Polska mama z Australii: Przedszkola kosztują tu 300 zł za dzień

Karolina od dekady mieszka na stałe w Australii, a dokładnie, w Brisbane, stolicy stanu Queensland. Tu założyła rodzinę i wychowuje dzieci. Nie planuje powrotu do Polski, mimo że tęskni za rodziną, przyjaciółmi, długimi wieczorami i sklepami osiedlowymi.

Więcej tematów związanych z rodzicielstwem na stronie Gazeta.pl

Ewa Rąbek: Ile czasu mieszkasz już w Australii? 

Na stałe od 10 lat, ale moja przygoda z Australią zaczęła się 12 lat temu. 

Jak? 

Całkiem przypadkiem. Po skończeniu nauki w Anglii, gdzie studiowałam pedagogikę wczesnoszkolną, w czasie podróży do Tajlandii, na jednym z azjatyckich lotnisk poznałam chłopaka. Zamieniłam z nim dosłownie kilka zdań. Utrzymywaliśmy kontakt przez Internet, aż w końcu po pół roku spotkaliśmy się w Australii. Pobraliśmy się, potem przyszły na świat nasze dzieci... 

Teraz jesteś na urlopie macierzyńskim?  

Tak. Nasz czteroletni synek kilka miesięcy temu doczekał się siostry. 

A czym się zajmowałaś przed urodzeniem dzieci? 

Na początku mojej australijskiej przygody pracowałam w przedszkolu, potem planowałam zatrudnić się w roli nauczyciela, jednak po kilkuletniej pracy z dziećmi odwidział mi się ten pomysł. Dostałam pracę w szpitalu, w administracji, gdzie zajmowałam się archiwizacją dokumentacji medycznej. Po roku awansowałam na stanowisko kierownika oddziału i na tym stanowisku jestem do teraz.    

Urlop macierzyński w Australii nie jest tak długi jak ten w Polsce... 

Tak. Wynosi jedynie osiemnaście tygodni i dostaje się wtedy zasiłek w wysokości minimalnej stawki krajowej. Tygodniowo to około 700$, czyli w przeliczeniu około 2 tys. zł.  

To chyba nie najgorzej? 

Na Polskie warunki tak, ale życie w Australii jest znacznie droższe. 

 

Osiemnaście tygodni z dzieckiem to dość krótko. Jak to wygląda w praktyce?  

Kobiety kombinują. Ja pracuję w organizacji rządowej i mam dodatkowe 14 tygodni pełnopłatnego urlopu z możliwością wykorzystania go przez 28 tygodni za połowę stawki. Na to właśnie się zdecydowałam. Niektóre znajome przedłużają urlop macierzyński przez wykorzystanie swojego urlopu wypoczynkowego lub tzw. long service leave, który przysługuje pracownikom z długim stażem pracy. U mnie jest on dostępny po siedmiu przepracowanych latach i wynosi kilka tygodni, a z każdym przepracowanym rokiem dochodzi kolejny tydzień płatnego urlopu. Mam też znajome, które szybko wróciły do pracy, a dzieci zostawiają pod opieką dziadków lub wysyłają do przedszkola.  

Czy australijskie przedszkola rzeczywiście są takie drogie? 

Tak. To spory wydatek. W przeliczeniu kosztują około 300 zł za dzień. Wszystko też zależy od okolicy, miasta. W Sydney koleżanka płaciła 450 zł za dzień. Rząd część tych środków oddaje, w zależności od dochodów rodziców. 

 

A jak wygląda urlop ojcowski? 

Mężczyźni dostają tu od rządu dwa tygodnie wolnego, również za minimalną krajową. Nieliczne firmy dają pracownikom dodatkowe wolne. Mój mąż przy pierwszym dziecku miał dwa tygodnie pełnopłatnego urlopu ojcowskiego, przy drugim dziecku ta sama firma dała mu już trzy tygodnie.  

Twoje dzieci przyszły na świat w Australii, gdzie też spędziłaś obie ciąże. Jak tam wygląda opieka nad ciężarną?  

Rodziłam w szpitalach publicznych w Australii i byłam bardzo zadowolona z opieki. Tu, jeśli ciąża przebiega bez komplikacji, przyszłą mamą zajmuje się położna, a nie lekarz.  

Zobacz wideo Przyzwyczajenia, trendy, zalecenia medyczne i dobre rady. Czyli skąd właściwie brać wiedzę o pielęgnacji noworodka?

Kobiety mają u was do wyboru kilka systemów opieki w ciąży. Na który ty się zdecydowałaś? 

Przy pierwszej miałam tzw. shared care - opiekowała się mną lekarka domowa ze specjalizacją położniczą oraz położne w szpitalu, przy czym wizytę w szpitalu miałam tylko jedną. Przy drugiej ciąży korzystałam z programu Midwifery Group Practice, czyli została mi przydzielona położna, która się mną opiekowała przez całą ciążę i przyjmowała poród. To zresztą była Polka. Gdy była na urlopie lub się rozchorowała,  zastępowała ją inna położna z jej zespołu. To naprawdę fajny system. Był bardzo wygodny szczególnie podczas pandemii, ponieważ położna przychodziła do mnie do domu, kiedy mi pasowało, nie musiałam chodzić do przychodni na badania krwi czy po odbiór wyników. Dzięki temu czułam się bezpiecznej, kiedy w Brisbane było dużo zakażeń koronawirusem. Dodatkowym plusem jest tu możliwość kontaktu z położnymi przez całą dobę.  

 

Jak wspominasz opiekę poporodową?  

Bardzo dobrze. Ta w czasie samego porodu też była świetna: doskonały sprzęt, duża wygodna sala, mogłam wybrać muzykę. Pamiętam, że za pierwszym razem intymny nastrój tworzyły świeczki, a za drugim - lampa solna. Wszystko zapewnione przez położne, one tu dbają o takie szczegóły. Przez cały poród ktoś ze mną był, ani przez minutę nie byłam sama. Gdy moja położna miała przerwę, zastępowała ja inna. Cały czas spokojnie tłumaczyły mi, co się dzieje, dodawały otuchy i zapewniały, że dobrze sobie radzę. Od początku wiedziałam, jakie znieczulenia są dostępne i rodziłam tak, jak było mi wygodnie. Naprawdę każdej kobiecie życzę, aby rodziła w takich warunkach.  

A co potem? 

Po porodzie położne doglądały mnie i dzidziusia co cztery godziny, były dostępne na każde wezwanie. Za każdym razem, gdy ktoś nowy z personelu medycznego wchodził do mojej sali, kulturalnie się przedstawiał i mówił, co się będzie działo krok po kroku. Wszyscy okazywali dużo troski. 

A pamiętasz, co dostałaś do jedzenia po porodach?   

No pewnie! Po pierwszym dostałam kartę dań i w określonych godzinach mogłam z niej wybierać, co tylko chciałam, dzwoniąc pod podany numer. Były pyszne jajka z bekonem na śniadanie, sałatka i burger na lunch, a na deser brownie z lodami. W kolejnym szpitalu jedzenie też było bardzo dobre. Na śniadanie płatki z mlekiem, owoce, bułka na ciepło z dżemem, a na lunch zupa, kurczak w sosie z warzywami i także owoce. Do tego kawa lub herbata.

Czy twój synek mówi po polsku?  

Mówię do niego po polsku, ale kiedy skończył rok, poszedł do przedszkola. Ma więc styczność z dwoma językami i na razie jeszcze je miesza.  

Twój mąż bywa w Polsce? 

Był dwa lub trzy razy. 

Podobało mu się? 

Bardzo smakuje mu polskie jedzenie. Twierdzi też, że Polacy uśmiechają się mniej niż Australijczycy i tego uśmiechu mu u nas brakuje. Nie mógł się też przyzwyczaić do braku customer service, czyli dbałości o dobrą jakość obsługi klienta. W Australii, w sklepach, barach czy urzędach zawsze słychać wesołe Hey, how are you i ludzie ze sobą rozmawiają. Pytają, jak komuś mija dzień lub mówią, co robili w weekend. Niby gadka szmatka, ale potrafi poprawić humor i sprawia, że człowiek czuje się zauważony. 

 

A co tobie w Australii najbardziej przeszkadza?  

Dość uciążliwa jest izolacja geograficzna. Loty do Europy są bardzo długie, a przez prawie dwa lata, z powodu pandemii, zamknięte były granice. Byliśmy uziemieni. Teraz loty są znacznie droższe niż były wcześniej, ale to też pewnie efekt wzrostu cen paliw spowodowany wojną... 

Za czym tęsknisz?  

Przyzwyczaiłam się już do życia tutaj i poza rodziną i przyjaciółmi, niczego tak naprawdę mi nie brakuje. Kiedyś tęskniłam za pieczywem i innym jedzeniem, ale w Brisbane jest kilka sklepów z polskimi produktami, są nawet firmy specjalizujące się w robieniu pączków czy typowo polskich wypieków. Tęsknię trochę za długimi letnimi wieczorami (tu nawet latem robi się ciemno o godzinie 19.00) i osiedlowymi sklepikami, do których można iść pieszo. W Australii zakupy robi się zazwyczaj w dużych centrach handlowych, do których trzeba jechać autem.  

A pamiętasz, kiedy poczułaś, że Australia to już twój dom? 

Tak. Dopiero po kilku latach od przeprowadzki nazwałam to miejsce domem. Wróciłam wtedy z wakacji w Polsce i poczułam, że na tym końcu świata chcę dalej układać sobie życie. Początki, kiedy wszystko było nowe i doskwierał mi brak znajomych, były ciężkie. Pierwsi znajomi pojawili się w moim życiu, gdy dołączyłam do polskiego zespołu tanecznego. Zaczęłam spotykać się z nimi po próbach, później poznawałam kolejne osoby. W Brisbane mam już całkiem spore ich grono, a teraz przy dwójce dzieci i codziennych obowiązkach, brak mi czasu, żeby się z nimi widywać.  

 

Znalazłaś go jednak na napisanie i wydanie książki. O czym jest? 

Prowadzę bloga i jego czytelnicy wielokrotnie pisali mi, że chętnie przeczytaliby coś więcej niż wpisy w sieci. Postanowiłam więc spisać moje doświadczenia związane z przeprowadzką na koniec świata, obserwacje życia codziennego Australijczyków i opisy niezwykłych miejsc, jakie tu odwiedziłam. Tak powstała Droga do Mojej Australii, którą też sama wydałam.  

Myślisz, że kiedyś wrócisz do Polski na stałe? 

Nie myślę o tym. Na razie w Australii układam sobie życie, tutaj jest mi dobrze i nie mam potrzeby niczego zmieniać. Brisbane jest pięknym miastem z cudowną przyrodą i oferuje mnóstwo darmowych atrakcji dla rodzin z dziećmi. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.