Ksiądz puka do drzwi, dziecko nos pod kołdrę. "Mamo, tylko podaj mu zeszyt do religii"

Wiele dzieci próbuje uniknąć wizyt księdza w obawie przed oceną. "Postanowiłam udawać chorą. Gdy tylko słyszałam dzwonek do drzwi, zamykałam się w pokoju i wchodziłam pod kołdrę. Wcześniej podałam mamie jednak zeszyt do przekazania księdzu, by go przejrzał i dał obrazek. Przecież sama nie mogłam go podać. Biedny by się zaraził" - pisze czytelniczka.

Obecnie w parafiach trwają wizyty duszpasterskie, nazywane chodzeniem po kolędzie. Z powodu pandemii przez ostatnie dwa lata kolęda nie odbywała się na normalnych zasadach, ale w tym roku księża odwiedzają parafian w domach. Wizyty duszpasterskie rozpoczynają się w okresie świat Bożego Narodzenia i trwają nawet do początku lutego. Każdej wizycie towarzyszy poświęcenie domu, błogosławieństwo i modlitwa.

Ksiądz puka do drzwi, dziecko nos pod kołdrę

Więcej artykułów dotyczących aktualnych wydarzeń przeczytasz na stronie Gazeta.pl.

Zobacz wideo Oczyszczanie nosa noworodka. Położna radzi, jak najlepiej to zrobić

Kolęda jest dla księdza okazją do poznania wiernych i zadania im różnych pytań. Wiele osób przekazuje mu podczas wizyty datek pieniężny. Zdarza się jednak, że wizyty kapłanów bywają stresujące, szczególnie dla najmłodszych. Zapytaliśmy naszych czytelników, czy przyjmują księdza po kolędzie, jakie jest nastawienie ich dzieci na przyjście kapłana oraz jak sami wspominają z dzieciństwa wizyty duszpasterskie. Rodzice przyznali, że księża chętnie oglądają zeszyty do religii uczniów oraz przepytują ich z modlitw.

U nas była wspólna modlitwa, sprawdzenie zeszytu do religii i wstawiona ogromna szóstka (dziecko chodzi do pierwszej klasy technikum), rozmowa oraz kawa. Zawsze jest miło.
Ksiądz przyszedł, wspólnie zaśpiewaliśmy kolędę, pomodliliśmy się, a później usiedliśmy i porozmawialiśmy, jak nam się żyje i czy wszystko w porządku. Porozmawiał z córką, która chodzi do ósmej klasy szkoły podstawowej, jak jej idzie nauka. Jak wychodził, zaprosił nas na mszę do kościoła, córce dał obrazek kolorowy, a nam większy z modlitwą. Wizyta krótka, ale miła i przyjemna

- pisały niektóre mamy.

Wśród naszych czytelników znalazły się jednak osoby, dla których wizyta księdza w dzieciństwie była sporym stresem. Wszystko za sprawą przepytywania z modlitw oraz pytań o życie codzienne. Niektórym dzieciom udzielała się także nerwowa atmosfera rodziców, którzy dokładali wszelkich starań, aby tego dnia dom idealnie się prezentował i panował w nim nienaganny porządek. Bywało również, że parafianie bali się konfrontacji z księdzem i zamiast odmówić mu wizyty, udawali, że nie ma ich w domu.

Jako dziecko nie lubiłam wizyt księży. Bałam się, że będą mnie odpytywać z modlitw i oceniać, a nieczęsto chodziłam do kościoła. To było bardzo stresujące. Pamiętam jednak, że na pierwszych stronach zeszytu od religii trzeba było zostawić miejsce na kolorowy obrazek, który dzieci dostawały od księdza. Ciężko było go zdobyć, gdy nie przyjmowało się kapłana. Postanowiłam więc udawać chorą. Gdy tylko słyszałam dzwonek do drzwi, zamykałam się w pokoju i wchodziłam pod kołdrę. Wcześniej podałam mamie jednak zeszyt do przekazania księdzu, by go przejrzał i dał obrazek. Przecież ja nie mogłam go podać. Biedny by się zaraził.
Przyjmowanie księdza po kolędzie to nasza rodzinna tradycja. Wierzymy w Boga i staramy się chodzić do kościoła, jednak te spotkania kapłana z wiernymi w domach uważam za niepotrzebne. Już tydzień przed kolędą mama wprowadzała w domu nerwową atmosferę i zapewniała, że każdy kąt musi być wysprzątany. Choć choinka już ledwo stała, to musiała dzielnie czekać na spotkanie kolędowe. Nie to było jednak największą bolączką. Prawdziwą dziecięcą traumą był zeszyt z religii, który nie zawsze prowadzony był tak, jak powinno się to robić. Nie zapomnę tych nieprzespanych nocy spędzonych na uzupełnianiu zeszytu kartka po kartce. Do tego rodzice stresowali, że ksiądz będzie odpytywał z modlitw. Więcej stresu, niż to potrzebne.
Moja rodzina nigdy nie była zbyt wierząca. Do kościoła nie chodziliśmy, ale ja na religię już tak. Dzieci w klasie zawsze miały powklejane do zeszytu "ziarenko", czyli karteczki, które rozdawało się co niedzielę dzieciom po mszy. Czułam się zazdrosna, że inni takie mają, a ja nie. Ksiądz, chodząc po kolędzie, zawsze prosił o pokazanie zeszytu. Stresowało mnie to, bo nie miałam tych karteczek. Zresztą ogólnie źle wspominam kolędę. Moja mama była nauczycielką, też średnio miała ochotę przyjmować kolędę, ale potem głupio byłoby jej w pokoju nauczycielskim, gdy jej kolega z pracy zagadywał "a czemu to w domu się nie było, jak kolęda była". Wyczuwałam jako dziecko podenerwowanie mojej mamy i ono mi się udzielało. Czułam, że jesteśmy oceniani, czy jesteśmy dobrymi wiernymi, bałam się, że to źle, jeśli mój zeszyt do religii będzie nieładny. Niechęć do odwiedzin księdza została mi do dziś. Pamiętam, jak zamieszkałam sama z chłopakiem, to gasiliśmy światło, wyłączaliśmy telewizor, żeby ksiądz pomyślał, że nas nie ma w domu, a nie, że nie chcemy go przyjąć. To chore, bo przecież byliśmy dorosłymi ludźmi, mieliśmy prawo powiedzieć, że nie chcemy przyjąć kolędy. Mimo to zachowywaliśmy się jak zestresowane dzieciaki

- opisywali czytelnicy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.