12-letnia Zosia przeszła przez piekło, bo "przeszkadzała mamie". Kobieta zgłosiła jej zaginięcie. Potem wyszła na jaw okrutna prawda

12-letnia Zosia przeżyła piekło na ziemi, a to głównie za sprawą swojej matki. Kobieta obwiniała ją o wszystkie swoje życiowe niepowodzenia. Uknuła więc plan, który uwolniłby ją od dziecka. Nie zatarła jednak wszystkich dowodów. Ciało Zosi zostało znalezione w wychodku, oblepione kałem i innymi nieczystościami.

Mała Zosia przyszła na świat jako pierwsze dziecko Marii i Leonard Zajdel. Cała trójka mieszkała przy ul. Szopena 49 w Łodzi. Nie było to mieszkanie pełne luksusów, ale wystarczało im pieniędzy na zapewnienie podstawowych potrzeb. Sielanka jednak nie trwała długo. Kiedy nagle zmarł Leonard, Maria popadła w ogromne długi. Dalsze lata życia jej i córki, dalekie było od ideału. Pewnego dnia Maria, postanowiła raz na zawsze pozbyć się problemu.

Zobacz wideo Wanda Chotomska marzyła o synu, a urodziła córkę, którą oddała na wychowanie teściowej

Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Zabójstwo 12-letniej Zosi. O tej zbrodni mówiła cała Polska

Kiedy z początkiem stycznia 1938 roku Maria Zajdel pojawiła się na komisariacie policji, aby zgłosić zaginięcie swojej córki, nikt nie wziął na poważnie tej sprawy. Założono, że nastolatka po prostu uciekła z domu i prędzej, czy później się znajdzie. Jednak kiedy po kilku dniach kobieta ponownie pojawiła się na komendzie, tym razem z anonimowym listem, sugerującym, że jej dziecko nie żyje i teraz również jej grozi niebezpieczeństwo - policjanci potraktowali sprawę priorytetowo.

Do komisariatów w całym kraju został wysłany rysopis dziewczynki. Maria Zajdel została zaś wezwana na przesłuchanie, a śledczy otrzymali zgodę na przeszukanie jej mieszkania. Dzięki tym działaniom zyskano nowe ślady

- czytamy na portalu buzz.gazeta.pl.

Po rozmowie z sąsiadami rodziny Zajdel, na sprawę rzucono nowy cień. Otóż kobieta miała nie tylko zaniedbywać małą Zosię, zostawiając ją na długie godziny bez opieki, ale także obwiniać dziecko za całe zło, które ją spotkało. Uważała, że po śmierci jej męża nie może ponownie się związać, bo nikt nie chce wziąć do siebie wdowy z dzieckiem. Maria nadużywała też alkoholu i do swojego jednoizbowego mieszkania sprowadzała różnych mężczyzn.

Jednak przełomową informacją okazały się notatki znalezione w jej mieszkaniu. Otóż były one pisane tym samym charakterem pisma, co owy anonimowy list. Przypadek? Policjanci postanowili poszukać śladów zaginionego dziecka w najbliższej okolicy. Oprócz mieszkania, czy kamienicy, w której się ono znajdowało, przeszukano także wychodek, z którego korzystali mieszkańcy ul. Szopena 49. Policjanci dokonali przerażającego odkrycia. Wśród ekskrementów znajdowało się ciało 12-letniej Zosi.

Na ciele, w szczególności na głowie, widoczne były rany, a na szyi dodatkowo znajdowały się ślady wskazujące na duszenie

- podaje portal buzz.gazeta.pl.

Po przeprowadzeniu sekcji zwłok okazało się, że dziewczynka została dwukrotnie uderzona tępym narzędziem w głowę i była też duszona. Jednak ostateczną przyczyną śmierci było zatrucie gazami w dole z ludzkimi odchodami i innymi nieczystościami. Matka do zabicia własnego dziecka przyznała się dopiero wtedy, kiedy policjant prowadzący sprawę, pokazał jej młotek, który znalazł w jej mieszkaniu.

Kobieta przyznała się do winy, ale twierdziła, że nie chciała zabić córki. Tak opisywała moment zabójstwa córki:

Tego dnia Zosia wróciła ze szkoły. Zjadłyśmy obiad, a ona wzięła się do lekcji. Po tym chciała pójść do mojej siostry. Nie pozwoliłam, bo miałyśmy robotę. Zaczęła płakać, wreszcie wzięła książkę i położyła się do łóżka. Bolały mnie zęby, zeszłam więc do apteki po proszek. Wychodząc, zgasiłam światło. Wróciłam. Zażyłam proszki, ale ból nie ustępował. Zosia płakała. Powiedziała: 'Mamusia robi mi na złość i gasi światło'. Byłam zdenerwowana i odpowiedziałam ostro: 'Ja tu jeszcze rządzę, nie masz nic do gadania'. Zosia rozpłakała się jeszcze bardziej. Wówczas chwyciłam młotek i uderzyłam ją w głowę. Nie wiedziałam, co robię. Zosia uklękła na łóżku i wyciągnęła w moją stronę ręce. Chwyciłam je, przycisnęłam, Zosia upadła na poduszki. Ogarnięta jakimś szałem, chwyciłam ją za gardło, ściskałam, szamotała się, trzymałam mocno, aż opór ustał, domyśliłam się, że trup. Przelękłam się. Chciałam za wszelką cenę usunąć ciało. Leżał worek. Wsunęłam doń zwłoki. Było ciemno, bałam się okropnie. Szłam w stronę komórek. Zatrzymałam się przed kloaką. Zobaczyłam otwarte drzwi od ubikacji. Tam weszłam. Oparłam worek. Ale mi się to wysunęło. Usłyszałam chlust. Uciekłam czym prędzej, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałam, co się stało. Do rana nie mogłam usnąć.

Maria po przyznaniu się do winy usłyszała wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Początkowo została zamknięta w zakładzie psychiatrycznym w Tworkach, gdzie przebywała do końca 1938 roku. Po rozpatrzeniu sprawy na nowo sąd podtrzymał wcześniejszy wyrok i umieścił kobietę w zakładzie karnym w Fordonie w Bydgoszczy. Jej osadzenie przerwał wybuch II wojny światowej. 2 września 1939 roku wydano nakaz, aby wypuścić wszystkie osadzone w celach kobiety. Jednak co stało się dalej z Marią, nie wiadomo.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.