Nauczycielka kosze z prezentami przyjmowała po kryjomu. Dzięki nim mój syn przetrwał lekcje polskiego [List]

W czasie, w którym końca dobiega kolejny rok szkolny, żywy staje się temat upominków dla pedagogów w polskich szkołach. W odpowiedzi na jeden z naszych artykułów czytelniczka podzieliła się z nami swoją historią.

Napisała do nas czytelniczka, której doświadczenie weryfikuje nieco relacje nauczycieli, których stanowisko mieliśmy okazję poznać. Katarzyna jest matką nastoletniego chłopaka. Żyją w niewielkiej miejscowości pod Warszawą.

Nie stwarzajcie pozorów, proszę

Nie mogę czytać o kolejnych nauczycielach, dla których prezenty nie mają żadnego znaczenia. Staram się być ostrożna z generalizowaniem, ale z moich doświadczeń wynika, że to pozory.

Jestem matką mądrego, fajnego chłopaka. Jednak w szkole podstawowej pojawiły się problemy. Nasze miasteczko jest niewielkie, wszyscy się znają. Wiedziałam, kim jest nauczycielka języka polskiego w klasie syna i oczekiwałam problemów. Pogłoski o tym, że wybiórczo traktuje uczniów, krążyły od wielu lat.

Mój syn ma umysł ścisły, uważam, że to całkowicie ok i nigdy nie wywierałam na nim presji wybitnej nauki z przedmiotów humanistycznych. Cóż powiedzieć, jego osiągnięcia z języka polskiego były przeciętne. Nauczycielka nie wykazywała inicjatywy wsparcia, raczej wymagań. Mojemu synowi ciężko było je spełnić, a ja to rozumiałam. Widziałam, że z każdym miesiącem jest coraz ciężej.

Zaczęło się od zakończenia roku szkolnego. To wtedy przyniosłam do szkoły pierwszy kosz. Kilka czekoladek, kawa, herbata. Pedagożka nie kryła zadowolenia. Nawet nie stwarzała pozorów, że to zbyt hojny podarunek. Po jej pierwszej reakcji wiedziałam już, jak pomóc synowi w kolejnej klasie.

A ta zaczęła się jeszcze gorzej, syn od początku miał problemy. Niepokojącym zbiegiem okoliczności nauczycielka zaczęła częściej typować go do odpowiedzi, kartkówki oceniała niezwykle krytycznie. Syn nie krył rozdrażnienia, chciał skupiać energię na przedmiotach, w których był dobry, a nie godzinami pisać rozprawki.

Na zdjęciu: Kobieta z naręczem kwiatów.Na zdjęciu: Kobieta z naręczem kwiatów. Fot. Unsplash/ Artsy Vibes

To ja wykonałam ten krok, nie żałuję

Kolejny kosz przygotowałam na imieniny. Do szkoły pojechałam sama, nie chciałam bezpośrednio angażować w to syna. Nauczycielka spąsowiała, ale kosz przyjęła. Przy trzecim podała mi swój numer telefonu, poprosiła o wiadomość, zanim przyjadę, żebyśmy mogły umówić się w innym miejscu niż szkoła.

Koszy było jeszcze kilka, kwiatów. Powiedzieć, że zostałyśmy koleżankami to za dużo, ale jakaś relacja między nami się wywiązała. Dla mnie najważniejsze było to, że mój syn odetchnął. Miał wyraźne fory na polskim, nie był typowany do odpowiedzi. Uczył się ok, ale nauka nie była okupiona nerwami.

Czy czułam, że robię coś nie tak? Tak. Czy powtórzyłabym to? Tak, dlatego, że znam życie i wiem, jak wadliwie funkcjonują takie systemu zależności. System edukacji w Polsce nie jest wyjątkiem. Zawsze finalnie decyzyjny jest czynnik ludzki.

Więcej o:
Copyright © Agora SA