Każdy z nas celebruje dzień swoich narodzin, nie ma znaczenia, ile mamy lat. To dobre, miłe, ważne i nie ma nic złego w świętowaniu. Przez lata, przez pędzący konsumpcjonizm, dobrobyt i masowe media, zatraciliśmy chyba jednak nieco ducha tych szczególnych dni.
Jaki jest prawdziwy sens urodzin? Świętowanie kolejnego roku życia. Jaki sens urodzin ukształtowaliśmy współcześnie dla młodych pokoleń? Celebrację pokazową. Im więcej, tym lepiej. Im wymyślniejsze torty, piękniejsze dekoracje, bardziej hojne podarunki — tym celebracja ma większy sens.
Nie w placówce mojego dziecka. Nie dla mnie i nie dla dyrekcji tego miejsca. Nie dla wszystkich ten prawdziwy sens został zatracony. I jestem przepełniona wdzięcznością, że moja córka będzie mogła doświadczyć innego wymiaru celebracji urodzin. Swoich i bliskich jej dzieci z przedszkola.
W placówce mojej córki od początku zostały wprowadzone zasady dotyczące organizacji tego wyjątkowego dnia. Wymyślne torty z postaciami bajek? Nie przejdą. Dekoracje nie z tej ziemi? Również nie. Prezenty od każdego (nieświadomego, co właściwie kupuję) dziecka (czyt. Rodzica)? Nie w tym miejscu. I jest to fantastyczne!
Co w takim razie ma znaczenie i co jest dozwolone? Prawdziwa uważność na tego małego człowieka, który w tym jednym dniu w roku świętuje kolejny rok życia. Energia, zabawa, tańce, wspólne śpiewanie "Sto lat" na całe gardło! Nie tylko przez dzieci, ale przez całą kadrę. Rozmowa z dzieckiem, trzymanie za rękę. Poczęstunek? Ok, proste babeczki, owoce, kompot. Nic, co odciągałoby uwagę od istoty tego dnia: czczenia życia.
Jako rodzic mogę przynieść kilka balonów, ubrać córkę w sukienkę. Będzie jeść babeczki, tańczyć i cieszyć się swoim wyjątkowym dniem. Od dzieci dostanie laurkę, wykonaną przez nich własnoręcznie. Każde dziecko dostaje takie laurki, nic więcej. To wszystko, czego im potrzeba. Naprawdę.
To nie pierwsze przedszkole, w którym kolekcjonujemy doświadczenia. Pierwsze miało mocno tendencyjne schematy w wielu kwestiach. Również te dotyczące urodzin dzieci. Co kilka dni w szafce w szatni leżało pozostawione dla mnie zaproszenie i nie miało znaczenia, czy znam dziecko, które ma obchodzić urodziny: miałam kupić prezent a moja córka, miała go przekazać. Czas ułożył się dla nas tak, że urodziny małej również świętowaliśmy w placówce. Było nerwowo, musiałam wziąć cały dzień wolny od obowiązków zawodowych, żeby dowieźć przekąski, tort, który wymagał lodówki (a placówka nie miała takich możliwości). Do tego ozdoby i pół samochodu prezentów (które nijak miały się do zainteresowań mojej córki). Czy moja córka była tego dnia szczęśliwa? Nie umiem tego ocenić. Była oszołomiona nadmiarem bodźców, to pewne. A ja zmęczona całym dniem organizacji.
Im bardziej uwierzymy w to, że dzieci uczą się schematów od nas, tym bardziej uwierzymy w moc utrzymania tego w prostocie. Więcej emocji, mniej brokatu. Więcej dobrej energii, mniej energii zużytej na ustawianie wymyślnych dekoracji. Więcej przytulania i patrzenia w oczy, mniej odwracania wzroku w kierunku kolejnych toreb z prezentami.
Kiedy widzę taką wizję ludzi pracujących z dziećmi, kiedy mogę być jej częścią, odzyskuje nadzieję, że świat nie jest do końca zepsuty. Nie wszystko jest na sprzedaż, a my możemy być częścią czegoś większego czegoś, co naprawdę ma znaczenie.
Zatrzymajmy się czasami i zastanówmy się, jak podczas takich społecznych wydarzeń czują się inne dzieci. Dzieci, których rodziców nie stać na wymyślne torty. Dzieci, które nie mogą w tym dniu założyć sukienki z falbanami i wizerunkiem jednorożca. One widzą i czują ten przepych i zupełnie nie rozumieją, dlaczego nie mogą być jego częśćią.