Dzieci ulicy. Trafiało tam bardzo wiele maluchów. Ich rodzice, zaplątani w wir historii, często z błahych powodów trafiali na długie lata do kolonii karnej, lub otrzymywali wyrok śmierci. Maluchami nikt się nie przejmował. Niektóre z nich trafiły do domów dziecka, inne były przekazywane pod opiekę dalszych krewnych. Jednak znaczna część z nich siedziała na ulicach, żebrząc o chleb i kradnąc to, czego nie mogli mieć.
Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Bezprizorni to słowo, które pojawiło się w Rosji, kiedy władzę przejęli bolszewicy i zapanował czerwony terror. Masowe zsyłki do kolonii karnych, rozstrzeliwania, zamykanie w łagrach i ciemnych czeluściach Łubianki. Wszystko to spowodowało, że kiedy dorośli bezpowrotnie znikali zaplątani w machinę historii, losem ich dzieci nikt się nie przejmował. Maluchy, często w wieku od kilku do kilkunastu lat, trafiały z dnia na dzień na ulicę. Do tej grupy zaliczają się nie tylko sieroty, ale także uciekinierzy z rodzin patologicznych i z placówek opiekuńczych, bezdomni. Zdecydowaną większość z nich stanowiły młodociani przestępcy, trudniący się kradzieżami, napadami, wymuszeniami, prostytucją, handlem narkotykami, rozbojami i żebractwem. Chciały żyć, więc za kawałek suchej bułki, czy możliwość ogrzania się przy cieple kominka posuwały się do niewyobrażalnie podłych i złych rzeczy.
Włóczą się gromadami, niepodobne do człowieka, wydając dźwięki ledwie przypominające ludzką mowę. Mają wykrzywione, zwierzęce twarze, skosmacone włosy i pusty wzrok. Widziałem je w Moskwie i Leningradzie. Siedziały pod mostami, czatowały na dworcach. Pojawiały się nagle jak zgraja dzikich małp, a potem rozbiegały się i znikały
- pisał w latach 30. XX wieku brytyjski dziennikarz Malcolm Muggeridge, którego słowa cytuje portal wielkahistoria.pl.
Pałętające się po ulicach dzieci, były niewygodnym sekretem dla władz ówczesnej Rosji. Sam Lenin nakazał szefowi tajnej policji, Feliksowi Dzierżyńskiemu, aby zgłębił ten problem, a przede wszystkim sprawił, aby zlikwidował bezprizornych, znajdując dla nich jakąś lukę wśród bolszewików. Władze postawiły na zdecydowane działanie. Feliks Dzierżyński swoim czekistom wydał polecenie, że mają wyłapywać je z ulicy niczym psy, wcielając się w rolę hyclów.
Prosto z ulicy, bezprizorni, złapani przez czekistów, trafiali do specjalnych kolonii "edukacyjnych" prowadzonych przez radzieckiego pedagoga, Antona Makarenko. W placówkach tych panowała żelazna dyscyplina i warunki do złudzenia przypominające obozy GUŁAGu. Spanie na pryczach, praca, a dodatkowo indoktrynacja. Dzierżyński przy ich wychowaniu wyznawał zasadę, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym dobrze trąci na starość. Zatem ziarno zasiane wydało plon kilka lat później.
Anton Semionowicz Makarenko (…) wyrabiał w wychowankach odruch karności wobec władzy. Wierząc w idee komunizmu, małego bandytę przerabiał na człowieka radzieckiego. „Absolwent" takiej Komuny im. Dzierżyńskiego (zakładu dla wykolejonej młodzieży), czy Kolonii im. Gorkiego (dla nieletnich i młodocianych przestępców) posłuszny władzy i wytresowany przez system, a do tego w młodości pozbawiony hamulców moralnych, stawał się… idealnym kandydatem na enkawudzistę
- czytamy na portalu wielkahistoria.pl.