"Miesiącznika" obawiały się nasze babki. "Dziecko płakało i nie rosło". Dlatego unikały jednego

Dawne wierzenia i zabobony nie brały się znikąd. Wiele osób wierzyło, że winą za problemy, nieszczęścia i inne kłopoty biorą się ze złych uroków, piekielnych mocy, a także niewyjaśnionych zjawisk atmosferycznych. Nasze prababki i babki, które urodziły dziecko, szczególnie obawiały się nocy z "miesiącznikiem". Wtedy pozostawało im nic innego, jak wypatrywanie ranka. Dlatego właśnie unikały jak ognia jednej rzeczy.

Kiedy przychodziło na świat dziecko, niczym diabeł święconej wody, bano się rzuconego na malucha uroku. Przyczepiona zatem do becików, albo kołysek czerwoną wstążkę. Jednak na tym nie koniec. Prawdziwy strach u rodziców powodował tzw. miesiącznik, czyli zły urok, który był przyczyną biegunek, bólów brzucha, wymiotów i płaczu u dzieci. Dramat zaczynał się zwykle wieczorem i najważniejsze było to, aby doczekać do rana. Kiedy boleści nie przechodziły, jedynym ratunkiem była baba mieszkająca w lesie.

Zobacz wideo Kto powinien zostać przewodniczącym komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów?

Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

"Miesiącznik", czyli zły urok rzucony na dziecko

Nasz prababki i babki jak ognia bały się złych mocy, które mogły zawładnąć ich nowo narodzonym dzieckiem. Dlatego jak najszybciej po przyjściu na świat, starano się ochrzcić malucha, a kiedy z różnych przyczyn nie było to możliwe, wtedy matka z dzieckiem nie wychodziła na zewnątrz, aby przypadkiem nikt nie rzucił uroku na niemowlę. Chronić przed tym miała czerwona wstążeczka przyczepiana do becików, kolebek i kołysek dziecka, jednak na złe moce była ona za słaba. Takimi był np. owy miesiącznik, czyli wpadający do mieszkania cień księżyca.

Jak księżyc świcił, to zasłaniali okno, bo będzie dziecko miało miesiącznik. A to wtedy dziecko nie rośnie, tylko aby płacze tak. Takie nandzne, takie suchotne. Wtedy spod dziewińciu figur trzeba było nosić ziemie i to dziecko kumpać w tem

- czytamy na blogu we wpisie poświęconemu dawnym wierzeniom ludowym.

Owy miesiącznik przejawiał się w strasznych boleściach. Ponoć miał powodować biegunkę, wymioty, ból brzucha, a nawet skręt kiszek u niemowlaka. Niekiedy tajemnicza choroba odpuszczała skoro świt i kiedy nadchodził dzień, było już po problemie. Czasem jednak miesiącznik, który zajrzał przez okna do domu, był na tyle silny, że po pomoc trzeba było udać się do zielarki.

Jedna mi z kobiet, która do tej pory żyje, opowiadała tako przygodę. Zachorował jej syn najstarszy. Mały był wtedy, malutki. Dziecko chore, straszna biegunka, gorączka. I wtedy jej teściowa mówi: Jedź do tej baby, tam gdzieś w lesie mieszkała, do niej, bo ona musi odczynić to. I mówi, pojechaliśmy tam. Ta kobieta, mówi, przyszła, popatrzyła, poszła, przyniosła jakieś zioła i dała. Kazała mu zaparzyć i dawać mu zioła trzy razy na dzień. I do tego podawać sobie dziecko nad studnio trzy razy. Znaczy ojciec stał z jednej strony, matka z drugiej i nad studnio jedno drugiemu podawało. I przesadzać trzy razy na opak przez chomąto od konia. Tak zrobili i dziecko, mówi. Jak kin ręka odjął

- podaje przytoczoną historię portal teatrnn.pl.

Jak można było uniknąć miesiącznika? Wystarczyło zakrywać okna w czasie pełni i nie stawiać dziecka na parapecie, aby patrzyło na księżyc. Tylko tyle i aż tyle. Jednak, czy za biegunką i wymiotami na pewno stało światło księżyca?

Więcej o:
Copyright © Agora SA