Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Spowiedzi dziecięce wciąż są na świeczniku. Wszystko przez kontrowersje, które dzieją się w konfesjonale podczas rozmów dzieci z księżmi. I nie można wszystkich wkładać do jednego worka, bo są z pewnością kapłani, którzy potrafią spowiadać dyskretnie i z szacunkiem dla dziecka. Jednak gdy dziecko jest przesłuchiwane, to zwyczajnie boi się i chce jak najszybciej odejść od konfesjonału i nigdy do niego wrócić. Niestety, zagorzałe rozmowy księży z dziećmi są na porządku dziennym. Przykładem tego jest historia pewnej dziewczyny, która dziecięce spowiedzi wspomina ze łzami w oczach.
Pewna uczennica zamieściła na Twitterze wpis, w którym podzieliła się refleksją dotyczącą sakramentu pokuty. Wspomina, że każda spowiedź była dla niej stresującym wydarzeniem, które odcisnęło piętno w przyszłości. Jakby tego było mało, w rozmowie z księdzem ze stresu prawie zawsze się jąkała i przekręcała słowa.
Któregoś razu powiedziałam jeden z grzechów, że nie słuchałam mamy, a ksiądz mi przerwał i kazał mówić dekalog. Wydukałam go do czwartego przykazania, a on na mnie huknął, że niby dekalogu nie znam
- mówi dziewczyna i wspomina, że bardzo przestraszyła się księdza. - Myślałam, że zaraz wyciągnie mnie na środek kościoła i każe mówić dekalog, żeby wszyscy wiedzieli, że go nie znam. Ja, szara myszka, bojąca się wychodzić nawet na apelach w szkole, bo miałam ataki paniki i zapominałam wierszyków, bałam się, że zejdę tam na zawał czy ze stresu się zsikam - dodała.
Na koniec zaznaczyła, że jest zwyczajnie oburzona tym, kiedy niektórzy wprost mówią o traumie do kościoła, a inni patrzą się na nich i wciąż ślepo uważają, że tego nie ma. Ona sama jest tego idealnym przykładem. Od absurdalnej spowiedzi minęło już kilka lat, a dziewczyna od tamtej pory była u spowiedzi może trzy czy cztery razy, bo zwyczajnie ma traumę nie tyle ile do kościoła, lecz do księży. Jeśli podejście kapłanów się nie zmieni, to w końcu nadejdzie prawdziwy kryzys wiary.