Karnawałowa psychoza rodziców: "Kto chce być Panem Kleksem? Ty, czy on?"

Po domu od kilku tygodni walają się elementy przebrań karnawałowych. Pęknięta maska, popruta peleryna, zgnieciony kapelusz. Nadają się wyłącznie do kosza z napisem "plastik", ale to największe skarby moich dzieci. Trudno było mi to zrozumieć, ale w końcu się udało i poczułam się jak królowa życia.

Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl

Co roku, gdy tylko zbliża się karnawał i sezon szkolnych balów przebierańców, poziom ekscytacji moich dzieci osiąga trudny do wytrzymania poziom i wciąż niepokojąco rośnie. Nic już nie jest ważne poza tym, kto się za kogo przebierze, już nie mówią, a piszczą z przejęcia. Codziennie po szkole i przedszkolu, po naradach z kolegami wracają z kolejnymi wersjami tego, jakie stroje powinniśmy kupić. Nauczona doświadczeniem czekam do ostatniej chwili. 

"Moje dziecko ma najpiękniejszy strój"

Kiedyś zabijałam się o zorganizowanie niepowtarzalnych, niebanalnych kostiumów dobrej jakości. Kupowałam, pożyczałam, szyłam, przerabiałam. Wybierałam bohaterów literackich. Denerwowałam się, czy podołam, czy dzieciom się spodoba, no i przede wszystkim: co pomyślą i powiedzą inni. Aż w końcu przestałam. Wciąż widuję w szkole i przedszkolu dzieci, których stroje karnawałowe krzyczą głosem rodziców: Widzicie? Staram się! Jestem zaangażowanym rodzicem, moje dziecko ma najpiękniejszy strój. Nie kupuję tandetnej chińszczyznybo kocham swoje dziecko. Tymczasem moje, przeszczęśliwe, pocą się w strojach z nieoddychających, sztucznych i prujących się materiałów, z rękami zafarbowanymi kiepskiej jakości gadżetami.

Zobacz wideo Czy każde dziecko może być dobre z matematyki?

Bo rodzice chcą mieć kontrolę

Na początku, kiedy moje przedszkolaki nie do końca rozumiały ideę balów i przebierania się, ja decydowałam, w kogo się wcielą. Kiedy podrosły, było już trudniej. Ja miałam swoją wizję, a oni swoje. Ktoś musiał być rozczarowany. Któregoś razu usłyszałam od męża: "Ale kto chce być Panem Kleksem? On, czy ty?" No i wyszło, że ja. I wtedy postanowiłam, że pozwolę sobie uwierzyć, że moje dzieci nie chcą być "ambitnym" Robin Hoodem, Małym Księciem, czy rycerzem okrągłego stołu. Nie ma sensu tłumaczyć im, wmawiać, że tego chcą, skoro nie chcą. Chcą być przebrani tak, jak koledzy - za Harry’ego Pottera, wojownika Ninja, Roberta Lewandowskiego, durnowatego Pokemona, głupkowanego Creepera z Minecrafta lub któregoś z oklepanych Avengersów. Przebranie o chińskim rodowodzie ze sztucznej, prującej się tkaniny? Proszę bardzo! Plastikowe, tandetne gadżety? Nie ma sprawy. To ich zabawa, oni mają się cieszyć. Na początku trudno było mi przełknąć konieczność wydania pieniędzy na koszmarnej jakości przebranie, które po jednym użyciu wyląduje w czeluściach najgłębszej szuflady, ale w końcu odpuściłam. I poczułam ulgę.

'Kiedyś zabijałam się o zorganizowanie niepowtarzalnych, niebanalnych kostiumów dobrej jakości.''Kiedyś zabijałam się o zorganizowanie niepowtarzalnych, niebanalnych kostiumów dobrej jakości.' archiwum prywatne

Lepiej późno niż wcale

Dosyć późno (ale lepiej późno niż wcale) dotarło do mnie, że chęć decydowania o tym, za kogo ma być przebrane moje dziecko, to przecież także znienawidzona chęć kontroli nad nim, z którą usilnie (z lepszym lub gorszym skutkiem) staram się walczyć. To próba udowodnienia sobie, że uczestniczę w tym wszystkim, bo wszystko ogarniam, angażuję się i przykładam, że nic nie można mi zarzucić w tej naszej upiornej kulturze zawstydzania i kierowania uwagi na błędy. To wreszcie próba przykrycia czającego się zawsze nieopodal poczucia winy (Mogłam bardziej się postarać) i odwrócenia uwagi od błędów (Ups!).

W tym roku wszyscy jesteśmy wygrani: starsze dziecko przed lustrem ćwiczy ciosy wojownika Ninja, młodsze jako Chase z "Psiego patrolu" skacze z radości po kanapie, A ja wolna od presji karnawałowej próbuję udawać, że nie czuję wyższości nad mamami, które uważają, że po nocach powinny przyszywać cekiny, czy inkrustować przebrania "kryształami".  

Więcej o:
Copyright © Agora SA