Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Rzadko chodzę na dyskoteki, jednak ostatnio znajomi namówili mnie i narzeczonego na szybki wypad do miejscowego klubu. Spotkaliśmy się przed pobliskim sklepem alkoholowym, aby wypić coś przed samym wejściem na dyskotekę. Wiedzieliśmy, że drożyzna dotarła także tam, więc uznaliśmy to za dość rozsądny pomysł. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam w nocnym sklepie tłum nieletnich, wręcz dzieci, takich, które nie ukończyły nawet dwudziestu lat. Oczywiście wszyscy, podobnie jak my, podążali do miejscowego klubu, który wpuszcza do lokalu od szesnastego roku życia.
Większość nastolatków debatowała przy półkach z alkoholami. Brali po kilka setek na jeden dowód i do tego popitka. Byli głośni i nie reagowali na tłum dorosłych.
Zauważyłam, że ekspedientka sprawdza im dowody, jednak widać było, że ci, którzy nie skończyli jeszcze osiemnastu lat, mogą liczyć na wsparcie swoich kolegów. Nie robili tego cicho, tak jakby szukali aprobaty w swoim "dojrzałym" zachowaniu. Jedni brali po kilka setek na jeden dowód, a inni zastanawiali się, czy piwo nie ma przypadkiem za mało procentów. Twierdzili, że "chcą, aby ich wzięło". Rozliczali się nawet w sklepie, na oczach ekspedientki czy innych dorosłych.
Masz dowód? Bo ja tylko legitkę na wejście do klubu. Weź z pięć małpek, dawaj! Kasę zaraz ci oddam. Nie zapomnij o popitce. A ty piwo bierzesz? Za słabe! Bierz wódkę! W klubie drożyzna. Najwyżej tu jeszcze wrócimy.
W pierwszej chwili może nie było widać po mnie oburzenia, jednak myślałam o tym. Może i powinnam zwrócić uwagę, ale nie lubię być w centrum zainteresowania, szczególnie krytykując kogoś. Pomyślałam sobie, że przecież nie jestem święta. Sama pewnie podobnie funkcjonowałam jako nastolatka, a przecież to cholernie nieodpowiedzialne i szczeniackie.
Jestem z pokolenia Z i naprawdę dużo jestem w stanie zrozumieć. Wiem, że dojrzewanie rządzi się swoimi prawami, jednak są jakieś granice. To, co zobaczyłam w monopolowym, wzbudziło we mnie masę wątpliwości. Pomyślałam, że przecież sama w przyszłości będę mieć dzieci, czy więc chciałabym, aby tak wyglądało dorastanie moich pociech? Tu już się nie wahałam. Oczywiście, że nie. Zastanawiałam się tylko, czy do takich sytuacji prowadzi brak zainteresowania ze strony rodziców, czy zwyczajna chęć zaimponowania kolegom? A może coś jeszcze?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Cieszę się jednak, że je sobie zadałam. Wiem, że następnym razem nie potraktuje podobnej sytuacji jako coś normalnego. Odezwę się, zwrócę uwagę sprzedawcy albo kierowniczce sklepu. Żałuję, że refleksja nie przyszła wcześniej. Dlatego teraz robię pierwszy krok i piszę te słowa do siebie i tych, co je czytają. Oburzmy się i zauważmy, co się dzieje. Za parę lat będzie za późno.
Nie od dziś wiadomo, że polskie prawo zabrania sprzedaży alkoholu nieletnim. Jednak co w momencie, kiedy przysłowiowe piwko kupuje komuś? Rzecz jasna, prawo nie obowiązuje, a odpowiedzialność spada na kupującego. Nie oszukujmy się, na drodze młodego człowieka do alkoholu zawsze stoi sprzedawca. To on albo ułatwi, albo uniemożliwi dzieciom zdobycie alkoholu. Dziwi mnie, że kierownicy sklepów czy zwykli sprzedawcy nie interweniują, szczególnie jeśli widzą takie tłumy. Wiadomo, to jest dobry moment na zarobek. Szkoda, że nie myślimy o konsekwencjach. A tych jest mnóstwo.
Upijanie się w wieku nastoletnim może prowadzić do stałych zmian w mózgu, uszkadzania i obumierania neuronów oraz tworzenia się nieprawidłowych połączeń między komórkami nerwowymi. Efektem może być także obniżenie zdolności poznawczych, pogorszenie pamięci i wyników w nauce oraz zmiany w zachowaniu i psychice, co jest szczególnie ryzykowne w wieku nastoletnim, gdy kształtuje się osobowość młodego człowieka. Do tego dochodzą lęki, uzależnienie i inne problemy emocjonalne. Czy warto?