Po więcej ciekawych wiadomości zajrzyj na Gazeta.pl >>>
Kiedy rodzi się dziecko, to na nasze życie spada atomówka. Nic nie jest już takie samo, a próby wrócenia do starego porządku raczej owocują jedynie frustracją niż zadowalającymi efektami. Kiedy rodzi się dziecko, trzeba płynąć z prądem, dostosować się do tego chaosu, który zgotowało nam życie. Albo raczej: zrobić wszystko, by utrzymać się na powierzchni w czasie sztormu. To jest okej i nie róbmy ani sobie, ani innym z tego powodu wyrzutów.
Kulturowego wstydu, który wdrukowały nam kobietom normy społeczne i religijne, nie da się wyrzucić z głowy chwilą, gdy zostaje się matką. Wręcz przeciwnie toksyczne ziarenko wypuszcza kolejne pnącza. Sączy nam do ucha kolejne wątpliwości: "jestem złą matką, nie umiem się nim dość dobrze zająć, ciągle płacze", "w domu syf, choć nie wychodzę cały dzień, jestem złą panią domu", "brzuch wisi, jeansy się nie dopinają, jestem złą seksbombą".
Zmęczonej głowy nie uspokaja sześciopak Anny Lewandowskiej, która miesiąc po porodzie śmiga na siłowni, smaży orkiszowe placuszki w wysprzątanej kuchni, po czym rzuca obserwatorkom "myśl pozytywnie, bo po co negatywnie". Nie pomagają też pełne fałszywej życzliwości komentarze na Facebooku czy dobre rady od osób, które macierzyństwo znają tylko z kartki papieru. Wspólnym mianownikiem jest koronne: "wszystko jest kwestią organizacji". (Zobacz: PZU radzi kobietom na urlopie macierzyńskim. "Spotkania, joga, lekcje francuskiego". A matki pękają ze śmiechu).
Rozumiem, czemu administratorom fanpage'a PZU tak się może wydawać się, że urlop macierzyński to idealny czas na rozwijanie nowych pasji. Przecież się nie pracuje, a pieniążki na koncie są. Jak ktoś słusznie zauważył "porównanie urlopu macierzyńskiego do urlopu to jak porównanie krzesła do krzesła elektrycznego". Owszem może i nie siedzi się ośmiu godzin za biurkiem, ale to też nie są wakacje.
Pod opieką matka ma jedno, a czasem więcej dzieci. Trzeba je nakarmić, uśpić, wybawić, przewinąć. Pójść na plac zabaw i do przychodni (do 18 m-ca. dziecko przyjmuje nawet 20 szczepionek). A co najważniejsze i najtrudniejsze: zadbać o jego dobrostan emocjonalny. Jak gąbka chłoniemy wszystkie smutki, złości, frustracje. Cały dzień staramy się malucha zabawić, przekonać do czynności, na które wcale nie ma ochoty, co jest cholernie wyczerpujące. O tym ani PZU nie mówi, ani stereotypowa "życzliwa" pani Grażynka z forum dla mam, która "urodziła czworo dzieci 50 lat temu, dom miała wysprzątany i obiad zrobiony". Żeby "wszystko mogło być kwestią organizacji" trzeba mieć siły fizyczne i psychiczne, aby to móc organizować. Z chwilą, gdy zostajesz matką, nie stajesz się robotem (choć czasem wiele by to ułatwiło — nie oszukujmy się).
Rodzicielskie memy Edziecko/imgflip.com
To nie jest tak, że nie lubię mieć trzydaniowego obiadu, wyszorowanych fug w łazience, kursu francuskiego w CV i sesji jogi popołudniami. Pewnie, że chcę, ale nie zrealizuję tego tylko dlatego, że wstanę godzinę wcześniej (czyli o 4, jeśli dziecko budzi się o 5). Powiedziałabym, że jest wręcz odwrotnie: dajcie matce przespać więcej, a świat stanie się piękniejszy.
Aby móc pójść poćwiczyć czy pouczyć się czegoś dla własnej przyjemności trzeba mieć na to zasoby sił fizycznych, psychicznych i emocjonalnych (o finansowych nie wspomnę). Opieka nad dzieckiem niestety sporo kosztuje. Nie mówią tu tylko o pieniądzach. Są to także koszty emocjonalne, psychiczne, a nawet fizyczne. Trudno lecieć w podskokach na kurs językowy, jeśli po 4 godzinach snu mózg przypomina zawartość pieluchy po jelitówce. Trudno myśleć o diecie, jeśli menu matki składa się ze złapanego w przelocie batonika, zimnej kawy i resztek po dziecku. Czasem jedyną formą zadbania o siebie jest prysznic, a czasem lody o 22 zjedzone przed telewizorem. To nie jest oznaka słabej woli. To oznaka, że czasem w życiu też tak bywa.
Ponoć teraz to "matki tylko narzekają". Mnie narzekanie matek nie dziwi. Może dziś po prostu lepiej do nas dociera. Wiele świeżo upieczonych mam na macierzyńskim jest zwyczajnie samotnych (słyszeliście o "Tinderze" dla mam? Nie wziął się z próżni). Mityczna "wioska, która wychowuje jedno dziecko" już niestety nie istnieje. Jest za to samotny przygnieciony nowym życiem człowiek. Całe szczęście, że ma internet i może tam się wyżalić, poradzić i otrzymać wsparcie. Szkoda, że nie tylko wsparcie. Zawsze znajdzie się bowiem taka "życzliwa" jednostka, która na wybuch frustracji czy smutku zareaguje komentarzem w stylu:
Nie wiem, o chodzi. Ja nie miałam problemów. To tylko kwestia organizacji
Nie da się wszystkiego zorganizować. Czasem wręcz się nie powinno. Im więcej sobie narzucamy obowiązków (czy nawet wszystkich rozwijających hobby), tym gorzej. Choć zjawisko "wypalenia rodzicielskiego" znane jest już od lat 80., mówi się o nim niestety wciąż znacznie mniej niż o "kwestii dobrej organizacji". A zjawisko to jest faktem i Polska niestety przoduje w rankingach.
Wypalenie rodzicielskie definiuje się jako stan intensywnego wyczerpania związanego z pełnioną rolą rodzicielską. Taki rodzic staje się emocjonalnie oderwany od swojego dziecka i wątpi w swoją zdolność do bycia dobrym rodzicem
- piszą w swojej przełomowej pracy o wypaleniu rodzicielskim psychologowie Moïra Mikolajczak, James J. Gross i Isabelle Roskam.
Kto jest najbardziej na to zjawisko narażony? Według badaczy, ci ludzie, którzy narzucają sobie presję bycia idealnymi. Chodzi więc o tych wszystkich rodziców, którzy chcą (lub czują, że muszą) mieć posprzątany dom, ugotowany trzydaniowy obiad, -10 kg mniej na wadze i jeszcze przeczytane wszystkie publikacje Jaspera Juula. Brzmi znajomo? Tak, tak, drogie mamy, mowa o nas.
Wypalenie rodzicielskie jest bardzo niebezpiecznie. To nie tylko gorsza jakość życia, brak radości z rodzicielstwa, depresja, zaburzenia żywienia, lecz także nawet agresja wobec dzieci. Jeśli faktycznie chcesz być dobrą matką, przestań do tego dążyć. Odpuść sobie. I odpuść innym.
Rodzicielstwo może być wspaniałym, znaczącym, satysfakcjonującym doświadczeniem, gdy rodzice mają wystarczające zasoby, aby poradzić sobie ze stresem rodzicielskim (Nelson et al., 2013).