Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl
Letni wypoczynek zorganizowany dla dzieci to wcale nie wymysł naszych czasów i efekt troski naszych rodziców i dziadków, żeby ich pociechy wypoczęły latem na wyjeździe, z dala od domu. Grupowe wyjazdy dla dzieci były popularne jeszcze przed wojną i korzystali z nich głównie ci, którzy nie mieli krewnych na wsi, gdzie dzieci mogłyby spędzić lato lub nie stać ich było na opłacenie wakacji. Początkowo były to więc wyjazdy dla dzieci z najbiedniejszych rodzin, których organizacją zajmowały się rozmaite towarzystwa dobroczynne
Przed II wojną światową w Warszawie największym towarzystwem zajmującym się organizacją grupowych wyjazdów dla dzieci było Towarzystwo Kolonii Letnich dla Ubogiej i Słabowitej Dziatwy Warszawy. Powstało w 1881 roku za sprawą dr. Stanisława Markiewicza - naczelnego lekarza Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, pisarza Bolesława Prusa i Jadwigi z Findeisenów Pawińskiej. Towarzystwo i jego działalność była utrzymywana z datków prywatnych darczyńców, których z czasem przybywało i powstawały kolejne organizacje o podobnym celu.
W latach 30. XX wieku Towarzystwo Kolonii Letnich było w stanie zorganizować letni wypoczynek na wyjeździe dla 133 tys. dzieci. Początkowo maluchy zamieszkiwały w majątkach ziemskich, których gospodarze decydowali się przyjąć pod swój dach pociechy z ubogich rodzin. Z czasem, gdy Towarzystwo prosperowało już całkiem dobrze, organizowało własne domy kolonijne m.in. w Ciechocinku, Rabce i Rymanowie.
Czasem dzieci nocowały w szkołach, które latem były opustoszałe. Spały na siennikach lub materacach, jadły posiłki w stołówkach. Zdarzało się, że do dyspozycji organizatorów kolonii były np. domy dziecka, których podopieczni wyjechali gdzie indziej i które można było wykorzystać. Jeśli pogoda nie dopisywała lub kolonie odbywały się w mieście, dzieci grały w gry planszowe, rysowały, czytały książki lub po prostu same wymyślały sobie zabawy. Nietrudno sobie wyobrazić, że takie propozycje spędzania wolnego czasu na wakacjach dla niektórych współczesnych dzieci pozostawiałyby wiele do życzenia.
Każdy inaczej wspomina swoje wyjazdy na kolonie lub obozy. Wszystko oczywiście zależy od tego, jak i gdzie były zorganizowane, jakie aktywności przewidywano dla dzieci. W latach XXX z takiej formy wypoczynku korzystała pani Dorota. Tak je wspomina: Kolonie w tamtych czasach organizowały instytucje. Im bogatsza, tym lepsze warunki i jedzenie. Najlepsze były kolonie z milicji albo z wojska. Ja byłam raz na koloniach i bardzo źle je wspominam. Miałam siedem lat i po tygodniu napisałam swój pierwszy list. Był do rodziców i zaczynał się od słów: "Proszę przyjedźcie po mnie, bo czuję się sierotom". Pani powiedziała, że nie wolno się zsiusiać w łóżko, a ja się tym tak zdenerwowałam, że w nocy nie mogłam spać. Wybudzałam się co kilka godzin w panice i biegałam do toalety. Pani potem dzwoniła do rodziców z pytaniem, czy nie mam problemów z nerkami. Zmorą były też śluby kolonijne. Był nieoficjalny wymóg, aby każda dziewczynka miała męża. Kto sobie nie znalazł, był wykluczany. To był koszmar.
Pani Dorota ma z kolei miłe wspomnienia związane z obozami harcerskimi. Do dziś lubi wracać do nich pamięcią:
Dobrze wspominam za to obozy harcerskie. Podobało mi się, że były jakieś zajęcia, a nie durne konkursy: kto ile razy przeskoczy przez skakankę albo jak szybko znajdzie sobie męża. Uczyliśmy się i bawiliśmy się na obozach. Warunki były siermiężne: namiot na klepisku, łóżka polowe, wspólna kuchnia, mycie się w rzece, ale było wspaniale. Pamiętam mycie menażek piaskiem w lodowatej wodzie, pamiętam zapach i błogie ciepło siennika, nocne warty obozowe i "niewidzialną rękę". Jeździło się pomagać np. rolnikom przy zbiorach.