Południowy Tyrol - trochę Włochy, trochę Austria i wielkie zaskoczenie. To wymarzone miejsce na wyjazd z dziećmi

Można stwierdzić, że Południowy Tyrol to takie miejsce dla niezdecydowanych. Bo to trochę Włochy i trochę Austria, a pod koniec marca panuje tam i wiosna i zima. To zarówno raj dla miłośników slow life'u, jak i turystów spragnionych białego szaleństwa na licznych stokach.

Wyjazd z dziećmi do Południowego Tyrolu miał być dla nas pożegnaniem sezonu narciarskiego. Na miejscu zorientowaliśmy się, że region ten ma do zaoferowania więcej. Znacznie więcej. A koniec marca okazał się doskonałym terminem - wokół panowała już wiosna, a na stokach wciąż leżał śnieg i można było szusować. Do upadłego, bo na niektórych oprócz nas nie było nikogo. Albo prawie nikogo.

Dzieci do 8. roku życia jeżdżą tu za darmo, gdy jeden z rodziców kupi karnet dla siebie.
Dzieci do 8. roku życia jeżdżą tu za darmo, gdy jeden z rodziców kupi karnet dla siebie. archiwum prywatne

Trochę Włochy, trochę Austria

Do tej pory Południowy Tyrol znałam tylko z kolorowych folderów. Kojarzył mi się z wymuskanymi wiejskimi domkami, rozległymi łąkami i szerokimi stokami narciarskimi. Nie pomyliłam się, tyle że te wymuskane domki to nie efekt Photoshopa, one tak wyglądają naprawdę. Region słynie ze wspaniałych gospodarstw agroturystycznych. To prawdziwe, prężnie funkcjonujące i bardzo zadbane farmy, których właściciele dorabiają wynajmując pokoje turystom. Krajobraz jest imponujący, jednolity architektonicznie. Do tego stopnia, że trudno się zorientować, które domy są starsze, a które wybudowano niedawno - wszystkie wyglądają równie dobrze. Nie bez znaczenia zapewne pozostaje fakt, że ze względu na dobrze rozwiniętą turystykę i rolnictwo, Tyrol jest jedną z najbogatszych części Włoch. A częścią Włoch jest w sumie od niedawna, bo od 1919 roku. Jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej region ten należał do cesarstwa austro-węgierskiego, jednak na mocy traktatu pokojowego w Saint-Germain w ramach wojennych reparacji wraz z sąsiadującym z nim Trydentem został przekazany Włochom. Dla zdecydowanej większości mieszkańców (ok. 70 proc.) językiem ojczystym wciąż jest niemiecki.

W Inninchen mieszka nieco ponad 3 tysiące mieszkańców. 85 procent z nich mówi po niemiecku.
W Inninchen mieszka nieco ponad 3 tysiące mieszkańców. 85 procent z nich mówi po niemiecku. archiwum prywatne

Zatrzymaliśmy się w gospodarstwie Huberhof w miejscowości Inninchen, która leży przy samej granicy z Austrią. Gospodarstwo należy do Roter Hahn - stowarzyszenia, którego symbolem jest czerwony kogut i które wspiera agroturystykę i zajmuje się promocją regionu. Obiekty należące do stowarzyszenia to takie, w których jest nie więcej niż osiem pokoi, więc nie trzeba się obawiać tłumów gości. Można się za to spodziewać komfortowych warunków, wyżywienia opartego na lokalnych produktach i rodzinnej atmosfery.  

Dzieci nie płacą, turyści czasem też nie

Głównym celem naszego wyjazdu była jazda na nartach. W Polsce w tym roku na stokach śniegu jak na lekarstwo, a spragnionych białego szaleństwa - wręcz przeciwnie. Zima dogorywa, nam pozostał niedosyt. Na nartach we Włoszech byliśmy już kilkukrotnie, jednak za każdym razem wybieraliśmy inne regiony. Południowy Tyrol i pod tym względem miło nas zaskoczył. Naprawdę miło. Bo ma wspaniałe ośrodki narciarskie z doskonałą infrastrukturą i świetnie przygotowanymi stokami (i pociągiem, jakby jeżdżącym specjalnie dla narciarzy, bo ze stacjami czasem przy samych stokach). Byliśmy zaskoczeni, że ten region  bardziej się nie chwali swoim narciarskim zapleczem, bo z tego, co zdążyliśmy się zorientować, w niczym nie ustępuje popularnym i oblężonym Madonnie di Campiglio, Solden, czy Zillertalowi. Jest tam 30 ośrodków narciarskich, 1.2 tys. km tras zjazdowych i 400 wyciągów.

Region może się poszczycić doskonałym zapleczem narciarskim - 30 ośrodków, 1,2 tys. km tras zjazdowych i 400 wyciągów.
Region może się poszczycić doskonałym zapleczem narciarskim - 30 ośrodków, 1,2 tys. km tras zjazdowych i 400 wyciągów. archiwum prywatne

Mimo że w okolicy zapanowała już wiosna, kilka minut jazdy kolejką gondolową później, znów mieliśmy do dyspozycji zimę. A na stokach pod koniec marca było już niemal pusto. Dla tych, którzy kochają samotną jazdę - warunki idealne. Poza tym nie było kolejek do wyciągów i tłumów w restauracjach. Ceny karnetów niestety nie rozpieszczają. Jednodniowy karnet dla osoby dorosłej Dolomiti Superski to koszt 66 € (ok. 300 zł), na Kronplatz - 61 € (ok. 280 zł). A są to ceny sezonu niskiego. Wynagradzają to jednak darmowe karnety dla dzieci. I to wcale nie takich 3-, 4-letnich. Dzieci do 8. roku życia jeżdżą tam za darmo, gdy jeden z rodziców kupi karnet dla siebie. A to już spora oszczędność. Dużym zaskoczeniem były dla nas także imienne karty uprawniające do darmowych przejazdów transportem publicznym - pociągami i autobusami. Dostaliśmy je od naszej gospodyni, gdy wybieraliśmy się dalej, mogliśmy więc porzucić auto i przesiąść się do pociągu lub autobusu. Kiedy zgłębiłam temat, okazało się, że darmowe przejazdy dla turystów obowiązują tylko pod koniec sezonu zimowego. Dobre jednak i to. 

A na deser strudel jabłkowy

Kuchnia Południowego Tyrolu to ciekawy tygiel smaków włoskich, austriackich i niemieckich. Mieliśmy okazję jadać zarówno w restauracjach funkcjonujących w tradycyjnych gospodarstwach, gdzie serwuje się posiłki przygotowane wyłącznie z tego, co się tam produkuje, (Cola? W żadnym wypadku!), jak i eleganckich lokalach w centrum miasteczka. Odwiedziliśmy też kilka restauracji na stokach. W menu nie ma nudy. Z jednej strony (ku uciesze naszych dzieci) pizze i pasty (te drugie przygotowywane oczywiście z własnej roboty makaronu), z drugiej sznycle, kiełbasy, pieczone mięsa i knedle. A do tego dużo kapusty i dużo kminku. A na deser? Tiramisu lub strudel jabłkowy. W restauracjach zwykle jest menu dziecięce, a jeśli nie - nie spotkaliśmy się z problemem, gdy chcieliśmy zamówić połowę porcji lub podzielić potrawę na dwa talerze dla dwojga malców. Krzesełka dla dzieci? Wszędzie. Toalety dostosowane dla najmłodszych? Na porządku dziennym. Przewijaki? Obowiązkowo. 

Kuchnia Południowego Tyrolu to mieszanka smaków włoskich i austriackich.
Kuchnia Południowego Tyrolu to mieszanka smaków włoskich i austriackich. archiwum prywatne

W naszej rodzinie nie ma fanów śniadań typu: kawa i rogalik. Poranny posiłek to dla nas rytuał, który potrafi trwać wiele godzin. I całe szczęście, bo śniadania to w tym rejonie oddzielny kulinarny rozdział. My jadaliśmy w gospodarstwie Innichen – Huberhof, w którym się zatrzymaliśmy, codziennie ze świeżych produktów przygotowywała je dla nas gospodyni. Dzieci dostawały mleko prosto od krowy, świeże jajka i dżemy w każdym możliwym smaku. My zajadaliśmy się domowej roboty twarożkami i serami. Wszystko oczywiście powstało na miejscu.  

No i zwierzaki

Dla dzieci wychowujących się w mieście, pobyt na wsi to zawsze spora atrakcja. Przede wszystkim ze względu na obecność zwierząt. Moi synowie byli zachwyceni, że mogą źdźbłami trawy dokarmiać cielaki. A kiedy po godzinie, czy dwóch (sic!) już im się to nudziło, biegali za kurami, wierząc, że jak te się mocno rozpędzą, to pogubią jajka. Potem przychodziła kolej na kaczki, gęsi i pasące się na łące konie. Wszystkiemu towarzyszyły niezliczone, zaciekawione koty. Jedna z gospodyń opowiedziała mi, że wciąż jeszcze wśród turystów zdarzają się dzieci szczerze zdziwione tym, że krowy nie są fioletowe, jak reklamie czekolady. Kiedy mieliśmy dość jazdy na nartach, chodziliśmy na długie spacery po pobliskich łąkach i wzgórzach. A rodzice energicznych kilkulatków dobrze wiedzą, że wielkie przestrzenie, piękne widoki i czyste powietrze to doskonała mieszanka na dobranoc. 

Obcowanie ze zwierzętami hodowlanymi to dla dzieci z miasta wielka atrakcja.
Obcowanie ze zwierzętami hodowlanymi to dla dzieci z miasta wielka atrakcja. archiwum prywatne, Innichen - Huberhof

Jezioro to zawsze dobry pomysł

Chociaż jadąc do Tyrolu, wiedziałam stosunkowo niewiele o tym miejscu, doskonale zdawałam sobie sprawę, że znajduje się tam jedno z najpiękniejszych włoskich jezior - Braies. I że koniecznie chcę je zobaczyć. Jezioro jest położone na terenie rezerwatu przyrody Fanes-Sennes-Braies i zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ma głębokość od 17 do 36 metrów i znajduje się na wysokości 1494 m n.p.m. Zapierający dech w piersi widok nie jest nagrodą za trudy wspinaczki, bo niemal nad samo jezioro można podjechać autem. Gigantyczny parking oznacza, że latem bywa tu naprawdę tłoczno, a od jeziora dzieli go imponujący gmach zabytkowego hotelu - Lago di Braies. Kiedyś umieszczono w nim zakładników SS z obozu w Dachau i tam właśnie zostali oni wyzwoleni przez Amerykanów. Pod koniec marca jezioro jest jeszcze zamarznięte, a szczyty otaczających je gór pokryte śniegiem. Sceneria niczym z "Krainy Lodu", co oczywiście nie umknęło uwadze moich dzieci (Mamo, jak w królestwie Anny i Elzy!). Lód był już jednak zbyt cienki, żeby można było po nim bezpiecznie spacerować, a tam, gdzie się rozpuścił, krystalicznie czysta, lazurowa woda odbijała piękny krajobraz. W zasadzie tylko kawałek, ale jaki... Zamierzam zobaczyć resztę latem, popływać łódką i wpław, co oznacza, że do Południowego Tyrolu na pewno wrócę. I tym razem zrobię większy zapas win, dżemów i owocowych syropów, bo te, które przywiozłam, są już tylko wspomnieniem.

Jezioro Braies leży na terenie rezerwatu przyrody Fanes-Sennes.
Jezioro Braies leży na terenie rezerwatu przyrody Fanes-Sennes. archiwum prywatne

Materiał zrealizowany podczas wyjazdu sfinansowanego przez stowarzyszenie Roter Hahn.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.