Poniżej publikujemy pełną treść listu.
Zwrócili moją uwagę już na lotnisku, czułam, że lot z tą czwórką może być inny niż wszystkie. Kiedy więc zaczął się spokojnie i pierwsza godzina minęła w ciszy, zapomniałam, że na pokładzie jest dwoje małych dzieci.
Przypomniały o sobie głośno i niemal jednocześnie, dziewczynka miała nie więcej niż sześć miesięcy, chłopczyk może około trzech lat. Ona zaczęła płakać, on chwilę później krzyczeć. Rodzice najpierw poczerwienieli, potem zbladli. I zaczęło się zamieszanie trwające ponad trzy godziny.
Na zmianę ona lub on przechadzali się z niemowlęciem po pokładzie samolotu, w tym czasie partner zajmował czymś trzylatka. Wszystko, co proponowali i robili, zapewniało spokój na kilka minut. Po tym czasie znowu któreś z dwojga dzieci zaczynało pojękiwać, kwilić, po to, żeby wybuchnąć kolejnym płaczem.
Przeszkadzało wszystko, krzyk chłopca, niemowlęcia, rodzice z nimi w ramionach bujający się nad innymi pasażerami, dźwięki z telefonu, kiedy mały oglądał bajki. Najbardziej jednak przykra była energia nerwowości, jaką roztaczali wokół siebie. Widzieli przecież te oczy zwrócone w ich stronę. Pełne pogardy i krytyki.
Po co to piszę? Nie dlatego, że przeszkadzał mi lot w takich warunkach, chociaż oczywiście nie były komfortowe. Moja uwaga jest jednak skierowana w inną stronę. Samych dzieci. Za każdym razem, kiedy widzę takie sceny, zadaję sobie pytanie, czy nie można było odpuścić sobie tego lotu na wakacje w tym czasie? W czasie, w którym te dwie istoty mają pełne prawo czuć się źle zamknięte na pokładzie samolotu z setką nieznanych sobie ludzi, ponad 10 km nad ziemią.
W czasie, w którym ta kilkumiesięczna dziewczynka potrzebuje spokoju, stabilizacji i bliskości rodzica. Tylko tyle i aż tyle. Z najbardziej luksusowych wakacji na Teneryfie i tak niczego nie zapamięta. Dorośli podróżujący z nią za to zapamiętają, jej ponad trzygodzinny krzyk i udzielającą się nerwowość rodziców. Po co to wszystko?
Bardziej niż mój własny komfort i pogardliwe spojrzenia innych pasażerów myślę o komforcie tych dzieci i ich rodziców. Nie żyjemy w świecie przyjaznym rodzicom, wciąż zbyt wiele dorosłych jest skupionych na sobie, by zrozumieć, że dzieci zachowują się inaczej niż oni. Nie rozumiem, po co dokładać sobie takiej energii decydując się na lot z dwojgiem tak małych dzieci.
Mam taką teorię, że na wszystko w życiu jest czas. Na beztroskie wakacje, na picie szampana do białego rana, na czuwanie nad kołyską dziecka. Każdy etap jest inny i każdy równie wyjątkowy. Dzisiejsza presja czasów wymaga od nas łączenia życiowych ról i mieszania tych etapów. W myśl sloganów: nie musisz z niczego rezygnować, tylko dlatego, że urodziłaś dziecko, lub im podobnych.
Niczego nie musimy, to prawda, wolność jest fajną wartością i nikomu bym jej nie oddała. Zapominamy jednak, że możemy. Możemy odpuścić, nie opublikować kolejnej relacji na Instagramie, nie zadzierać nosa kolejnymi wakacjami na wyspach. A może jako rodzice skupić się na tym, żeby zbudować dzieciom dom i stabilne ramy, w których my sami będziemy mogli odpocząć od oceniających nas spojrzeń?