Nie zapiszę dziecka do publicznej szkoły. Nie ufam ludziom ani systemowi

Magdalena Woźniak
Kiedy zostajemy rodzicami, nasze decyzje rzutują na życie naszych dzieci. To nieuniknione. Jedne z nich są lepsze, inne gorsze. Jesteśmy tylko ludźmi, uczymy się na błędach i doświadczeniach. Ja nauczyłam się między innymi tego, że nie mogę ufać polskiemu systemowi edukacji.

Już na początku drogi zwanej macierzyństwem ugruntowały się moje poglądy dotyczące przyszłości mojego dziecka. Przede wszystkim marzyłam o jej zdrowiu, ale jakość jej życia nie była mi obojętna. Obiecałam jej i sobie, jako matce, dwie fundamentalne rzeczy: moją obecność i ochronę.

W tym drugim właśnie zawiera się dla mnie najwięcej. Myśląc o placówkach edukacyjnych, które dla niej wybieram, kieruję się tą obietnicą — ochrony. Moje niestandardowe poglądy dotyczące wyboru placówki mają podłoże w moich doświadczeniach oraz wiedzy o aktualnym świecie.

Dlatego wiem, że nie zapiszę córki do publicznej szkoły podstawowej. Jako dziecko, przez prawie dekadę swojej edukacji publicznej byłam "tą nową". Wiem, jakie potrafią być dzieci, poznałam ich wiele. Widzę, co dzieje się obecnie w placówkach, z czym mierzą się kolejne pokolenia. Jak coraz bardziej nieznośny staje się nasz współczesny świat. Jak okrutny. Czuję głęboko, podskórnie, że w dzisiejszej rzeczywistości szkolnej nie poradziłabym sobie już, jako "ta nowa". Nie chcę sprawdzać, jak i czy w ogóle, poradzi sobie moja dobra, mądra córka.

Do dziś łamie mi serce skala ich cierpienia

Jako dorosła już kobieta, pracowałam z dziećmi z domów mierzących się z trudnościami bytowymi, socjalnymi, z nałogami. Wiem, do czego zdolne jest dziecko w głębokiej rozpaczy, do czego zdolne jest dziecko, które w domu dostało poważnie zakrzywiony schemat życiowy, które otrzymało od rodziców krzyk, agresję i niedostatek. I chociaż do dziś łamie mi serce skala ich cierpienia, chcę chronić przed nimi (a właściwie przed ich rodzicami) moją ukochaną córkę.

Widzę swoje słowa i rozumiem, że dla niektórych są ostre, nie na miejscu. Ci niektórzy nie staną w obronie mojej córki, kiedy uzbrojony w nóż 11-latek zagrozi jej w szatni. Tylko na początku tego roku doszło do takiej "ustawki" z udziałem dwóch nastolatków. Trzy lata temu 15-latek zadźgał nożem swojego rówieśnika w szkole na warszawskim Wawrze. 12-letnia dziewczynka z Bielska-Białej trafiła do szpitala z zagrożeniem życia, kiedy przed szkołą nożownik zadał jej kilka ciosów.

A wszystkie te koszmarne historie są tylko wierzchołkiem, najgłośniejszymi tragediami z pierwszych stron portali. Liczba dzieci codziennie gnębionych w szkołach jest większa, niż sięgają nasze najśmielsze przypuszczenia. Osobiście potrafię wskazać kilka takich osób z mojego najbliższego otoczenia. Wspaniałych ludzi, których silniejsi z klasy gnębili za wszystko: od tego jakim samochodem podjeżdżają z rodzicami pod szkołę do wyników na świadectwach. Każdy pretekst był dobry do prztyczka w nos, zamknięcia w szatni, wyśmiania, wulgaryzmów.

Szkoła nie wspiera ani oprawców, ani ofiar

Wsparcie psychologiczne w szkołach nie istnieje. Powiedzmy to sobie bardzo wyraźnie, mimo prowizorycznego obowiązku zapewnienia takich konsultacji każdemu uczniowi, większość dyrekcji publicznych placówek omija przepis szerokim łukiem. Jak? Nie wiem, znają sposoby. Jakiż to problem w kraju, w którym zamyka się kolejne oddziały psychiatrii dziecięcej przez niskie zarobki i braki w personelu, a odsetek samobójstw wśród młodych ludzi wciąż rośnie?

Słyszę kontrargumenty do mojej decyzji, o "bańce", w jakiej finalnie wychowam dziecko. Prestiżowa, prywatna placówka, dobrobyt. A przecież życie tak nie wygląda. Tylko że tu w ogóle nie chodzi o dobrobyt. Chodzi o bezpieczeństwo, a w następstwie bezpiecznego środowiska o lepsze warunki edukacyjne, bo to one zapewnią jej lepszą przyszłość. Nie chodzi o kasę. Nie wybrałabym placówki prywatnej, gdybym miała zaufanie do dobrze funkcjonującego systemu oświaty w kraju, w którym żyję.

Bańka? Nie wierzę w jej istnienie. Znowu powtórzę: znam co najmniej kilka osób z takiego miejsca "dobrobytu". To jedne z najbardziej tolerancyjnych, empatycznych, otwartych osób, jakie miałam zaszczyt poznać w życiu. Poznać prawdziwe życie nie oznacza dotknąć głodu, nędzy czy nękania.

Macierzyństwo jest dla mnie najważniejszą obraną drogą życiową. I nie cofnę się przed niczym, by spełnić dwie obietnice dane mojej córce: obecność i ochronę.

Więcej o: