32-letnia Australijka wraz ze swoim mężem zauważyli, że ich niespełna roczny synek był blady, ospały, a do tego nie chciał nic jeść ani pić. Początkowo łączyli to z bólem, który występuje w trakcie ząbkowania. To właśnie w tym czasie maluchowi zaczął rosnąć pierwszy mleczak. Dopiero gdy podczas przewijania zauważyli, że mocz zmienił barwę na brunatną, domyślili się, że coś jest nie tak. To, co spotkało ich w szpitalu, szokuje.
Gdy rodzice małego Henry'ego zawieźli go do szpitala na kontrolę, zostali odesłani do domu. Lekarz, który przebadał malucha, stwierdził, że Melissa jak większość matek panikuje i martwi się na zapas. Według niego ośmiomiesięczne dziecko było jedynie odwodnione ze względu na to, że nie chce pić i nie przyjmuje odpowiedniej ilości płynów. Kazał więc rodzicom wrócić do domu, napoić syna i obserwować jego stan przez kolejne dni. Nie tylko małżeństwo było zdziwione reakcją lekarza.
Nawet pielęgniarka ratunkowa była zaskoczona, że odesłano nas do domu, a ja wiedziałam, że nie jestem po prostu nadopiekuńczą mamą
- przekazała oburzona Melissa, cytowana przez serwis kidspot.com.au. Rodzice byli jednak zmuszeni pojechać z powrotem do swojego mieszkania, mimo tego, że byli przekonani, że to nie jest wyłącznie odwodnienie. Zmartwieni obserwowali stan zdrowia maluszka, a ten mimo obietnic lekarza, pogarszał się z godziny na godzinę.
Gdy mały Henry nie przestawał wymiotować, para postanowiła ponownie wybrać się do szpitala. Od wcześniejszej wizyty nie minęły nawet 24 godziny, jednakże tym razem na całe szczęście dziecku zbadano krew. Jak się okazało, nerki malucha przestały prawidłowo funkcjonować, co doprowadziło do ich niewydolności. Jedynym wyjściem, które miało uratować życie dziecka, było przetransportowanie go do szpitala dziecięcego The Royal Children's Hospital w Melbourne. Przed tym musieli wprowadzić małego pacjenta w stan śpiączki farmakologicznej. Jak przyznała matka dziecka, nie chce sobie wyobrażać, co mogłoby się stać, gdyby posłuchali lekarza i nie wrócili do szpitala.
Jak się później okazało, ośmiomiesięczny Henry cierpi na atypowy zespół hemolityczno-mocznicowy (aHUS), chorobę wywoływaną przez mutację genetyczną. Cierpią na nią głównie niemowlęta i małe dzieci. Powikłania, które niesie za sobą, są jednak przerażające, a zalicza się do nich między innymi niewydolność serca lub kłopoty neurologiczne. Nie ma możliwości całkowitego wyleczenia choroby, jednak na całe szczęście istnieją sposoby, które mogą pomóc w łagodzeniu jej objawów.
Nietypowa przypadłość syna nie była jedyną szokującą informacją, z którą musieli zmierzyć się Melissa i jej mąż Craig. Henry cierpi również na głęboką głuchotę, co postawiło kolejne wyzwania przed rodziną. Ich życie zmieniło się nie do poznania, a codzienność zaczęła krążyć wokół dbania o zdrowie najmłodszego dziecka. Wymaga on częstych wizyt w szpitalu lokalnym, ale także co dwa tygodnie rodzice muszą stawiać się wraz z maluchem w szpitalu dziecięcym RCH w Melbourne. Na ten moment zanosi się na to, że dziecko będzie musiało leczyć się w ten sposób do końca swojego życia. Matka dziecka zakłada również, że w najbliższej przyszłości będzie zmuszona zrezygnować z aktywności zawodowej, aby zostać jego opiekunką.
Jak przyznają rodzice chorego malucha, każdy objaw choroby, tj. wymioty, biegunka, odwodnienie czy wysypka, są powodem do natychmiastowej wizyty w szpitalu. Dziecko z tego powodu jest izolowane od grup dzieci, by wirusy nie zaatakowały osłabionego organizmu dziecka.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl