Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Do nietypowego zdarzenia doszło 8 lipca w godzinach porannych tuż przy gdańskiej Oruni. Mieszkańcy osiedla zauważyli przy jednym ze sklepu małego chłopca, który błąkał się i był bez opieki. Dziecko miało na sobie piżamę i trampki, co szczególnie zaniepokoiło przechodniów. Kiedy ludzie zaczęli rozmawiać z chłopcem, to nie wiedział, gdzie mieszka i jak się tam znalazł.
- Sprawę zgłosił zaniepokojony mieszkaniec. Policjanci natychmiast pojechali na miejsce i zapewnili dziecku bezpieczeństwo. Chłopiec nie potrafił powiedzieć, gdzie mieszka, był ubrany jedynie w piżamę oraz trampki i policjanci podejrzewali, że może mieszkać w pobliżu. Funkcjonariusze sprawdzili pobliskie ulice, rozmawiali z mieszkańcami oraz pracownikami sklepów, jednak w trakcie czynności nie ustalili adresu chłopca - przekazał rzecznik gdańskiej policji asp. szt. Mariusz Chrzanowski.
Chłopcem zajęła się rodzina zastępcza, a policjanci zaczęli szukać rodziców dziecka. Ci zgłosili się na komisariat dopiero kilka godzin po zaginięciu dziecka. - Jeszcze tego samego dnia, tuż przed godz. 14.00 do komisariatu stawili się kobieta oraz mężczyzna, którzy chcieli zgłosić zaginięcie dziecka. Szybko się okazało, że chłopiec, którym zaopiekowali się policjanci, jest synem zgłaszających. 33-letni ojciec oraz 25-letnia matka wyjaśnili, że drzwi ich mieszkania były zamknięte na klucz, jednak chłopiec poradził sobie z tym zabezpieczeniem i podczas gdy spali, wyszedł - relacjonował rzecznik policji.