Patryk Bryliński: Do Belgii przeprowadziliśmy się z powodów zawodowych. Żona dostała tu kilkuletni kontrakt. Decyzję podjęliśmy jakiś czas temu.
Mieszkamy w Brukseli. Na tę chwilę miasto bardzo nam się podoba. Jest mnóstwo zieleni, dużych parków, a nasza dzielnica jest cicha i spokojna.
Pierwsze wrażenia są takie, że Belgowie są bardziej uśmiechnięci niż Polacy. Aż czasem dziwnie. Relacje międzyludzkie między Polakami są trochę… chłodniejsze. Belgowie, nawet jak zwracają na coś uwagę, robią to z uśmiechem (ale też ze szpileczką). Mam wrażenie, że bardziej niż my pilnują się zasad (choćby na drodze) i szanują swój czas. To dlatego w mojej okolicy nie znajdziesz sklepów całodobowych. 20:00 i do widzenia. W wakacje niektóre osiedlowe sklepy pozamykane były przez nawet miesiąc. Ach, no i jestem szybszy od kasjerów w wykładaniu towarów niż oni w ich nabijaniu. Pewnie jeszcze wiele o tym kraju nie wiem, jestem tu od niedawna, negatywów chyba jeszcze nie zaznałem.
Tym samym, czym zajmowałem się w Polsce, tylko zdalnie. Pracuję w zespole obsługującym media społecznościowe – "Łączy nas piłka". Na tę chwilę tryb zdalny zupełnie nie rzutuje na moją pracę. Bruksela to nie Nowy Jork, jeżeli zawodowo potrzebuje być na miejscu przez kilka dni, to wsiadam w samolot i za 2 godziny jestem w Polsce.
Nie jest źle, choć córka tęskni za znajomymi z Polski. Staramy się bardziej jej słuchać w tym czasie. Często rozmawia z polskimi koleżankami na Skype. Oczywiście ma coraz więcej znajomych ze szkoły i z nimi też spędza czas.
Na tę chwilę to jak ciągłe wakacje - w sensie w czasie wolnym. Jest dużo rzeczy do zobaczenia, spróbowania, zjedzenia. Miasto jest dla nas nowe, więc jest co robić. Belgia to mały kraj. Wsiadasz w pociąg w Brukseli i w około półtorej godziny jesteś w Gent, Brugii, Antwerpii czy nad morzem Północnym. Bilety można kupować w promocji kilka dni wcześniej i nie są drogie.
Nie jest tanio, ale też nie ma tragedii. Są dni, kiedy muzea wpuszczają za darmo lub kiedy można trafić na tańsze bilety, wystarczy tylko dobrze poszukać.
Nie wiem jak to jest być ojcem np. po 20-stce, więc nie mam porównania. Ja w swojej roli czuję się Ok. Nie jestem jakimś wybitnym ojcem, parentingowym guru i nie stawiam się w takiej roli nigdy. Robię to co czuję, że jest dobre. Moje dziecko czasem powie, że jestem najlepszym rodzicem na świecie, a czasem, że ma mnie dosyć i szuka sobie nowego domu. Normalna rodzicielska rzeczywistość i tak to pokazuję na swoim Tik-toku. Bez dosładzania.
Czasem myślę, że wręcz odwrotnie – gdyby nie dziecko, mógłbym być w złym miejscu. Nie patrzę na to jak na ograniczenia. Każdy moment życia ma swoje zasady. Jesteś młodym singlem, to w kilka godzin możesz podjąć decyzję i zrealizować wypad na Mazury. Masz rodzinę, to musisz wziąć pod uwagę wiele innych czynników i taki wyjazd zaplanować. To samo, ale innymi sposobami. Nie mam problemu z tym, żeby wyjść na mecz, siłownię, piwo ze znajomymi. Moja żona też nie. Nasze dziecko też nie umiera z nudów, bo staramy się organizować jej rozrywki. Można razem, można osobno. Kwestia organizacji.
Od samego początku wychowujemy młodą tak, by była wrażliwa na innego człowieka, szanowała ludzi. Dajemy jej dużą swobodę w wyborze tego, co chce robić, jak spędzać czas. Chcemy też, aby rosła na silną, niezależną kobietę. Często wkurza się kiedy słyszy, że "coś jest nie dla dziewczyn". Od zawsze mówimy jej, że nie ma czegoś, co nie jest dla dziewczyn, że może wszystko. Dla nas najważniejsze jest, żeby była szczęśliwym człowiekiem. Nieważne co będzie chciała w życiu robić…A dodam, że chciała być już aktywistką, piosenkarką i meksykańską księżniczką piratów.
Plan jest taki, że za kilka lat wracamy, ale wiadomo – plany planami, a życie życiem. Niczego nie wykluczamy.