Więcej tematów związanych z życiem rodzinnym na stronie Gazeta.pl
Początek września. Hura. Dzieci wracają do szkoły i przedszkola. Skaczę z radości. Tak, jestem tym rodzicem, który pierwszego września skacze z radości. Nie dlatego, że nie lubię swoich dzieci. Lubię je bardzo, ale lubię też uporządkowany tryb życia, stałe godziny, plany lekcji, harmonogramy. Lepiej wtedy funkcjonuję, a co za tym idzie - lepiej funkcjonuje moja rodzina. I wszyscy są zadowoleni.
Nie lubię za to zebrań rodziców, które też są zwykle na początku września. Zawsze trwają za długo. Zawsze jest duszno i przez większość czasu - nudno. Najchętniej załatwiałabym wszystko za pomocą kilku maili. Nie da się. Trudno. Trzeba przez to przebrnąć. Te pierwsze zwykle są najdłuższe i wiąże się z nimi pewne ryzyko. Ryzyko wyboru do "trójki klasowej". Czasem w koszmarach śni mi się, że ktoś mnie do niej zgłasza, a ja nie mogę otworzyć ust, żeby zaprotestować.
Mogłoby się wydawać, że najprościej jest po prostu na takie zebranie nie pójść. Oj nie. Lepiej nie. Po pierwsze, jeśli opuścimy takie zebranie, nie dowiemy się wielu ważnych informacji, a w końcu leży nam na sercu dobro naszego dziecka i to, żeby przez cały rok dobrze w szkolnej rzeczywistości funkcjonowało. Poza tym zawsze jakaś "życzliwa" koleżanka może zgłosić naszą kandydaturę ("Na pewno nie będzie mieć nic przeciwko") i potem będzie kłopot, żeby się z tego wyplątać. Męża też lepiej nie wysyłać, bo istnieje duże ryzyko, że gdy usłyszy od nauczyciela: "Proszę państwa, nie wyjdziemy stąd, dopóki nie wybierzemy" - zgłosi nas, żeby zebranie szybciej się skończyło. I to od razu na skarbnika. Zamiast tego można się po prostu zaprezentować jako osoba, która się do takiej funkcji nie nadaje. To banalnie proste.
Kontrolowane spóźnienie
Kilkominutowe spóźnienie na najważniejsze w roku szkolnym zebranie świadczy o tym, że nie jesteśmy punktualni i solidni, więc może lepiej nie powierzać nam ważnych funkcji. Albo w ogóle żadnych. Najlepiej wejść na zebranie po cichu, z przepraszającą miną (nie przeszkadzamy nauczycielowi, w końcu wiemy, co to kultura) i potrącić kilka osób, przeciskając się do najdalej stojącego wolnego krzesła.
Pytania dezorientacyjne
Warto w trakcie zebrania zadać kilka pytań, które pozwolą innym myśleć, że niezbyt dobrze odnajdujemy się w rzeczywistości. Najlepiej oczywiście przerwać jakiemuś rodzicowi jego wypowiedź i w połowie zebrania spytać głośno: "To klasa II d, prawda?". Można też kilka minut po zakończeniu dyskusji na temat wycieczki szkolnej zadać pytanie: "A co z wycieczką? Dzieci jadą, czy nie?".
Kontrowersyjne poglądy
Nikt nie lubi skrajności i apodyktycznego tonu. Na naszą korzyść zadziała więc kilka opinii z rodzaju: "Uważam, że w tym miesiącu powinniśmy wszyscy przeznaczyć 500 plus na dzieci z Ukrainy", albo: "A po co mają jeździć na wycieczki? Niech siedzą i się uczą". Skutecznie też zniechęcimy do siebie innych stwierdzeniem: "Mój dziewięciolatek powinien być w starszej klasie, bo w tej się cofa".
Z kilku powodów. Przede wszystkim często o różnych sprawach zapominam. Nawet tych ważnych. Tak już mam. Rzadko pomagają notatki w kalendarzu lub przypomnienia w telefonie. Wolę więc nie "zapominać za innych". Nie mam też cierpliwości. Gdy czytam maile innych rodziców z rodzaju: "A czy nie lepiej przełożyć tę wycieczkę? Może będzie pochmurno?" lub: "Mój Karolek nie lubi buraczków, a już dwa razy w tym miesiącu były na obiad, zróbmy coś z tym!" - nie ręczę za siebie. Poza tym często mam inne zdanie niż większość. W mało istotnych sprawach, tych o "niskiej szkodliwości", gdy uznam, że mojemu dziecku nie dzieje się nic złego, wolę się po cichu dopasować, niż próbować na forum przeforsowywać swoją opinię. No i najważniejsze: mam alergię na marnowanie czasu. Nie mam go zbyt dużo i zdecydowanie wolę go poświęcić swoim dzieciom niż innym rodzicom z rozterkami, czy na sali gimnastycznej jest za zimno/za gorąco/za jasno/za ciemno.
Jednocześnie zawsze podziwiam osoby, które dobrowolnie zgłaszają się do "trójki klasowej" i jestem im za to bardzo wdzięczna. Poświęcają na to swój czas i energię. Podejmują decyzje i biorą za nie odpowiedzialność. Muszą odpierać niezadowolenie innych ("Mojej Wandzi się nie spodobał prezent mikołajkowy, który wybraliście. Była bardzo rozczarowana i nawet płakała w domu.") i upominać o pieniądze ("Dlaczego ten teatr taki drogi?"). Uważam, że niektórzy są stworzeni do takiej roli, a inni, jak ja - są bezsprzecznie najgorszym wyborem. I to nie dlatego, że nie interesuję się swoimi dziećmi. Interesuję się bardzo. Tak bardzo, że wolę zrobić z nimi coś fajnego, niż tracić czas na bezsensownych dysputach na temat koperku w zupie, pani od biologii, "która jest niemiła", czy tego, że lepiej kupić dzbanek z filtrem, niż wciąż donosić zgrzewki wody. Robi to za mnie "trójka klasowa". I za to ją kocham.