"Kiedy dzieci chorują, oni tracą pieniądze. Katar "to nie choroba" dla dyrekcji prywatnych przedszkoli"

Czym jest katar, jeżeli nie chorobą? Zadaję sobie pytanie, za każdym razem, kiedy patrzę na swoje dziecko z trudem łapiące kolejny oddech. Zatkany nos, obolałe zatoki, osłabienie. Więc moje dziecko, według niektórych, nie jest chore, w jakim więc jest stanie? Zdrowe nie jest również, to pewne.

Takimi słowami zaczęła do nas swój list nasza czytelniczka. Poniżej publikujemy jego pełną treść.

"Mocno się wkurzyłam"

Jako matka, mam pewne doświadczenia z placówkami przedszkolnymi. Jedno gorsze, drugie lepsze. Mam również znajomych, którzy są rodzicami i mają własne doświadczenia. Kiedy w ostatnim czasie wymieniliśmy się swoimi spostrzeżeniami, mocno się wkurzyłam.

W Polsce system działa tak, że przy niewielkiej ilości potomstwa i większej niż średnia krajowa pensji, szanse na dostanie się do przedszkola publicznego są nikłe. Lista oczekujących wydaje się nie mieć końca, a i tak dziecko może nie zostać przydzielone przez wzgląd na zarobki rodzica.

Jedyną możliwością w takich sytuacjach pozostają placówki prywatne. A w tych czesne kształtuje się od tysiąca do nawet czterech tysięcy za miesiąc. Opłaty są podzielone na dwie części: jedna to stałe czesne, płatne niezależnie od tego, ile realnie dni w danym miesiącu dziecko będzie korzystało z opieki, a druga to opłata za wyżywienie. Wyżywienie w prywatnych placówkach to koszt kilkuset złotych miesięcznie.

Nietrudno jest oszacować więc, że za dziecko, które jest obecne w przedszkolu (z katarem czy bez) rodzic płaci kilkaset złotych (w zależności od placówki) czesnego więcej. I nie, nie zgodzę się z tym, że wszystkie te pieniądze są i tak przeznaczane na składniki diety. Nie zawsze tak jest, niestety i nie każdy rodzic zna realną dzienną stawkę za wyżywienie dziecka.

A to nie jedyny "brzydki manewr". Znajoma opowiedziała mi o doświadczeniu podnoszenia czesnego, po każdym roku uczęszczania dziecka do placówki. Z każdym rokiem, po którym dziecko coraz bardziej rozwijało więź z miejscem i kadrą, dyrekcja ogłaszała podwyżkę czesnego. Znajomi startowali z określoną kwotą, w połowie drogi płacą już prawie dwa razy tyle.

"Jedna ze stron nie gra fair"

Żeby było jasne: nie wszystkie placówki grają nieczysto. Osobiście miałam szczęście przy drugim podejściu trafić na wspaniałą, zaangażowaną dyrekcję, dla której kontakt z rodzicem i przejrzystość jest tak ważna, jak opieka nad dzieckiem. Mam jednak silne przekonanie, że to oni stanowią wyjątki, a nie tak być powinno.

Marzy mi się świat, w którym chęć zysku nie przesłania ludziom uczciwości. Prywatne placówki przedszkolne zbyt często powstają na niesolidnych fundamentach. Nie wystarczy kilka pomieszczeń, przeciętnie (albo wcale) przygotowana kadra i chęć zysku. Przedszkola, żłobki winny być miejscami szczególnymi, obdarzonymi fajną energią. Wzrostu, współdziałania, opieki, nauki, bliskości. I to wszystko dotyczy również relacji rodzic — kadra. Jak ten proces ma działać sprawnie, kiedy jedna ze stron nie gra fair?

Wkurza mnie przyprowadzanie dzieci z katarem do przedszkola. Najbardziej jednak wkurza mnie przyzwolenie na to przez dyrekcję, żeby nie stracić części czesnego. To się wciąż dzieje i jest nie w porządku. Dziecko, które jest narażone nieustannie na kontakt z innymi chorymi dziećmi, wciąż pociąga nosem w najlepszym przypadku, w najgorszym kończy na antybiotykoterapii. A jeśli to ostatnie nazywamy "budowaniem odporności" to chyba coś jest nie tak.

Więcej o: