Anastazja Bernad: Matki mają prawo się wkurzyć, to na pewno. Uważam też, że kurczowe trzymanie się ocen nie wspiera ani dobrego samopoczucia ani relacji z drugim człowiekiem i światem w ogóle. Jestem jednak daleka od absolutnego negowania zjawiska oceny. Sęk w tym, żeby odróżniać swoją obserwację od oceny i żeby po tych obszarach poruszać się świadomie. Kiedy wkurza mnie jakieś zjawisko, kiedy uruchamia się jakaś ocena, wspiera mnie zastanowienie się, zadanie sobie kilku pytań: co za tym stoi? Dlaczego mnie to tak porusza? Jakich moi wartości to dotyka? Jakich potrzeb?
Dlatego trudno mi w tym momencie mówić o rzeczach, które mnie wkurzają w innych rodzicach, taka emocja, teraz kiedy rozmawiamy, mi nie towarzyszy. Wolę mówić o tym czego rodzicom życzę, a tą rzeczą jest kontakt z samą/ym sobą. Brak kontaktu potrafi się manifestować na różne sposoby, brakiem autentyczności, kierowaniem się "powinnościami", nieudolnością w zarządzaniu emocjami. Swoimi, a co za tym idzie trudnością w towarzyszeniu dzieciom w ich emocjach. O rany, mogłabym tak wymieniać bardzo długo.
Obecnie nie czuję bezsilności. Są trudne momenty, ale pewno nie jest to stała rzecz, staram się na bieżąco śledzić, jakie są moje potrzeby i zaspokajać je. Teraz jadę na rezerwie, jeśli chodzi o branie pod uwagę innych osób, ale nie tyczy się to jedynie dzieci, tylko systemu całej rodziny.
Z partnerem zawsze staramy się szukać takich strategii, które zaspokoją potrzeby nas obydwojga, a tak naprawdę czworga. Teraz umówiliśmy się, że zostaję w domu sama i przez trzy dni będę spełniała swoje, tylko i wyłącznie swoje, kaprysy. Takie wakacje w mieście. Będą spotkania z przyjaciółmi, a potem ich odsypianie, sztuka rozrywka, nocne włóczęgi. To moja obecna strategia na potrzebę beztroski, lekkości, zabawy i jeszcze kilka innych, które chcę zaspokoić w najbliższym czasie, żeby nasz system dalej działał.
Wiem, że dla niektórych takie "fanaberie" bywają zaskakujące. Przecież zbliża się weekend, który "powinnyśmy" spędzać z rodzinami, ale ja mam przekonanie, że moim dzieciom w tym momencie nic się nie stanie przez trzy dni nie widzenia mnie. Myślę, że nawet jeśli wyjechałabym na dwa tygodnie wakacji też zupełnie nic [im się nie stanie - red.]. Natomiast może im się stać sporo, jeżeli wybuchnę na nie ze swoim nie opróżnianym emocjonalnym szambem. To po prostu kwestia higieny.
Myślisz, że jeszcze za mało mówimy?
Marshall Rosenberg, twórca Porozumienia Bez Przemocy, mówił o tym, że na drodze do wyzwolenia emocjonalnego przechodzimy przez trzy fazy. W pierwszej nie dopuszczamy do siebie emocji, potrzeb. Kolejną nazywamy fazą tupetu, kiedy zaczynamy dostrzegać swoje emocje i potrzeby i uznajemy nasze prawo do nich - w niej nasze emocje i potrzeby stawiamy ponad wszystko. I dopiero na końcu pojawia się zrozumienie, że żeby w pełni zaspokajać swoje potrzeby, musimy uwzględnienić również potrzeby innych. Dlatego że uniwersalną potrzebą każdego z nas jest więź z innymi ludźmi, bycie w relacji. To a propos egocentryzmu, myślę że każdy z nas przejdzie ten proces i w końcu zauważy, że z czubkiem własnego nosa nie nawiąże satysfakcjonującej relacji.
Szalenie tego potrzebuję, nie wyobrażam sobie życia bez ludzi, którzy są obok mnie. Mam poczucie, że jesteśmy globalnie w takim momencie przejściowym, z jednej strony wypisaliśmy się z rodzin wielopokoleniowych, nie bez powodu. Powiedzmy sobie szczerze, że często były to opresyjne instytucje. Z drugiej strony nie można odrzucić tego, że te wspólnoty tworzone w ramach rodzin wielopokoleniowych zapewniały nam zaspokojenie wielu potrzeb i wsparcie. W obecnych czasach musimy więc konstruować to sobie na nowo, co jest bardzo ciekawe. Ja mam taką wspólnotę, mam niezwykłe wsparcie w kobietach z mojej rodziny, ale też przyjaciół i definiuję to w swoim życiu jako luksus. I o ile rodzinę dostałam w pakiecie, to jakość moich relacji pozarodzinnych to efekt naszej wspólnej nieustającej pracy.
To są bardzo ważne relacje dla moich dzieci. Są to ludzie, o kontakt z którymi moje córki się upominają. Każda z tych osób wnosi w ich życie coś innego, jakiś inny skarb. Dziewczyny o moich przyjaciołach mówią, że to są ich przyjaciele. Ja sama najlepiej czuje się z osobami, które dobrze się czują z moimi dziećmi. Ponieważ zależy mi na tym, żeby w życiu było mi raczej łatwiej niż ciężej, ważne jest dla mnie, żeby otaczać się osobami, dla których obecność dzieci jest przyjemnością i radością.
Tak, to prawda. To bywa niewykonalne, jednak czuję, że w ten sposób dzieci otwierają nam drzwi do nowego wymiaru spędzania ze sobą czasu. Po prostu bycie ze sobą, robienia razem pewnych rzeczy. To nie musi być ukierunkowane, celowe, włożone w ramy. I kiedy dobierze się właściwe osoby do spędzania tego czasu razem, to taka sytuacja przestaje być odczuwana jako brzemię dla matki. Wręcz się odwraca, bo nie musisz już jedną ręką smażyć naleśników, drugą nogą potrząsać grzechotką, a trzecim okiem czytać książki, bo masz wsparcie innego dorosłego. Po prostu razem spędzacie zwykły czas z uważnością na wszystkich członków imprezy.
Czuję je cały czas. To są i były takie momenty, w których zdradzałam siebie jako matka. To poczucie było związane z przytłoczeniem rzeczami z zewnątrz i emocjami, które się we mnie w związku z tym działy. W takich sytuacjach widziałam, że nie daje moim córkom tego, co chciałabym im dać. Takiego wsparcia, jakie chciałabym im dać w trudnych dla nich momentach. Tego, że kiedy zalewała je złość i frustracja, niejednokrotnie zdarzało mi się popłynąć z tymi emocjami, kierując je przeciwko nim.
Jednocześnie mam dla siebie dużo wyrozumiałości w tej kwestii. Widzę, jak dużo miałam w takich momentach obciążeń. Kiedy nasz układ nerwowy jest przeciążony, robi się szybka jazda w trybie uciekaj albo walcz, w tym wypadku twoim przeciwnikiem jest dziecko co jest, nie ukrywajmy, sytuacją do dupy. Dlatego, tym bardziej, ważne jest w mojej opinii dbanie o swój dobrostan. Często na początku wygląda to na rzecz tak skomplikowaną, że aż nie do zrobienia. Każda z nas jest inna, tak jak nasze historie, ale widzę wiele przykładów na to, że dzięki uznaniu swojej ważności kobiety stają w końcu na straży swojego dobrostanu.
Jestem na ścieżce trenerskiej komunikacji empatycznej, mam za sobą właśnie pierwsze warsztaty. Do tej pory zajmowałam się twórczością w szerokim zakresie tego słowa. Śpiewałam, zajmowałam się muzyką tradycyjną, grałam w teatrze. Nie określam się jedną definicją, odczuwam to tak, że podążam za tym, do czego poczuję gotowość.
Tak, jestem w Szkole Trenerów Komunikacji Opartej Na Empatii bazującej na Porozumieniu Bez Przemocy. Porozumienie Bez Przemocy jest mi bardzo bliskie, dla mnie polega ono przede wszystkim na świadomości i akceptacji swoich uczuć, wzięcie ich za przewodników oraz uznaniu, że wszyscy mamy te same potrzeby i że nie stoją one ze sobą w konflikcie. To swoisty proces sprawdzania cały czas, co u mnie, o co mi w gruncie rzeczy chodzi. Mam silne poczucie, że to pozwala iść spokojnym krokiem, zamiast taplać się w panice z głową na powierzchni, nerwowo łapiąc oddech.
Zawsze miałam tendencję do przyglądania się sobie. Myślę, że ten kontakt mój ze sobą został zachowany dzięki podmiotowemu traktowaniu mnie przez moich rodziców. To, co czułam jako dziecko, było zawsze ważne. Czułam głęboko, że nikt nie może uzurpować sobie prawa do oceny, co ja czuję, czy płaczę z słusznego powodu, czy nie. Rodzice dali mi tę bezpieczną pewność, że cokolwiek czuję, jest ok.
Rodzicielstwo i spotkanie z pozycjami takich autorów, jak Jesper Juul czy Agnieszka Stein usystematyzowały to, co już wcześniej czułam. Ta droga okazała się bardzo spójna ze mną, więc rozwijałam się dalej. Pojechałam na pierwsze warsztaty prowadzone przez Agnieszkę Stein organizowane przez Fundację Pasikonie, poznałam tam wspaniałe kobiety, przez nie poznałam Porozumienie Bez Przemocy. To był naturalny proces, obcowanie z tym na żywo.
Cały czas ją kształtujemy, pracujemy nad nią. Koncepcja jest szeroka i opiera się na spotkaniu z drugim człowiekiem. To mogą być warsztaty grupowe, praca indywidualna. Te warsztaty są dla każdego i sama praca nad nimi jest niezwykle emocjonująca.
Pamiętam dokładnie taki moment, w którym pomyślałam: Ok, to jest ten czas, w którym większość matek wraca do pracy zarobkowej. To było o tyle trudne, bo właściwie nie miałam żadnego konkretu, do którego miałabym wrócić i to jest wyzwanie wielu matek. Na marginesie dodam, że znam też wiele takich, dla których doświadczenie macierzyństwa było odkryciem swoich wartości i siebie w ogóle. Na tyle, że nie wyobrażają sobie powrotu do dawnej pracy, bo widzą, że "kochani, coś generalnie w tym systemie nie działa i osobiście nie chcę dłużej brać w tym udziału" . W tym momencie pojawiła się ogromna presja i przez to brak dostępu do swoich potencjałów, mnóstwo myśli typu "do niczego się nie nadaję".
To było jak fale. W lepszych momentach pojawiała się myśl: "Ok, pomyśl czego nauczyłaś się o sobie podczas bycia matką i w jaki sposób w związku z tym chciałabyś pracować? Co będzie sprawiało ci przyjemność?". Myślę, że odpowiedzi na te pytania zajęły mi lata, a i tak z moją tendencją do szukania ujścia mojej energii na różnych polach, nie podejrzewam, żeby był to skończony proces.
Okazało się więc, że presja i poganianie siebie niczego dobrego nie przyniosło. Teraz czuję, że te trudne, silne uczucia z tym związane pochłonęły mi kawał rodzicielstwa. Dużo myślę teraz o tym, że silne są takie schematy i próby dostosowania się do nich. Tymczasem historia każdego z nas jest inna. Potrzebowałam sprzyjających warunków, czasu. Pewne rzeczy związane z naszym życiem domowym musiały też zejść z moich barków i wtedy przestrzeń na twórczość zawodową zaczęła się otwierać.
Instrukcji obsługi macierzyństwa i życia nie dostajesz w pakiecie, uczysz się ich z każdym swoim doświadczeniem, bo tak właśnie od jakiegoś czasu mowię o tzw. "błędach".