Nazywano ją "plagą dzieciństwa", bo masowo zabijała dzieci. "Pienista ślina, wywieszony język, sine usta"

Choroby, które dawnej powodowały masowe zgony wśród dzieci, dziś niemal odeszły w zapomnienie. Jena z nich, nazywana "plagą dzieciństwa" była porównywana od dusiciela, który za nic miał młody wiek ofiar. Od kostuchy nie było ucieczki, aż do końca dziewiętnastego wieku, kiedy odkryto sposób, aby się jej pozbyć.

Błonica, bo o niej mowa, przez wielu kronikarzy ówczesnych lat, nazywana była „plagą dzieciństwa", bo zbierała krwawe żniwa wśród małych dzieci. Pojawiała się nagle, powodując ogromne spustoszenie w organizmie, a sama śmierć przez uduszenie następowała powoli i w strasznych męczarniach.

Zobacz wideo 30 mln za wyjście z grupy na Mistrzostwach Świata? Tyle chciał dać premier Morawiecki

Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

"Plaga dzieciństwa" od której nie było ucieczki. Do czasu

Kilka wieków temu, posiadanie licznego potomstwa było sprawą pierwszorzędną. Wysoka śmiertelność noworodków, a także liczne choroby wieku dziecięcego powodowały, że ze sporej gromadki pociech, przeżywały tylko nieliczne. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy była błonica. Choroba, którą niegdyś nazywano "plagą dzieciństwa", bo masowo zabijała dzieci. Kto na nią zapadł - nie było ucieczki. Śmierć nadchodziła w strasznych męczarniach.

Szesnastowieczny belgijski lekarz Joost van Lom (znany także pod swoim zlatynizowanym nazwiskiem jako Jodocus Lommius) opisywał ją tak: „Pacjent cierpi potwornie z bólu, męczy go straszna gorączka i lęka się uduszenia. Usta ma szeroko otwarte, łapie nimi chłodne powietrze i wydziela pienistą ślinę. Ma wywieszony język, który mu często drży, tak jak koniom zmęczonym po forsownym galopie. Wypite płyny powracają przez nozdrza, usta robią się sine, kark sztywnieje […]. Dusząc się gwałtownie, nie wie, co słyszy, mówi lub robi, aż wreszcie traci przytomność i umiera

- czytamy na portalu ciekawostkihistoryczne.pl.

Choroba siała ogromne żniwo wśród małych dzieci, ale także i dorosłych. Do zakażenia dochodziło bardzo łatwo, gdyż przenosi się ona drogą kropelkową. Kilkadziesiąt lat temu lekarze jeszcze o tym nie wiedzieli, ale nosicielem błonicy mógł być każdy, bo nawet osoby zdrowe mają w swoim organizmie zarazki błonicy. 

Jedyną znaną ówcześnie metodą leczenia błonicy był zabieg tracheotomii, czyli wykonanie specjalnego otworu w tchawicy chorego, który miałby mu umożliwić oddychanie. Po raz pierwszy podjął się tego słynny francuski lekarz z Tours, Pierre Fidèle Bretonneau. Dwie jego pierwsze próby były nieudane, jednak "do trzech razy sztuka" - mówi słynne porzekadło. Trzeci w kolejności zabieg, na szczęście zakończony sukcesem, został przeprowadzony na czteroletniej dziewczynce.

Jednak medyczne cięcie i wprowadzenie specjalnej rurki, która umożliwiała oddychanie, nie spowodowało, że choroba zanikła. Stało się to dopiero w XIX wieku, za sprawą szczepionki i podawania chorym penicyliny. Jednak dopiero w połowie XX wieku masowe szczepienia dzieci, pozwoliły, że ta wyjątkowo paskudna choroba, odeszła w zapomnienie.

W terapii błonicy najczęściej stosuje się antybiotykoterapię, która polega na przyjmowaniu penicyliny. Penicylina dzięki swoim właściwościom niszczy bakterie, które rozprzestrzeniają się w gardle oraz na skórze. Niestety antybiotyk ten nie jest w stanie zapobiec skutkom działania toksyn wytwarzanych przez bakterie - maczugowce. Pacjentom podaje się antytoksyny, aby zapobiec procesowi demielinizacji, który w konsekwencji powoduje zaburzenia funkcjonowania układu nerwowego

- podaje portal medonet.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.