Pierwszy dzień w żłobku zakończył się na cmentarzu. Mama usłyszała komentarz grabarza: Jaka patolka

Nasza czytelniczka zaliczyła nieprzyjemny incydent podczas drogi do żłobka. Niespodziewanie uszkodził się wózek, a malec zaczął głośno płakać. Opowiada, jak reagowali ludzie. "Ostatnie 300 metrów pokonaliśmy idąc przez cmentarne alejki. Krzyk mojego bąbla obudziłby pewnie niejednego umarlaka, ale oprócz nas byli tam jeszcze panowie, którzy kopali grób" - pisze w liście do redakcji.

Rodzicielstwo niesie ze sobą wiele wyzwań. Czasem nawet najprostsze czynności mogą okazać się trudne, gdy w grę wchodzi nagły atak płaczu u maluszka, albo inne niespodziewane problemy. Nasza czytelniczka w liście do redakcji postanowiła opowiedzieć, co spotkało ją podczas drogi do żłobka.

Pierwszy dzień w żłobku zakończył się na cmentarzu

Więcej artykułów o tematyce parentingowej przeczytasz na stronie Gazeta.pl.

Zobacz wideo Byłe uczestniczki Top Model chcą mieć razem dziecko w Polsce, a znany TikToker zdradza, czemu już nie zostanie inżynierem

Decyzja o zapisaniu dziecka do żłobka to bez wątpienia duże przeżycie dla rodziców, którzy martwią się, jak maluszek odnajdzie się w nowych realiach. Nasza czytelniczka przeżyła jednak dodatkowy stres, nim zdążyła przekroczyć próg budynku.

Chciałabym zwrócić waszą uwagę na to, jak odbierane są matki z płaczącymi dziećmi i poruszyć kwestię znieczulicy, jaka panuje na ulicach

- podkreśliła na wstępie.

Cmentarna alejka
Cmentarna alejka Archiwum prywatne
Zepsuty wózek
Zepsuty wózek Archiwum prywatne
Zdjęcia naszej czytelniczki
Zdjęcia naszej czytelniczki Archiwum prywatne

Cała historia zaczęła się w środę rano, kiedy chwilę po godzinie 7:00 rano pędziła z synkiem do żłobka. Pracę rozpoczyna o 8:00 i bardzo zależało jej na tym, aby dotrzeć do niej na czas. Trzymanie się z góry ustalonego planu przy małych dzieciach, bywa jednak w praktyce bardzo trudnym zadaniem.

Do żłobka mam zaledwie kilometr drogi, więc zdecydowałam się na mały spacer. Zapakowałam dziecko do wózka i ruszyłam ku przygodzie. Z tą przygodą to jednak żartuje, po prostu zależało mi, aby dziecko wytrzymało w żłobku, a ja mogłabym w tym czasie spokojnie popracować. Jednak los chciał inaczej i w połowie drogi wystrzeliła nam opona w wózku. Huk niesamowity był. Nie mam też pojęcia, jak to się stało. Jednak nie to było najgorsze. Połowa drogi do żłobka to przeraźliwy krzyk dziecka i ten litościwy wzrok przechodniów. Ja, matka Polka, pchająca zepsuty wózek, niosąca krzyczące dziecko w drugiej ręce, jakoś nie miałam szczęścia, aby spotkać kogoś, kto mi pomoże

- wyznała.

Dodała, że nie liczyła, iż nagle nieznajomy wybiegnie i zaproponuje naprawę wózka, czy zaniesienie dziecka do żłobka. Liczyła jednak na więcej wyrozumiałości.

Byłoby miło, gdyby nikt nie pokazywał na mnie palcem i nie uśmiechał się pod nosem. Ostatnie 300 metrów pokonaliśmy idąc przez cmentarne alejki. Krzyk mojego bąbla obudziłby pewnie niejednego umarlaka, ale oprócz nas byli tam jeszcze panowie, którzy kopali grób. Komentarz: "Ty, patrz jaka patolka" dobiegający do mych uszu z oddali był lekko mówiąc nie na miejscu. Miałam problemy techniczne, dziecko było wystraszone, no a ja może i wyglądałam jak siedem nieszczęść, ale dźwigałam na rękach prawie 10 kg chłopca i pchałam przed sobą zepsuty wózek. No nie było kolorowo.

- podsumowała.

Więcej o: