Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
W księgarniach pojawiła się nowa autobiograficzna książka księcia Harry’ego pod tytułem "Spare", o której jeszcze przed oficjalną premierą mówił cały świat. Mąż Meghan Markle ujawnił w dziele wiele emocjonujących i kontrowersyjnych faktów z życia brytyjskiej rodziny królewskiej. Harry w jednym z rozdziałów przybliżył czytelnikom osobisty wątek dotyczący narodzin swoich pociech - Archiego i Lilibet. Nikt nie spodziewał się, że tuż po narodzinach pierwszego dziecka, Sussexowie odwrócą się od rodziny królewskiej i wyemigrują do Kalifornii.
Archie urodził się 10 dni po terminie w londyńskim Portland Hospital. Meghan i Harry chcieli wówczas zachować pełną dyskrecję i korzystali z tajnej windy, aby przedostać się na porodówkę. Przyszły ojciec był bardzo zdenerwowany obecnością na sali porodowej i na uspokojenie podano mu gaz rozweselający, który był przeznaczony dla jego żony. Z autobiografii dowiadujemy się, że sam poród został już nieco wcześniej zaaranżowany. Na porodówce rozbrzmiewały indyjskie pieśni, które miały uspokoić przyszłych rodziców. Z kolei na samej sali porodowej znajdowała się elektryczna świeca i zdjęcie księżnej Diany, zmarłej matki księcia Harry'ego.
Z kolei narodziny młodszej córki Lilibet były nieco spokojniejsze. Rodzice nie musieli się ukrywać i martwić o królewskie protokoły. Meghan przed wejściem na porodówkę zjadła hamburgera i frytki. Kiedy nadszedł czas porodu, to córka najpierw zobaczyła twarz swojego taty, a dopiero później zobaczyła ją Meghan. Podobno w tamtej chwili, dzielna mama powiedziała swojemu mężowi, że nigdy nie była w nim tak zakochana, jak w tamtej chwili, gdy witał ich córeczkę na świecie.
Czuli się wtedy bezpieczniejsi i spokojniejsi
- czytamy w autobiografii "Spare".