Dziecko wraca ze żłobka z katarem, a rodzina "walczy o życie". Lekarka tłumaczy dlaczego

Większość rodziców doskonale zna ten scenariusz: dziecko przychodzi z placówki z infekcją, samo szybko się "wylizuje", a cała rodzina ląduje w łóżku. "Niewyspanie się, stres, czy dieta pozostawiająca wiele do życzenia niekorzystnie wpływają na naszą gotowość obronną" - wyjaśnia lekarka.

Więcej tematów związanych ze zdrowiem dziecka na stronie Gazeta.pl

Sezon jesiennych infekcji u maluchów już oficjalnie otwarty. Rodzice i pracownicy żłobków i przedszkoli apelują do rodziców, żeby nie przyprowadzali do placówek chorych dzieci. Nie wszyscy jednak biorą sobie do serca te prośby.

Nie znam regulacji prawnych i rozumiem, że głównym czynnikiem jest w tym przypadku ludzka empatia i odpowiedzialność społeczna, ale mam ochotę wykrzyczeć takim rodzicom w twarz, żeby trzymali chore dzieci w domu. I nie chcę słyszeć argumentu, że nie mają takiej możliwości

- napisała w liście do eDziecka jedna z naszych czytelniczek

Anna Mellor na TikToku.Nauczycielka do rodziców: Nie oceniam dziecka po osiągnięciach. Zwraca uwagę na coś innego

Dzieci chorują częściej niż dorośli

Większość rodziców dzieci, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę ze żłobkiem lub przedszkolem zapewne zgodnie stwierdzi, że pierwsze miesiące to czas niekończących się infekcji, nierównej walki z katarem, gorączką, kaszlem etc. 

Nasz układ odpornościowy osiąga dojrzałość w wieku 6-7 lat. Oznacza to, że dziecko w ciągu roku przeciętnie 10-12 razy będzie chore. Najczęściej są to łagodne zakażenia wirusowe górnych dróg oddechowych

- wyjaśnia dr Monika Piecuch-Kilarowska, specjalista medycyny rodzinnej.  Dodaje, że w liczbach wygląda to tak, że w pierwszym roku życia niemowlę może chorować osiem razy, w drugim roku życia zalicza pięć-siedem zakażeń, w trzecim i czwartym roku życia liczba ta spada do czterech. Przypomina, że liczbę zapaleń dróg oddechowych zwiększają czynniki środowiskowe np. przebywanie w dużych skupiskach ludzi, zanieczyszczone powietrze, przegrzewanie pomieszczeń, bo jak się domyślamy - łatwiej tam zarazić się drogą kropelkową.

Dziecko samo w domuOd kiedy dziecko może zostać samo w domu? Rodzice są podzieleni

Maluchom nic nie jest. Rodzicom - wręcz przeciwnie

W wielu domach powtarza się ten sam scenariusz: malec "przynosi" ze swojej placówki katar lub kaszel, z którym jego organizm stosunkowo szybko sobie poradzi. Po kilku dniach nie ma po nim śladu i można wracać do przedszkola, tymczasem rodzic, który do tej pory "jakoś się trzymał" rozkłada się na całego. 

Mój trzyletni syn znów złapał w przedszkolu jakąś infekcję, którą wspaniałomyślnie podzielił się z rodzicami i starszym bratem. Przez kilka dni mieliśmy katar, kaszel, ból gardła i stan podgorączkowy. Jakoś funkcjonowaliśmy, ale do tego mały dołożył nam jeszcze rotawirusa

- mówi mama dwóch chłopców. Rodzina jak wyznała kobieta - "rozłożyła się na całego". Trzylatek w zasadzie wyszedł ze wszystkiego bez szwanku. Trochę pokichał, ponarzekał na ból brzucha, ale nic więcej mu nie było. Za to rodzina "przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy" przez trzy dni. 

Co roku na jesieni jest tak samo. Mały winowajca ze wszystkiego wychodzi obronną ręką, a cała reszta walczy o życie

- dodaje. Inna mama dzieli się podobnym doświadczeniem:

U nas klasycznie - Marysi rozkręciła się mała infekcja w środku tygodnia, po przyjściu z przedszkola. Katar, chrypka, nic poważnego. Mój partner po trzech dniach poinformował mnie grobowym tonem, że się zaraził od naszego dziecka, ja trzymałam się przez kolejne dwa dni. I, mimo że normalnie nie zarażam się od młodej, tym razem i u mnie zaczęło się od okrutnego bólu gardła

- mówi mama czteroletniej dziewczynki. Tym sposobem rodzina spędziła całe dnie na pokasływaniu, pociąganiu nosem i piciu niezliczonych ilości naparów z imbiru. W końcu córka wróciła do przedszkola, mama wciąż odzyskiwała głos, a tata rozłożył się na dobre. 

Zobacz wideo Kamil Baleja mówi, jak naprawdę wygląda życie rodzica. "Próżność i ego, nic więcej"

Tu nie ma drogi na skróty

Lekarka wyjaśnia, że rodzice zarażają się od dzieci i infekcję przechodzą dużo ciężej poniekąd z własnej winy. Tu kluczowy jest stan naszego układu immunologicznego w momencie, kiedy kontaktujemy się ze żłobkowym czy przedszkolnym patogenem.

Niedospanie, stres o naszego maluszka, niedostateczna ilość przyjmowanych płynów czy dieta pozostawiająca wiele do życzenia niekorzystnie wpływają na naszą "gotowość obronną". 

- wyjaśnia dr Monika Piecuch-Kilarowska. Dodaje, że w tym trudnym czasie Dodatkowo próbujemy nadrabiać pracę, żeby zaległości nie narosły, co "dorzuca" kortyzolu, czyli tzw. hormonu stresu, osłabiając układ immunologiczny.

Nie ma drogi na skróty do super odporności i nie ma złotej tabletki, po przyjęciu, której nie będziemy chorować. Powszechnie reklamowane preparaty na poprawę odporności mają niewielkie znaczenie kliniczne i przynoszą niewielki efekt. Układ immunologiczny, czyli nasze siły obronne, jest ciągłą zmianą - codziennie powstają nowe komórki i umierają zużyte.

- dodaje lekarka. Przypomina, że jeśli zadbamy o budulec (dietę), sen (regenerację) oraz aktywność fizyczną (kondycję całego ciała), niestraszne będą nam nowe wirusy czy bakterie.

Opieka na dzieckoŚwiadczenie pielęgnacyjne 2023. Kto może się o nie ubiegać?

Więcej o: