Kamila (mum_in_mexico) - Do Meksyku trafiliśmy ze względu na pracę mojego męża. Otrzymał propozycję poprowadzenia oddziału firmy, w której pracuje. Od zawsze wiedzieliśmy, że jeżeli nadarzy się okazja, to chcielibyśmy zamieszkać w innym kraju. Przyznam szczerze, że nigdy nie przypuszczaliśmy, że będzie to Meksyk ;)
Na początku było ciężko, ale z czasem wszystko się ułożyło. Mieszkanie w Meksyku jest dla nas wielką przygodą, która ma swoje plusy i minusy. Przeżyliśmy kilka szoków kulturowych, dostaliśmy też prawdziwą lekcję życia, gdy przez kilka miesięcy nie było wody. Z powodu suszy oraz złego zagospodarowania nie było w naszym mieście dostępu do bieżącej wody, albo był on bardzo ograniczony. To był ekstremalnie ciężki czas dla wszystkich.
Pierwszym szokiem kulturowym w Meksyku było podejście do pracy. Gdy mój mąż zaczął tu pracować, było mu bardzo ciężko, gdyż okazało się, że jest tutaj całkowicie inna mentalność, inna kultura pracy niż w Europie. Generalnie różnice kulturowe widać na każdym kroku, od bezpieczeństwa na drodze, np. brak fotelików dla dzieci, po zostawianie wózków sklepowych na całym parkingu supermarketu.
Mieszkamy w Monterrey - ogromnym i różnorodnym mieście. Aktualnie wynajmujemy dom na ładnym i nowoczesnym osiedlu. Mieszka tutaj trochę obcokrajowców, ale głównie z Azji. Nasze osiedle znajduje się w strefie przemysłowej i niestety do centrum miasta, gdzie są ulokowane najfajniejsze parki dla dzieci, mamy trochę drogi. Na szczęście na naszym osiedlu jest sztuczna laguna i można spacerować z wózkiem pod palmami.
Raczej tak, choć czasami mam wrażenie, że Monterrey jest najmniej meksykańskim miastem. Zauważalny jest tutaj duży wpływ USA, np. bardziej celebruje się Halloween niż día de los muertos. Poza tym w mieście widać ogromne skrajności, są dzielnice bardzo ubogie i zaraz obok znajdują się ogromne wieżowce. Przykładem może być dzielnica San Pedro, w której można poczuć się jak w innej rzeczywistości - są piękne zadbane parki, markowe sklepy, kawiarenki i mnóstwo obcokrajowców. Podobno jest to miejsce, gdzie mieszkają najbogatsi ludzie z całej Ameryki Łacińskiej. Przez rozwój gospodarki Monterrey stało się również najdroższym miastem w Meksyku.
Bardzo drogie są tutaj w szczególności artykuły dla dzieci, takie jak meble, zabawki czy ubrania. W ogóle muszę przyznać, że przeżyłam szok robiąc pierwsze zakupy. Nie chodzi tylko o ceny, ale duży problem stanowiło dla mnie to, że nie wiedziałam, jak smakują produkty. Na szczęście mogłam poradzić się Polek mieszkających w Meksyku - Instagram zadziałał, poznałam wiele wspaniałych osób.
Przeczytaj więcej ciekawych historii na stronie głównej Gazeta.pl.
Najbardziej? Na pewno pogoda. W Monterrey przez dziewięć miesięcy jest lato. Słońce daje pozytywną energię, chociaż mogłoby być trochę mniej stopni. Dodatkowo cieszy mnie fakt, że nie muszę ubierać dzieciaków w kombinezony. Druga rzecz to na pewno owoce i awokado! Po prostu obłęd! Trzecia to ludzie - mamy szczęście do cudownych sąsiadów. Czwarta to bogactwo kolorów - Meksyk jest bardzo kolorowy, zwłaszcza uwagę przykuwa rękodzieło oraz niezwykle małe miasteczka (np. Pueblos Magicos). Myślę, że nie ma drugiego tak kolorowego kraju.
Najbardziej chyba irytuje mnie załatwianie spraw urzędowych oraz wizyty w banku. To są niekończące się historie... Wiecznie widzę kolejkę do banku albo bankomatu. Nie lubię też obecnego tutaj spóźnialstwa i wiecznego niedotrzymywania terminów. Nienawidzę, jak ktoś się spóźnia, a niestety Meksykanie zawsze się spóźniają. Podam przykład: jeżeli zapraszam na 17:00, to może koło 18:30 przyjdzie pierwsza osoba. Na szczęście widzę, że niektórzy sąsiedzi starają się z tym walczyć i pracować nad swoją punktualnością. Nie podoba mi się także tutejsza estetyka wykończenia wnętrz - w obecnym domu nie mamy prostej ściany. Na początku bardzo denerwowało mnie również prowadzenie auta. Było mi ciężko jeździć samochodem, ponieważ tutejszy styl jazdy jest nieco inny niż europejski. Dużo osób po prostu kupuje tutaj prawo jazdy, a na drodze jest istny "meksyk".
Meksyk ma swoje zasady, których trzeba przestrzegać, np. nie jeździmy w nocy. Mieszkamy na zamkniętym osiedlu, więc czuję się tutaj bezpiecznie. Raczej staram się nie chodzić sama do miejsc, w których wcześniej nie byliśmy razem. Jesteśmy ostrożni, ale dość często słyszymy, że ktoś został okradziony, pobity itd. Przedszkole mojego syna jest bardzo blisko domu; zawsze mogę szybko zareagować. Oczywiście na początku był strach i trochę złości, że nie mogę się swobodnie poruszać - jak mogłam w Polsce.
Nikolas miał nieco ponad pięć lat, jak przylecieliśmy do Meksyku. Wybraliśmy dla niego dwujęzyczne, prywatne przedszkole (hiszpańsko-angielskie - red.). Czuliśmy się bezpieczniej, ponieważ od małego Nikolas bardzo lubił język angielski i swobodnie się w nim komunikuje.
Mimo tego, że Nikolas jest bardzo otwartym chłopcem, na początku były małe trudności. Mógł swobodnie porozmawiać z nauczycielką, ale niestety większość dzieci nie mówiła po angielsku. Z czasem jednak sytuacja się poprawiła, a teraz dzieci z chęcią uczą się od Nikolasa nowych słów i on coraz więcej stara się mówić po hiszpańsku. Wraca zadowolony z przedszkola i opowiada o swojej "equipo" (drużynie, grupie).
W Meksyku jest bardzo dużo prywatnych placówek, zazwyczaj są to przedszkola (również szkoły) dwujęzyczne. W Polsce szkoły prywatne najczęściej są dla obcokrajowców, tutaj jest jednak całkiem inaczej. Rodzice starają się wysyłać dzieci do prywatnych placówek, mając nadzieję, że w ten sposób zapewnią im lepszą edukację. Biorąc pod uwagę czesne, mundurki, coroczne wpisowe, muszę przyznać, że robi się z tego dość spora suma. Ale chciałam dodać, że oczywiście są też publiczne przedszkola i szkoły. Podobnie, jak w Polsce, można wybrać szkołę z okolicy, do której chce się zapisać dziecko.
Wiele zależy od tego, skąd jesteś. Jeżeli przyjeżdża ktoś z Europy, to nie spotkałam się ze złym przyjęciem. Mamy bardzo otwartych sąsiadów, dzięki którym czujemy się tutaj komfortowo. Jesteśmy zapraszani na różne uroczystości, a Meksyk uwielbia fiestę - tutaj każda okazja jest dobra do świętowania. Nasz mały syn, Alex, jako blondyn z niebieskimi oczami robi tutaj spore zamieszanie. Zazwyczaj na przyjęciach i imprezach mamy chwilę spokoju, bo każdy chce wziąć go na ręce.
Meksykańskie mamy są bardzo zaangażowane w wychowanie dzieci, zwłaszcza jeżeli chodzi o dodatkowe zajęcia. Są też bardzo towarzyskie i chętnie organizują spotkania, by dzieci miały okazję się razem pobawić. Mamy wspólną grupę na WhatshApp i czasami ilość wiadomości, dotycząca wspólnego spędzania czasu czy zadań domowych, jest wręcz ogromna.
Moim zdaniem to zależy od rodziny - jedni, podobnie jak my, starają się pokazać dzieciom świat i spędzają czas w aktywny sposób. Są też jednak tacy, którzy wolą bardziej bierną formę. W Meksyku zauważalna jest na pewno duża rola mamy - często to właśnie kobieta zostaje w domu, żeby poświęcić czas dzieciom i ich wychowaniu. Przedszkole prywatne jest czynne od 8:30 do 13:30 - czyli tylko pięć godzin. Można dokupić dodatkowe zajęcia płatne oraz "day care", jednak to też wiąże się z dodatkowymi kosztami. Ponadto, placówki są tutaj zamknięte w każdy ostatni piątek miesiąca, więc któryś z rodziców musi zaopiekować się dziećmi. Szczerze podziwiam pracujących rodziców, którzy muszą być naprawdę dobrze zorganizowani.
Bardzo miło zaskoczyła mnie ilość ciekawych miejsc dla dzieci w Monterrey i okolicy. Nie mieliśmy tu nudnego weekendu. Jest bardzo dużo parków, placów zabaw, są muzea dla dzieci ze strefą nauki i wiele eventów dla dzieci. W każdym centrum handlowym jest kilka sal zabaw. Co tydzień w niedzielę można wybrać się na targ z rzeczami handmade oraz lokalnym jedzeniem. Znajdują się tam również strefy dla dzieci - rzeźba, malowanie, lego itd. Każdy tydzień ma inną tematykę. Dodatkowo w naszym regionie jest kilka parków w temacie dinozaurów, a chłopaki uwielbiają te prehistoryczne gady.
To jest właśnie coś, czego mi brakuje - nie ma tu kawiarni dla mam z małymi dziećmi. Niestety, nie ma również kącików zabaw w restauracjach, czy zajęć dodatkowych dla maluszków. W Polsce bardzo często uczęszczaliśmy ze starszym synem na zajęcia sensoryczne czy też buggyGym (zajęcia ruchowe dla mamy z dzieckiem). Ostatnio byliśmy w turystycznym miejscu i w restauracji nie było nawet fotelika dla dziecka.
Jest w podobnej cenie, jak w Polsce. Ostatnio byliśmy w pięknym zoo z safari i cena za osobę wynosiła około 60 złotych.
Na pewno urocze jest przyjęcie z okazji 15. urodzin dziewczynki. Obowiązkowo na tą uroczystość musi być sukienka księżniczki, bal i sesja zdjęciowa. Na początku nie wiedziałam, czemu w parku jest tyle młodych dziewczyn w sukniach balowych. Zostaliśmy raz zaproszeni właśnie na takie huczne 15. urodziny - czułam się wtedy jak na bardzo eleganckim weselu. Inna piękna tradycja, która nie jest znana w Polsce, to las posadas, czyli cykl dziewięciu spotkań przed Bożym Narodzeniem. Na naszym osiedlu zostało z tej okazji zorganizowane spotkanie - sąsiedzi zrobili małą procesję ze świeczkami i kolędami. Później była biesiada. W pracy i w szkole również organizuje się niewielkie przyjęcia z okazji świąt - tak zwane posadas.
Oczywiście, że tęsknie. Marzy mi się polski chleb, choć wcześniej chleba nie jadłam zbyt często. Brakuje mi rodziny, przyjaciół, sąsiadów i naszego mieszkanka. Wypiłabym kawę w ulubionej kawiarni i poplotkowała z przyjaciółką. Jednak mam jeszcze ochotę trochę bliżej poznać Meksyk i nauczyć się hiszpańskiego. Niech zatem przygoda jeszcze trwa.
Zobacz też: Polska mama z Belgii: Osoby takie jak ja nigdy nie zdecydują się na powrót do Polski