Polska mama na Sri Lance: Tu dzieci w tradycyjnych rodzinach nie zaczną jeść przed panem domu

Ania od 12 lat mieszka na Sri Lance. Jej mąż, Dimuth, jest Syngalezem, mają dwie córki. Aktualnie w ich kraju panuje najpoważniejszy w historii kryzys gospodarczy, często nie ma prądu. - Na całej wyspie brakuje teraz również paliwa, gazu do gotowania, leków, części importowanych produktów spożywczych. Stopień niezadowolenia społeczeństwa jest ogromny, a do kryzysu ekonomicznego doszedł też polityczny - mówi Ania.

Więcej tematów związanych z rodzicielstwem na stronie Gazeta.pl

Ewa Rąbek: Dlaczego Sri Lanka?

Pierwszy raz poleciałam tam z przyjaciółką w 2010 roku, krótko po zakończeniu wojny domowej (toczyła się w latach 1983-2009 pomiędzy siłami rządowymi reprezentującymi Syngalezów stanowiących etniczną większość a tamilskimi separatystami z organizacji Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu, którzy dążyli do utworzenia własnego państwa w północnej i wschodniej części wyspy - przyp red.). Na studiach wygrałyśmy konkurs fotograficzny, w którym nagrodą był bon turystyczny o wartości bodajże 12 tys. zł. To był listopad, więc chcąc go jak najlepiej zrealizować, szukałyśmy dalekiego, egzotycznego i ciepłego miejsca, w którym żadna z nas jeszcze nie była. I padło na Sri Lankę.

Wakacje życia?

Tak, ale było nam mało. Po dwóch tygodniach pobytu czułyśmy niedosyt, więc w kolejnym roku przyleciałyśmy tu znów, tym razem na własną rękę. Wynajęłyśmy dom na wybrzeżu i spędziłyśmy w nim trzy miesiące. Wtedy poznałam swojego obecnego męża.

Od razu wiedziałaś, że przeprowadzisz się do niego? Czy rozważaliście Polskę?  

Szybko zdecydowaliśmy. Mając do wyboru Warszawę lub Aluthgamę, rodzinne miasteczko Dimutha, które leży nad Oceanem Indyjskim, wybraliśmy to drugie. Szczególnie że mi od samego początku bardzo dobrze było w Sri Lance, a dla niego Warszawa jest w porządku, ale maksymalnie na kilkutygodniowy pobyt (śmiech).

Dlaczego? 

Mimo możliwości, jakie daje duże miasto, Dimuthowi przeszkadza zgiełk, hałas, chaos, tłumy na ulicach, tłok w środkach komunikacji miejskiej. Jest przyzwyczajony do otwartych przestrzeni, przyrody. Dużo lepiej niż w stolicy czuje się np. na naszej rodzinnej działce pod Warszawą.

 

Co było dla niego największym zaskoczeniem w kraju żony?

Najbardziej zaskoczyły go grad i fakt, że latem jest widno do późnych godzin wieczornych. Na Sri Lance bez względu na porę roku zmrok zapada zawsze około godziny 18.30. Zszokowały go też... rozkładane łóżka. Gdy pierwszy raz w mieszkaniu moich rodziców, w pokoju przygotowanym dla nas, zobaczył kanapę, bał się, że nie będzie miał na czym spać (śmiech)

Jesteście dumnymi rodzicami dwóch córek...

Tak. Starsza ma dziewięć lat i ma na imię Kaya. Młodsza, siedmiolatka, to Maya.

Chodzą do szkoły?

Tak. Gdy kończyły trzy lata, szły do prywatnego przedszkola, jako sześciolatki poszły do publicznej lankijskiej szkoły, jednej z trzech w naszej miejscowości.

Mówią po polsku? 

Tak, mówią i rozumieją wszystko. Teraz pracujemy nad pisaniem i czytaniem, ale z tym jest trochę trudnej. Dla mnie od początku naturalne było zwracanie się do nich w języku polskim. Tak samo robili i robią moi bliscy i goście z Polski, którzy przewijają się przez nasz dom. Od taty nauczyły się syngaleskiego, a że między sobą z Dimuthem rozmawiamy po angielsku, znają też ten trzeci język.

 

Czym wraz z mężem zajmujecie się na co dzień? 

Pracujemy "na swoim",  w turystyce. Prowadzimy pokazowy ogród dla turystów, w którym mogą zobaczyć, jak wyglądają, poczuć jak pachną i spróbować jak smakują najpopularniejsze przyprawy świata oraz azjatyckie rośliny lecznicze. Mamy też niewielki sklep z lekami i kosmetykami ajurwedyjskimi. Oprócz tego organizujemy zwiedzanie Sri Lanki, głównie zachodniego i południowo-zachodniego wybrzeża. Czasem jeżdżę z turystami w charakterze tłumacza, pilota i opiekuna. Zajmuję się też domem i naszymi licznymi zwierzętami.

Jak licznymi?

Mamy kilka kur, żeby mieć własne jajka, parkę kaczek i gęsi, bo staw na działce wydawał się nam pusty. Poza tym oswojone sowy, które wykarmiliśmy po tym, jak ścięto drzewo z ich dziuplą. Mamy też kilka żółwi różnych gatunków, kilka akwariów z rybami, króliki i kota. W przeszłości mieliśmy kozę, łaskuna palmowego i osieroconego dzika. Ten ostatni, gdy urósł, trafił do rezerwatu na południu Sri Lanki.

Dziewczyny pomagają w opiece nad tym inwentarzem?

Oczywiście. Uczą się dzięki temu odpowiedzialności, empatii, mają lekcje przyrody w realu. U nas zwierzaków nigdy dość. Zresztą nasi znajomi i mieszkańcy naszej miejscowości wiedzą o naszej hodowli i gdy tylko jakieś zwierzę (dzikie lub domowe) ucierpi, od razu trafia do nas. 

Obie córki urodziłaś na Sri Lance, tu też spędziłaś ciąże. Masz dobre wspomnienia z tego okresu?

Tak. Na standardy tutejszej opieki medycznej złego słowa nie mogę powiedzieć, chociaż wybrałam poród w prywatnej placówce. Zależało mi, żeby mój mąż mógł chodzić ze mną na wizyty kontrolne i być potem przy mnie w szpitalu. Niestety pierwszy poród przebiegał z komplikacjami. Z powodu braku postępu przez prawie dwie doby i coraz gorszych zapisów KTG córki, skończyło się cesarskim cięciem. Za drugim razem,  mając w pamięci to doświadczenie, oksytocynę, ból i strach, już nie chciałam nawet próbować rodzić naturalnie. Lekarze przystali na to, biorąc pod uwagę względy medyczne. Położne, które zajmowały się dziewczynkami zaraz po narodzinach, były niezwykle profesjonalne i pomocne, a ja szybko doszłam do formy po obu cesarkach.  

 

Jak wychowuje się dzieci na Sri Lance? 

Zupełnie inaczej niż w Europie. Powszechne jest odbieranie im podmiotowości. Oczekuje się, że dzieci będą bezwzględnie posłuszne rodzicom, starszym, nauczycielom. Zdanie dziecka niewiele się tu liczy. W moim odczuciu rodzice za mało tu rozmawiają ze swoimi dziećmi, nie tłumaczą im świata, nie zwracają uwagi na inne potrzeby niż pełen brzuch, czyste ubranie, coś do zabawy.

Ojcowie się nie angażują?

W dużo mniejszym stopniu niż w zachodnim świecie. Szczególnie jeśli chodzi o pierwsze lata życia dzieci. Nie karmią ich, nie przebierają, nie kąpią.

Tradycyjny podział ról?

Tak, bardzo silnie kulturowo utrwalone stereotypy. Domeną kobiet ma być zajmowanie się domem i dziećmi, a mężczyzny jedynie zarabianie pieniędzy. Odstępstwa od tej reguły, nawet współcześnie, są bardzo rzadkie. Z drugiej strony tutejsze dzieci bardzo szybko uczą się samodzielności. Wcześnie potrafią sygnalizować potrzeby fizjologiczne, jeść samodzielnie, są sprawniejsze manualnie. Starsze rodzeństwo bardzo pomaga zajmować się młodszym. Poza tym w tradycyjnych domach, w porze posiłków, dzieci nie mogą sobie nałożyć jedzenia i zacząć jeść, dopóki nie zrobi tego pan domu, głowa rodziny. W naszym przypadku to mój teść. Wybiera sobie oczywiście najlepsze kęsy. Moje córki początkowo to dziwiło, bo u nas czy w Polsce to, co najlepsze, daje się dzieciom.

Zobacz wideo Co do zasady dziecko rodzi się zdrowe. Rodziców czeka jednak dużo stresów związanych ze stanami adaptacyjnymi noworodka

Jak spędzacie czas wolny?

Nad wodą, przeważnie na plaży, czasem nad rzeką, na łódce. Wszyscy bardzo to lubimy i nigdy nam się to nie nudzi. Słońce, sporty wodne, snorkeling, zabawy na falach i w piasku, wędkarstwo... Jest co robić.

A jak często bywacie w Polsce? 

Tak często jak to możliwe, minimum raz w roku. Gdy dziewczyny były mniejsze, było łatwiej. Teraz okresy naszych wizyt wyznaczają wakacje szkolne, najbliższe w sierpniu.

Panuje u was aktualnie najpoważniejszy w historii kryzys gospodarczy. Odczuwacie to w życiu codziennym? 

Tak, bardzo. Kilka tygodni temu rząd ogłosił bankructwo kraju. Nie ma rezerw walutowych na finansowanie importu paliw, gazu, niektórych produktów spożywczych. Ponieważ blisko połowa elektrowni w Sri Lance produkuje prąd z oleju napędowego, na kilka godzin dziennie jest wyłączany, aby oszczędzić. Harmonogram tych przerw udostępniany jest z dnia na dzień w Internecie. Teraz to 3-4 godziny w ciągu doby, ale w najgorszym okresie bywało i 10 godzin bez elektryczności. Można się przyzwyczaić, choć brak wiatraka, rozmrażająca się lodówka, brak możliwości naładowania telefonu są uciążliwe. Na wieczór mamy zawsze gotowe świeczki, lampki na baterie itp.

Co wtedy robicie? 

Gdy nie ma prądu, wieczorami czasem oglądamy ściągnięte zawczasu filmy, zdarza nam się czytać przy świetle świec, grać w karty, w popularną azjatycką grę carrom. Dziewczyny czasem coś tam sobie rysują, ale też siłą rzeczy chodzimy wcześniej spać i dzięki temu wcześniej też wstajemy.

Boisz się o waszą przyszłość? 

Boję się, że tak jak podczas pandemii, nie będzie turystów, tym samym znów przestaniemy zarabiać. Martwi mnie też, że córki tracą możliwość chodzenia do szkoły, spotkań z rówieśnikami, podróży.

Myślisz o powrocie do Polski na stałe?

Nie. Mam nadzieję, że gorzej już tu nie będzie. W Polsce nie mielibyśmy możliwości życia na takim poziomie, na jakim żyjemy tutaj. W dobie kryzysu, z dnia na dzień, metodą małych kroków staramy się przezwyciężać trudności. W grę wchodzi jedynie jakiś dłuższy pobyt u rodziców, gdyby było już bardzo źle. Z drugiej strony śledzę na bieżąco sytuację w Polsce i wiem, że tam też wcale nie jest teraz różowo. Niemniej gdyby było trzeba, mamy gdzie lecieć i ta myśl jest w tym wszystkim bardzo pokrzepiająca.

A często macie gości z Polski?

Tak, odwiedzają nas członkowie rodziny i moi dawni znajomi z czasów szkoły, studiów, pracy. Mamy spory dom, więc mają się gdzie zatrzymać. Karmimy ich lokalnymi przysmakami, staramy się, żeby ich pobyt u nas był niezapomniany. Takie wizyty są zawsze bardzo wyczekiwane, bo to przyjemna odskocznia od codzienności, ale i dostawa polskich produktów, których tutaj brakuje.

Za czym najbardziej tęsknisz? 

Za kwaśnym smakiem - ogórkami kiszonymi, kapustą, śledziami, ale i owocami leśnymi... Bardzo smakuje mi lankijskie jedzenie, m.in. zupa z tutejszych ziół - kole kenda, curry z dyni, z ananasa, pol sambol, czyli świeże wiórki kokosowe przyprawione na ostro, ale brak mi jednak polskich smaków... 

Więcej o: