Chrzest to pierwszy i najważniejszy sakrament w życiu chrześcijan. Podczas niego poprzez symboliczne pokropienie głowy wodą święconą, człowiek zostaje obmyty z grzechu pierworodnego i włączony do wspólnoty. Jak głosi Kodeks Kanoniczny, osoba przyjmująca chrzest powinna, jeśli to możliwe, mieć rodziców chrzestnych. Ich zadaniem jest bycie duchowym wsparcie. Chrzestni powinni być obecni w życiu dziecka po chrzcinach, dbać o jego wychowanie w wierze, zgodnie z nauką kościoła i stanowić wzór do naśladowania. Aby zostać rodzicem chrzestnym, trzeba jednak spełnić określone warunki.
Więcej artykułów o tematyce parentingowej przeczytasz na stronie Gazeta.pl.
Rodzicem chrzestnym może być tylko osoba powyżej 16. roku życia. Kolejnym warunkiem jest przyjęcie przez nią trzech kluczowych sakramentów, czyli chrztu, komunii oraz bierzmowania. Kandydat na chrzestnego musi również przedstawić w kancelarii parafialnej kościoła, w którym odbędzie się sakrament, zaświadczenie z własnej parafii, potwierdzające, że jest katolikiem. Następnie ksiądz ma potwierdzić, czy przyszli rodzice chrzestni żyją zgodnie z przykazaniami kościoła katolickiego (nie żyją w związku niesakramentalnym ani w konkubinacie, nie podlegają "żadnej karze kanonicznej wymierzonej lub zadeklarowanej zgodnie z prawem").
W praktyce okazuje się jednak, że dopasowanie się do tych wymogów może nieść ze sobą pewne problemy. Czytelniczka wysłała nam list do redakcji, w której podzieliła się incydentem, który miał miejsce w jej parafii.
Mój syn miał zostać chrzestnym. Do tego potrzebne jest zaświadczenie od parafii. On mieszka w Warszawie i nie miał jak przyjechać do naszej miejscowości rodzinnej (miał złamaną nogę, a na niej gips), więc poprosił mnie, żebym odebrała z Kościoła w jego imieniu i przekazała bratu, który zamierza ochrzcić dziecko
- wyjaśniła.
Chcąc pomóc synowi postanowiła udać we wskazane miejsce. Niestety, nie wspomina tej sytuacji zbyt dobrze.
Poszłam i dosłownie chorowałam po tej wizycie. Bałam się wrócić do tego kościoła. Ksiądz zwracał się do mnie jak do dziecka, krzyczał. Stwierdził, że to nieładnie, że syn sam nie przyszedł po zaświadczenie. Powiedział: Skoro syn mieszka w Warszawie, nie chodzi do naszego kościoła, nie uczestniczy w mszach i nie dzieli się pieniędzmi, to nie parafia nie ma żadnego pożytku. Po wielkich prośbach wydał mi to oświadczenie, ale chyba na zawsze zniechęcił do wizyt w Kościele.
- Podsumowała.