie rączkami"

To chyba jednak wygląda trochę inaczej?

Rodzice nie płacą za podręczniki. Ani nawet za ćwiczenia. Jedne i drugie uczniowie szkół podstawowych dostają w swoich placówkach. Za darmo. A to - nie oszukujmy się - zawsze był największy wydatek, jaki musieli ponieść z kolei nasi rodzice, żeby wysłać nas do szkoły. Dziś pozostaje tylko kupić zeszyty. W popularnych dyskontach można znaleźć takie, których cena nie przekracza złotówki za sztukę. Albo wybrać te szpanerskich marek, po 30-40 zł ("W notatniku tej marki Hemingway zwykle robił notatki do swoich książek, a Picasso szkicował. Warto!"). Po miesiącu i tak będą wymięte i pomazane, ale pojęczeć, że drogie, można. Co jeszcze? Listę niezbędnych przyborów wychowawcy zwykle wręczają już po rozpoczęciu roku szkolnego. Ci, którzy chcą popełnić falstart, zaszaleć w papierniku i kupić masę niepotrzebnych rzeczy, nie muszą czekać. Mogą już startować. Reszta może się wstrzymać i kupić dokładnie to, co trzeba.

Wyprawka szkolna (zdjęcie ilustracyjne)Wyprawka szkolna (zdjęcie ilustracyjne) Fot. Olaf Nowicki / Agencja Wyborcza.pl

Nietknięte farby, nienatemperowane kredki

No i jest jeszcze 300 plus. Dla tych, co nie wiedzą: zgodnie z uchwałą nr 80 Rady Ministrów z dnia 30 maja 2018 roku w sprawie ustanowienia rządowego programu "Dobry start" (na podst. art. 187a ust. 1 ustawy z dnia 9 czerwca 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej; Dz. U. z 2018 r. poz. 998) rodzice uczących się dzieci dostają raz w roku 300 zł, które wpływa na konto przed rozpoczęciem roku szkolnego. Warunków dodatkowych spełniać nie trzeba, wystarczy tylko być rodzicem tego uczącego się dziecka. Trzeba jednak zaznaczyć, że niektórych przedmiotów nie musimy kupować co roku. Przykładowo, z ubiegłego pozostały nam: plecak i piórnik w stanie idealnym, cztery zeszyty, dwa bloki rysunkowe, jeden techniczny, papier kolorowy, klej, niemal nietknięte farby i sterta kredek. Uważam, że przy polowaniu na promocje możemy się zmieścić w kwocie 300 zł. A co ze strojem na WF i obuwiem na zmianę? Wymóg noszenia konkretnego stroju na WF nie jest czymś powszechnym, nauczyciele wychowania fizycznego zwykle oczekują, że będzie to odzież sportowa, niekrępująca ruchów. Czyli taka, którą dzieci i tak noszą na co dzień. Taka, którą i tak musielibyśmy im kupić, nawet gdyby do szkoły nie chodziły. Obuwie? Ci, którzy stawiają na buty popularnych marek, mogą wydać kilkaset złotych, inni nie muszą. Mogą poświęcić trochę czasu na buszowanie po przecenach i wyprzedażach lub w popularnej sieciówce kupić tenisówki albo trampki za kilkadziesiąt złotych. Po kilku miesiącach i tak pewnie będą za małe, ale to chyba wiemy?

Czego w szkolnej wyprawce nie ma?

Przede wszystkim nie ma tam absurdalnie drogich piórników, plecaków, bidonów i śniadaniówek na licencji reklamowanych uparcie m.in. w mediach społecznościowych czy przez tiktokowych influencerów. Nie ma nadmiaru zeszytów, flamastrów, zakreślaczy, notatników, zakładek do książek, kalkulatorów etc. Nie ma produktów marek premium, którymi lubią się chwalić u swoich pociech rodzice. Nie ma w końcu kosztownych podręczników do języków obcych na dodatkowe zajęcia. Nie ma akrobatyki, kursu programowania, judo, karate i piłki nożnej. Te ostatnie to nie przymus, a decyzja rodziców, z których wielu ma problemy z rozróżnieniem tych dwóch pojęć ("Przecież muszę go zapisać od nowego roku"). Wiadomo, że każdy chce dla swojego dziecka jak najlepiej, chce, żeby miało na co dzień odpowiednią dawkę aktywności fizycznej, ale jeśli kogoś rzeczywiście na to nie stać, musi brać pożyczki, ryzykować, że w domu zapanuje głód i nie starczy na rachunki, można dziecku wyłączyć tablet i pogonić je na podwórko, boisko albo zabrać na rower. Grzmiący w mediach specjaliści od zdrowia publicznego nie mówią: "Zapłaćcie dzieciom za zajęcia sportowe", tylko raczej: "Zapewnijcie dzieciom aktywność fizyczną". Rożnica jest oczywista.

Nie chodzi oczywiście o to, żeby dziecku wszystkiego odmawiać i zabraniać. Ale w dobie szalejącej inflacji i ekologów zniechęcających do niepotrzebnych zakupów warto dobrze się zastanowić, zanim dokonamy kolejnego. Pieniądze, które zostaną w portfelu lub na koncie, możemy wydać w lepszy sposób niż uzupełniając kolekcję nieużywanych teczek, kurzących się ekierek, worków na buty czy absolutnie niezbędnych zakreślaczy. 

Więcej o: