Polska mama z Kataru: Mój poród miał kosztować 40 tys. zł

Ania jest licencjonowaną przewodniczką po Katarze. Mieszka w tym miejscu już dziesięć lat, ale przyznaje, że na początku wszystko ją tu szokowało. - Gdy jechałam rowerem, ludzie robili mi zdjęcia. 20-, 30-latkowie nie potrafili na nim jeździć - wspomina.

Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl

Ewa Rąbek: Jak trafiłaś do Kataru?

Skończyłam filologię bałkańską w Toruniu, a po studiach pracowałam jako tłumaczka języka albańskiego dla polskiego wojska w Kosowie. Spędziłam tam prawie trzy lata i chociaż uwielbiałam moją pracę, to po tym czasie poczułam zmęczenie.

Mieszkałaś w bazie wojskowej?

Tak, mieszkałam w amerykańskiej bazie wojskowej, chodziłam w mundurze i przez cały ten okres obowiązywał mnie wojskowy rygor. Postanowiłam wziąć wolne i w ten sposób zostałam stewardesą w katarskich liniach lotniczych. Praca ta miała być tylko roczną odskocznią, szybko okazało się jednak, że taki sposób życia jest bardzo uzależniający i pomimo ciężkiej pracy trudno z niej zrezygnować.

Tym bardziej że w pracy poznałaś swojego męża...

Stało się to podczas pobytu w Katmandu w Nepalu. Poznaliśmy się w hotelu, ale na początku nie wiedzieliśmy, że oboje mieszkamy w Katarze i pracujemy dla tej samej firmy. Dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że przylecieliśmy tym samym samolotem. Rodrigo jest pilotem, ale nie brał udziału w odprawie przed lotem z resztą załogi, dlatego nie widzieliśmy się wcześniej. Rok później byliśmy już po ślubie.

Gdzie wzięliście ślub?

W Polsce. W sierpniu odbył się nasz ślub cywilny, po którym pojechaliśmy w Tatry, a w maju kolejnego roku odbył się ślub kościelny, na który przyleciała rodzina męża i na którym nie brakowało meksykańskich elementów. W podróż poślubną polecieliśmy na Hawaje i tam zorientowałam się, że jestem w ciąży.

 

Jak się zorientowałaś?

Lecieliśmy helikopterem nad najwyższymi klifami świata na wyspie Molokai...

Czy to te klify, które kojarzymy z filmu "Jurassic Park"?

Te same. W każdym razie nagle zrobiło mi się bardzo niedobrze. Był to pierwszy objaw ciąży, który jeszcze nie dał mi do myślenia. Dopiero na lotnisku, gdy nie smakował mi mój ulubiony gin z tonikiem, pomyślałam sobie, że chyba wkraczamy w nowy rozdział w życiu (śmiech).

Gdzie urodził się wasz synek?

W Katarze. Ale Mateo nie ma obywatelstwa katarskiego. Według tutejszego prawa dopiero piąte pokolenie urodzone w Katarze może otrzymać tutejszy paszport. Jego braciszek, który przyjdzie na świat za kilka miesięcy, też go nie będzie miał (śmiech).

 

Jak wspominasz swój poród?

Rodziłam w szpitalu publicznym, był to szpital kubański, gdzie lekarzami i pielęgniarkami są Kubańczycy. Wybrałam go ze względu na moją planowaną datę porodu, która wypadała w Ramadanie. W tym czasie muzułmanie poszczą od wschodu do zachodu słońca, więc bałam się być pod ich opieką. Miałam ciężki i skomplikowany poród, który trwał 32 godziny i zakończył się cesarskim cięciem.

Porody w katarskich szpitalach publicznych są darmowe?

Nie, ale te koszty nie są szczególnie duże. Za pięć dni pobytu w szpitalu i prywatny pokój zapłaciliśmy mniej niż tysiąc złotych. Teraz prawdopodobnie zdecyduję się na szpital prywatny, mimo że mój poród w nim będzie prawdopodobnie kosztował około 40 tysięcy złotych.

To skąd taka decyzja?

Katarska służba zdrowia często jest "wysadzana diamentami", ale bardzo trudno jest tu znaleźć dobrego lekarza. Placówki prześcigają się w nowoczesnej architekturze, ale z większymi problemami zdrowotnymi zmuszona byłam lecieć do Polski. 

 

W Polsce mogłabyś urodzić za darmo...

Tak, ale to wiązałoby się to z co najmniej dwumiesięczną rozłąką z mężem.

W Katarze przymus szkolny zaczyna się w wieku czterech lat, czyli bardzo wcześnie. Jak to było w przypadku Mateo?

Gdy miał trzy latka, poszedł do przedszkola, które było w systemie brytyjskim. W wieku czterech lat poszedł do hiszpańskiej szkoły z programem międzynarodowej matury, a teraz od miesiąca uczęszcza do szkoły amerykańskiej. Mam nadzieję, że już tam zostanie. Jest to szkoła rodem z amerykańskich filmów, ale mająca bardzo sztywne zasady i wysoki poziom nauczania.

Rozmawiasz z synkiem po polsku?

Oczywiście. Po angielsku zwracam się do niego tylko, jeśli obok jest mój mąż, po to, aby nie czuł się wyobcowany, oraz z grzeczności, gdy są z nami inne osoby, które nie znają polskiego. Mateo bardzo ładnie mówi po polsku, ten język zawsze u niego dominuje po spędzonym w Polsce lecie. Po długim okresie w szkole zaczyna z kolei dominować angielski. Generalnie oba języki są u niego na podobnym poziomie.

Zobacz wideo Dziecko dziedziczy długi i co dalej? Adwokat: Jest prawnie chronione

A co z językiem twojego męża? Hiszpańskim?

Towarzyszy nam od zawsze, ale w ograniczonym zakresie, gdyż w domu rozmawiamy po angielsku. Jego nauka nigdy nie była priorytetem, bo najbardziej zależało nam na języku polskim, aby w przyszłości synek odnalazł się bez przeszkód w polskiej szkole. Hiszpański to tylko kwestia czasu. Towarzyszy Mateo od przedszkola, obecnie w szkole. Mąż też coraz więcej zwraca się do niego w tym języku.

Mieszkasz w Katarze już dziesięć lat. Pamiętasz, co było dla ciebie największym zaskoczeniem, gdy się tu przeprowadziłaś?

Wtedy to był zupełnie inny kraj niż dzisiaj. Wszystko mnie tam wtedy szokowało. Ale nie tylko mnie. Gdy jechałam rowerem, ludzie robili zdjęcia. Kiedy ze znajomymi stworzyliśmy grupę rowerową, wiele osób, które przyszły na spotkanie, rowery przyprowadziło, bo nie umiało na nich jeździć. Byli to ludzie po 20., 30. roku życia, pochodzący z różnych zakątków świata. Poza tym byłam zaskoczona tym, że w tak restrykcyjnym, muzułmańskim państwie było tyle pubów i dyskotek, przez co można było prowadzić bardzo intensywne życie towarzyskie nocami.

A teraz? Doskwierają ci jakieś ograniczenia w życiu codziennym?

Nie zauważam ograniczeń, odczuwam raczej duży komfort rodzicielski, który daje wychowywanie dziecka w najbezpieczniejszym kraju na świecie. Myślę, że rozwojowi sprzyja także wychowanie w międzynarodowym środowisku oraz dostęp do bardzo dobrych, prywatnych szkół. Większość dzieci w klasie mojego syna pochodzi z mieszanych małżeństw, jeśli chodzi o narodowości. Ostatnio zrobiliśmy zdjęcie piątce najlepszych przyjaciół mojego syna i zdaliśmy sobie, że mamy 10 narodowości na jednym zdjęciu.  

 

Często bywasz w Polsce?

Tak, bardzo często. Pracuję jako przewodniczka po Katarze, więc okres letni jest dla mnie martwym sezonem. Polscy turyści, którym zazwyczaj pokazuję mój świat, w Katarze zatrzymują się od października do maja. Gdy temperatura w Katarze przekracza 50 stopni Celsjusza, uciekam do Polski. Dzięki temu, że mąż jest pilotem, korzystamy z tanich biletów lotniczych, co także wpływa na to, że nie musimy się ograniczać z lotami do Polski.

A cieszycie się z nadchodzących mistrzostw świata w piłce nożnej?

Będę wtedy w ósmym miesiącu ciąży, więc nie wybiorę się na żaden mecz, chociaż wylosowaliśmy z mężem bilety na mecz Polska-Meksyk. Mój mąż nie jest fanem piłki nożnej, więc raczej się nie wybierze, tym bardziej sam. Mówi się, że przyjedzie tu wtedy ponad milion kibiców. To bardzo dużo jak na kraj, który sam ma 2,7 mln mieszkańców. Dzieci będą wtedy mieć lekcje zdalne, a ten, kto może, będzie pracował z domu. Mistrzostwa pewnie utrudnią nam życie, ale to wielkie wydarzenie i wszyscy w Katarze są bardzo podekscytowani.

Ania prowadzi na Instagramie konto przewodnik_po_katarze, gdzie zamieszcza wiele zdjęć i informacji o tym, jak wygląda życie codzienne w Katarze.

Więcej o: