Ambitna mama przewiozła 800 kg kasztanów nissanem micrą. Przesadziła? Zobaczcie jej "ludzika"

Mają zawsze najpiękniejsze gazetki, najwspanialsze stroje na bal przebierańców, a na szkolne kiermasze nie przynoszą muffinków tylko trzypiętrowy tort ozdobiony własnoręcznie robionymi figurkami z marcepanu. Każdy rodzic zna takie dzieci. A właściwie nie takie dzieci, co "takich rodziców".

Jest na polskim Instagramie takie miejsce, gdzie zmęczeni życiem rodzinnym rodzice mogą dać upust swojej frustracji, oglądając najlepsze memy z kategorii "parenting". Jeśli macie dzieci, a jeszcze nie znacie profilu Who's your daddy, koniecznie nadróbcie zaległości. Mówimy z własnego doświadczenia. Nerwy po całym dniu rodzinnych tragedii pod hasłem "źle otworzonych drzwi", "kubka w nieodpowiednim kolorze" czy "klusek z sosem zamiast bez sosu" doskonale koją jego stories. 

Nie inaczej było i tym razem, kiedy przyszło mi odchorować robienie kasztanowych ludzików z moimi dziećmi. Z dzieciństwa pamiętam to jako super zabawę, najpierw w parku zbieranie z rodzicami kasztanów, a potem rach-ciach na stole pojawiały się nagle ludziki, koniki, żołnierzyki. Gdy jednak znalazłam się po drugiej stronie, okazało się, że zapałki się łamią, ludzikom odpadają główki, a generalnie to kasztan w skali twardości Mosha powinien być zaraz po diamencie, bo za Chiny Ludowe nie da się w nim zrobić dziurek!

Całe szczęście, że moje kasztanowe potworki powstawały tylko do rodzinnej galerii. Co innego, gdybyśmy musieli coś stworzyć do szkoły czy zerówki, jak wielu rodziców, którzy od dwóch tygodni w bólach ogołacają warszawskie parki z kasztanów. Tu już zaczyna oświatowa wersja "Mam talent!" dla matek i ojców (bo przecież nie dla dzieci, które "same" robią te dzieła). 

Historią swojej znajomej podzieliła się jedna z obserwatorek Who's your daddy. Jeżeli jest jakiś komitet przyznający nagrody dla nadgorliwych rodziców, to pani z tej relacji zasługuje na laur zwycięstwa w każdej kategorii. 

Kuzyna syn (dajmy mu Jasiu na imię ) miał za zadanie przynieść kasztany. Każda klasa zbierała. Jedna zebrała 400 kg, druga 500 itp. Klasa Jasia zebrała 1100 kg, z czego - uwaga - 800 żona kuzyna zebrała i przewiozła nissanem micrą.

Na tym jednak nie koniec. Supermama włączyła się też w pracę domową córki.

Miała zrobić zwierzątko/ludzika z kasztanów. Normalnie jak o tym myślisz to wiadomo: cztery kasztany, zapałki i bang-bang koniki jak malowane. Dla ambitnej żony kuzyna to by było jednak za mało...
 

Gdy zobaczyłam zdjęcie misia z żołędzi i kasztanów, to odetchnęłam z ulgą, że tego typu prace techniczne jeszcze przede mną. Choć czy raczej nie powinny być za mną? Ja przecież ten etap edukacji już dawno zamknęłam. Z drugiej strony, jeśli moje dzieci poproszą mnie o pomoc w zrobieniu czegoś do szkoły, to na pewno ich nie zawiodę. Czy jednak zrobiłabym dla nich wielkiego misia i udawała, że "wykonali to sami"?

Po pierwsze nie zrobiłabym tak ładnego misia. Po drugie robienie tak ładnych misiów jest nie fair w stosunku do innych rodziców, którzy są w stanie wyprodukować jedynie koślawego konika. Po trzecie czy autorzy tych "samodzielnych dziecięcych prac" zastanawiają się czasem, co myślą sobie dzieci?

Do dziś pamiętam, że czułam się jak oszustka, gdy mama pomogła mi doszyć oczka do pluszowego misia, którego pani kazała na zrobić SAMEMU. A przecież jej pomoc była niewielka i całkiem uzasadniona. Dla moich małych paluszków malutkie brokatowe guziczki były po prostu zbyt dużym wyzwaniem. Dręczyło mnie jednak, czy moja piątka za własnoręcznie robionego kotka jest zasłużona? Kiedy jednak zobaczyłam misia z kasztanów ambitnej żony kuzyna, trauma z dzieciństwa odeszła w niebyt. 

Zobacz wideo Wspólna zabawa z dzieckiem? Tylko domowa piankolina!

Mam nadzieję, że za parę lat, gdy moje dzieci będą już chodzić do szkoły, nie wezmę udziału w wyścigu szczurów czy też kasztanowych ludzików. Mam nadzieję, że nie będę wywierać ani na swoich dzieciach, ani na sobie presji robienia wszystkiego najlepiej i najładniej. Trzymam za siebie i swoje przyszłe kasztanowe ludzki kciuki. A jeśli chodzi o misie, to - parafrazując klasyka - niech to będą misie na miarę naszych (dziecięcych także) możliwości. 

A czy Wy pomagacie swoim dzieciom w pracach domowych? Podzielcie się z nami swoimi historiami, które potem będziemy mogli przedstawić w osobnym artykule. Możecie opisać je w komentarzu pod artykułem, na Facebooku lub wysłać je na naszego redakcyjnego maila edziecko@redakcja.pl

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.