Więcej artykułów o tematyce parentingowej przeczytasz na stronie Gazeta.pl.
Krzysztof Piersa jest terapeutą ds. uzależnień, specjalizuje się w uzależnieniach od nowoczesnych technologii, czyli od informacji, telefonu komórkowego oraz gier komputerowych. Na co dzień udziela porad terapeutycznych, choć większość jego działalności stanowią wykłady profilaktyczne w bibliotekach i szkołach. Jest autorem wielu książek, w tym poradników "Komputerowy Ćpun" oraz "Złota Rybka w Szambie".
Jest wiele wspólnych symptomów. Oczywiście powtarzają się te same tytuły, z którymi młodzi gracze mają problem ("League of Legends", "Counter Strike", "Fortnite"), ale nie jest to reguła, równie dobrze mógłby to być każdy inny tytuł. Częstymi punktami wspólnymi są duże zarobki rodziców, zdarzają się chłodne relacje wynikające ze współlokatorskiego trybu funkcjonowania. Dla wielu rodziców dzieci nie są ich dziećmi, a jedynie współlokatorami. Żyją pod jednym dachem, ale każdy ma swoje życie. Często również brakuje zwyczajnej rozmowy i wspólnego spędzania czasu.
Dużym problemem jest bagatelizowanie tej technologii. Rodzice twierdzą, że nie znają się na grach oraz TikToku i kropka. Nie zamierzają poznawać środowiska, w którym ich pociecha spędza nawet dziesięć godzin dziennie. Młodzi rodzice mają również problem, by odnaleźć się właśnie w roli opiekuna. Nie chcą nic narzucać i wolą być kumplem dla swojego dziecka. Zdarzają się jednak pacjenci, którzy wprost przeciwnie, chcą kontrolować każdy aspekt życia swojego dziecka.
Często słyszę zdanie "rodzic też człowiek, może przeglądać telefon". Owszem może, ale nie w momencie, gdy dziecko prosi nas o chwilę uwagi, a my zbywamy je, kłamiąc w żywe oczy, że „mamusia teraz pracuje" i lajkując w tym czasie zdjęcia na Facebooku. Dziecko to widzi. Zachowujemy się zupełnie inaczej, gdy dostaniemy służbowego maila, przepraszając wszystkich zgromadzonych słowami „przepraszam, muszę na to szybko odpisać". Dziecko wie, kiedy przeglądamy śmieszne filmiki. Mówimy, że w tym czasie pracujemy, ale żadna ze stron w to nie wierzy. Wielkie zdziwienie następuje później w wieku nastoletnim, gdy to my przestajemy być priorytetem kontaktu dla dziecka, co nie powinno być zaskakujące. Dziecko nauczyło się przecież, że są rzeczy ważniejsze od naszej wspólnej relacji. To działa więc w obie strony.
Często rozmawiam z terapeutami i pedagogami o podobnych przypadkach. Zdarza się, że wielkim problemem jest, by oboje rodzice uczestniczyli w sesji terapeutycznej. Kiedyś usłyszałem "mąż do późna pracuje, nie ma czasu niestety", na co odparłem "żaden problem, zdrowie psychiczne dziecka może poczekać".
Tragedia dzieje się jednak w przedszkolach i żłobkach, gdzie rodzice odwożą dziecko bladym świtem i odbierają po dziewiętnastej, jak już wszystko będą mieli ogarnięte. Nie jadą po nie od razu po pracy, ale idą na zakupy, z kimś się spotykają i czekają do ostatniej chwili. Zdarzają się nawet prośby do przedszkolanek, by nie kłaść dziecka spać na popołudniową drzemkę, to wtedy szybko zaśnie w domu. Wszystko fajnie, jest cisza i spokój tylko... kiedy będziemy budować relację, jeśli dziecko widzi rodzica wyłącznie chwilę po przebudzeniu i sekundy przed zaśnięciem?
Nawet wspólny obiad potrafi być problemem, bo każdy je o innej porze, we własnym pokoju, najczęściej przed ekranem. Trudno mi z kolei wskazać lepszą sytuację do budowania więzi rodzinnych niż właśnie wspólny rodzinny obiad, podczas którego możemy ze szczerym zainteresowaniem zapytać "co u ciebie?".
W filmie "Sala Samobójców" była scena, w której terapeuta przyszedł do domu i próbował przemówić do rodziców, a ich postawa mówiła tylko: "zrobimy dla dziecka wszystko, oprócz zmiany własnego zachowania". To jest przykład jeden do jednego. Miałem sytuację, gdy rodzice poprzez moją osobę próbowali przekonać syna, że powinien zająć się medycyną, a nie rysowaniem komiksów. Trafili na bardzo kiepski grunt, bo sam uwielbiam komiksy. Innym razem okazało się, że problemem wcale nie jest granie na komputerze, tylko rodzinny alkoholizm, co niestety, nie jest zbyt rzadkim przypadkiem.
Ogólnie rzecz biorąc, rodzice na sesjach terapeutycznych są zaskoczeni, bo spodziewają się, że specjalista, któremu płacą, będzie stał murem po ich stronie. Gdy problemem jest przykładowo uzależnienie od gier komputerowych, winę zrzucają na dziecko, bo przecież to ono gra. To jednak często nie jest problemem samym w sobie, lecz reakcją na inne problemy.
Zależy od miejscowości i społeczności. Spotykam rodziców, którzy kupują telefon dopiero na jedenaste urodziny, gdy dziecko przekracza ten "próg nastoletni" i wydaje mi się to całkiem niezłą metodą. Wielu rodziców decyduje się jednak na telefon z pierwszym dniem szkoły. Tablety pozostają obecnie zmorą przedszkola. Zapominamy jednak, że te urządzenia nie są zabawkami, a ich możliwości zwłaszcza w kwestii zdobywania wiedzy i wpływu pozostają niemal nieograniczone.
Często zadaję pytanie "w co gra Pani dziecko" albo "jacy są jego ulubieni youtuberzy". Rodzice nie wiedzą i nie chcą wiedzieć. Nie kupuję, niestety, takiego tłumaczenia. Jeżeli spędzamy z dzieckiem czas, siłą rzeczy dotrą do nas informacje o jego zainteresowaniach. Moja mama potrafiła się dowiedzieć, kim jest "Szatan Serduszko" z kreskówki "Dragon Ball".
Nie chodzi jednak wyłącznie o internet i gry. Warto po prostu zadać pytanie „Co lubi nasze dziecko?". Jakiej muzyki słucha, jakie książki i filmy lubi. Nie musimy wiedzieć wszystkiego, ale lepiej, żebyśmy wiedzieli cokolwiek.
Bo to nasze dziecko. Ta odpowiedź może wydawać się banalna, ale jesteśmy rodzicem i czy naszym obowiązkiem nie powinno być interesowanie się życiem naszego potomka? Tak zresztą buduje się relacje u samych podstaw, pytając "co u ciebie?" oraz "czym się zajmujesz?".
Dodatkowo, jeżeli jesteśmy częścią świata naszego dziecka, zyskujemy mandat zaufania, by ten świat również weryfikować. Przykładowo, rodzice, którzy nie znają ani gier, ani internetu, często demonizują każdą minutę spędzoną przed ekranem. Ich zdanie w naturalny i słuszny sposób zostaje zbagatelizowane, bo jak może mieć rację osoba, która nie ma pojęcia, o czym mówi?
Gdy z kolei rodzic wie, czym jest hobby dziecka, jest w stanie delikatnie zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa. Dziecko wtedy też wie, że rodzic się martwi i wyraża zaniepokojenie, a nie potępia wszystko, nie podając żadnych sensownych argumentów. W ten sposób zaczyna się rozmowa.
Oczywiście, że tak. Platforma dopuszcza szkodliwe treści, bo jej się to zwyczajnie opłaca. Tak długo jak pieniądz się zgadza, żadna platforma internetowa nie reaguje. Sami rodzice też nie mogą być szeryfami internetu. Na samym polskim YouTube mamy ponad 300 kont mających ponad milion subskrybentów. Sam kojarzę może 20 takich twórców. Tego jest zwyczajnie za dużo i trzeba naprawdę dużo uwagi, by z wyprzedzeniem na to reagować.
Osobiście przyznam, że bawią mnie stanowiska youtuberów. Jeszcze pięć lat temu głośno mówili, że "rodzic ma pilnować swoich dzieci w internecie". Dzisiaj, kiedy ci sami youtuberzy mają dzieciaki w wieku szkolnym, zaczyna się rozmowa o odpowiedzialności twórcy.
O wiele prostsze natomiast jest rozmawianie ze swoim dzieckiem i nauczycielami, którzy pozostają absolutną skarbnicą wiedzy. W ten sposób dostrzeżemy iskierkę, nim powstanie prawdziwy pożar.
Najlepsze, co możemy zrobić, to porozmawiać z dzieckiem, że wiemy o nowej aferce i wybadać, co nasze dziecko na ten temat sądzi. Nie ograniczymy wszystkich niebezpiecznych bodźców. Problemy społeczne i tak dotrą do naszego dziecka. Były szkolne zabawy w "Squid Games", teraz jest Huggy Waggy, za chwilę będzie coś innego.
Jeżeli widzimy realny problem, koniecznie trzeba o tym rozmawiać, nawet na szczeblu dyrektora placówki. Wychodzę z założenia, że lepsze kiepskie sito niż żadne. Zawsze daję rodzicom radę, by spędzali z dzieckiem dużo czasu i zapewniali mu dużo zajęć, od domu kultury po wycieczkę do babci. Im więcej rzeczy robimy razem, tym lepiej poznajemy siebie samych i tym samym stajemy się mniej wrażliwi na wpływy zewnętrzne.
Zgodnie z regulaminami portalu Facebook oraz Instagram są legalne dopiero powyżej 13 roku życia. Jeżeli nasze dziecko ma założone tam konta wcześniej – to już nasza furmanka. W przypadku samego nastolatka nie ma już kontroli, lecz praca na zaufaniu. Do wieku nastoletniego jesteśmy w stanie wprowadzić dziecku pewien etos moralny i scenariusze zachowań, co powinniśmy zrobić w danej chwili, co jest dobre a co złe. To dziecku mówimy, co ma robić. Później właśnie w wieku nastoletnim zaczyna się praca na zaufaniu i konsekwencjach.
To jest koszmar, za który przyjdzie nam zapłacić w przyszłości. Podejrzewam, że każdy z nas ma album z kompromitującymi zdjęciami z dzieciństwa, prawda? To teraz wyobraźmy sobie, że rodzice trzymają każdą fotkę w internecie. Pamiętajmy również, że z internetu korzysta dosłownie każdy.
Swojego czasu modne były filmiki MyBathroomRoutine polegające na przygotowywaniu się do snu. Mycie zębów i suszenie włosów w pidżamie. Bez problemu na YouTubie możemy znaleźć proste amatorskie filmy wykonane przez dzieciaki, mające wyświetlenia na poziomie 20 tysięcy i więcej. Chcę wierzyć, że każde wyświetlenie na filmie 9-latki w pidżamie pochodzi od innego 9-latka. Resztę zostawiam wyobraźni rodziców.
Dzieciaki cierpią na brak rozmowy. One chcą się wygadać, opowiedzieć o swoich pragnieniach i lękach. Czują się całkowicie same ze swoimi problemami. Nikt ich nie rozumie i nawet nie próbuje zrozumieć. Są przeładowani bodźcami, zarówno w szkole, jak i w internecie. Są bardzo "kumaci" w sprawach internetu. Czwarta klasa podstawówki próbuje swoich sił w kopaniu bitcoina, a ósma klasa ma już doświadczenie w streamach. Wiedzą, czym żyje internet. Na szczęście potrafią również weryfikować te informacje. Czasami potrzebują też popchnięcia do przodu lub poprowadzenia za rękę. Nie wystarczy powiedzieć "chcesz, to idź na pizzę". Czasami warto zaproponować podwózkę albo samo spotkanie.