Podróż PKP z dzieckiem: Kiedy weszłam do toalety, prawie rozpłakałam się z obrzydzenia [List]

Komunikacja publiczna nie jest pozbawiona wad. I chociaż stanowi dobrą alternatywę dla kolejnych samochodów generujących spaliny, to potrafi nas rozczarować. Swoją niechęcią po ostatnich doświadczeniach podzieliła się z nami jedna z czytelniczek podróżująca z synem i partnerem.

Poniżej publikujemy pełną treść listu.

Tłok i zaduch

Tydzień temu wracaliśmy z synem i mężem z Krakowa do Warszawy. Wybraliśmy kolej ze względu na oszczędność czasu i komfort syna. Myślałam, że nasz trzylatek będzie czuł się lepiej, mogąc się przejść, rozciągnąć, zmienić pozycję ciała podczas kilkugodzinnej podróży.

Na peronie zaskoczyła nas ilość osób oczekujących na pociąg, potem zaskoczył nas czas tego oczekiwania. Pociąg był opóźniony o godzinę! Padał deszcz, więc byliśmy zmuszeni zostać w podziemiach, na dworcu. Stanowi wyzwanie zajęcie przez godzinę trzyletniego dziecka, dla którego próżno szukać atrakcji na dworcu głównym w Krakowie. 

W każdym razie to był dopiero początek niedogodności. Zajęliśmy swoje miejsca w przedziale (bilety kupiliśmy znacznie wcześniej), w którym i tak trudno było o komfort. Pociąg pozostawiał wiele do życzenia w kwestii czystości, więc gdy mój synek po raz kolejny sięgnął do buzi, po tym jak przytrzymał się wszystkich możliwych poręczy, aż we mnie zawrzało.

Warunki poniżej wszelkiej krytyki

Największym rozczarowaniem i wyzwaniem okazała się najbardziej prozaiczna czynność: skorzystanie z toalety. Syn po godzinie cichutko zakomunikował mi do ucha: Mamo, muszę siusiu. Poderwałam się, zostawiliśmy męża w przedziale i ruszyliśmy do łazienki. Przepchanie się przez korytarz było graniczące z cudem. Na ziemi siedzieli ludzie, zwierzęta, walały się walizki. Kiedy już przeszłam z ważącym kilkanaście kilogramów dzieckiem na rękach, stanęliśmy w czteroosobowej kolejce do toalety. Denerwowałam się, że mały nie wytrzyma, jednak on dzielnie czekał na naszą kolej.

Kiedy w końcu weszliśmy do toalety, zachciało mi się płakać. Nie wiem, czy z obrzydzenia, czy ze zmęczenia. Chyba wszystkiego było za dużo. Toaleta była w koszmarnym stanie, nie wiedziałam, jak chwycić synka, by pomóc mu załatwić jego potrzebę i przy tym nie dotknąć moczu setki poprzednich pasażerów. Pociąg trząsł, bujało nami, kręgosłup mnie bolał, łzy złości dosłownie same zleciały mi po policzkach. W kabinie unosił się okrutny zapach. Nie było mowy o umyciu rąk, woda nie leciała, a zlew był tak brudny, jak gdyby nikt go nie sprzątał od miesięcy!

Ostatnia taka podróż

To była dla mnie trudna podróż i chociaż życie nauczyło mnie już, żeby nigdy nie mówić "nigdy", to dziś chcę to powiedzieć dla samej siebie: Nigdy więcej podróży pociągiem. Szczególnie z dzieckiem. Mały miał komfort przemieszczania się, ale to była jedyna zaleta, a i tak jego przestrzeń ograniczała się do skrawka podłogi, między moimi kolanami a kolanami partnera.

Nie rozumiem, jak można doprowadzić komunikację publiczną do takiego stanu, pozwolić na przeładowanie. Nie oczekuje komfortu, wózka z przekąskami i podgrzewanych foteli, ale błagam, niech zachowane zostaną minimalne progi higieniczne.

Macie podobne doświadczenia? Wasze zdanie jest dla nas ważne, piszcie do nas na adres: edziecko@agora.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.