Studnia na wiejskim cmentarzu. "Wystarczyła tylko chwila nieuwagi"

Gdy rodzice są zajęci oporządzaniem grobów i zapalaniem zniczy, dzieciom zwykle szybko zaczyna się nudzić i próbują sobie znaleźć jakieś zajęcie. Zwykle są to zabawy świeczkami, ale gdy mają do dyspozycji prawdziwą studnię, świeczki szybko okazują się nudne.

Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl

Cmentarna gorączka związana z 1 listopada powoli osiąga już apogeum. W tym roku święto zmarłych wypada we wtorek, więc osoby, które w tradycyjny sposób obchodzą Wszystkich Świętych, mają więcej czasu, żeby odwiedzić rodzinne groby. W wyprawach na cmentarze często biorą też udział dzieci, na które trzeba szczególnie wtedy uważać.

Uwaga na dziecko na cmentarzu

Rodzice, którzy decydują się 1 listopada zabrać dzieci na cmentarz, dobrze wiedzą, że bywa to sporym wyzwaniem. Muszą przede wszystkim uważać, żeby w tłumie ludzi ich nie zgubić. Cmentarne alejki zwykle wyglądają podobnie, więc kilkulatek, który straci bliskich z oczu, może nie trafić we właściwe miejsce. Sporą pokusą dla dzieci bywają też kolorowe świeczki. (Kto pamięta maczanie w roztopionym wosku patyków i robienie "kulek"?). Rodzice muszą także uważać, żeby dzieci się nie poparzyły, jeśli wpadną na pomysł, żeby bawić się świeczkami. Tak może się zdarzyć nawet przez przypadek - kilkulatki mogą się potknąć popychane przez innych i zwyczajnie przewrócić w wąskiej cmentarnej alejce.

Zobacz wideo Czy każde dziecko może być dobre z matematyki?

Zagrożeniem wciąż bywają studnie

Na dużych miejskich cmentarzach raczej nie spotkamy już tradycyjnych studni z wiadrem, raczej te z pompą, jednak na mniejszych, wiejskich wciąż jeszcze istnieją. Tego rodzaju studnie zwykle są ciekawymi obiektami dla dzieci, dlatego trzeba mieć się na baczności, nie spuszczać pociech z oczu i nie pozwalać się im bawić przy studni, (chyba że pod nadzorem osoby dorosłej). Pani Dorota z Wyszkowa (nazwisko do wiadomości redakcji) wspomina wizyty na cmentarzu z rozrzewnieniem. Oczywiście centrum zabaw była studnia z wiadrem na linie.   

Wystarczyła chwila nieuwagi rodziców, czy dziadków i lądowały tam czapki, rękawiczki, wszystko, co znajdowaliśmy w kieszeniach, czasem też znicze z pobliskich grobów. Nie raz dostawaliśmy za to burę, ale zabawa była przednia (śmiech). Dziś nie pozwoliłabym wnukom w ten sposób się bawić, ale dawniej to była norma

- wspomina pani Dorota.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.