Więcej tekstów o tematyce parentingowej znajdziesz na Gazeta.pl.
Szpital Royal Berkshire w Reading w południowej Anglii to miejsce, w którym 33-letnia Shelly Young urodziła swojego syna, Maxwella. Poród odbył się sprawnie i bez komplikacji. Lekarze usunęli z organizmu młodej mamy resztki łożyska i już następnego dnia wypisali ją do domu. Szczęście nie trwało jednak długo. Jak relacjonuje New York Post, kiedy kobieta wróciła do domu, jej stan gwałtownie się pogorszył. Pojawił się silny ból, dreszcze i trudności z poruszaniem się. Kiedy udała się do lekarza, usłyszała, że ma grypę.
Niestety diagnoza lekarza nie była trafna, a jego fatalna pomyłka poważnie odbiła się na zdrowiu pacjentki. Okazało się, że 33-latka ma sepsę. Trafiła ponownie do Royal Berkshire Hospital, ale tym razem na oddział intensywnej terapii. Wprowadzono ją w stan śpiączki klinicznej.
Jak się później okazało, infekcja spowodowana była ropieniem jajnika. Usunięto go operacyjnie, ale kobieta musiała spędzić w szpitalu aż 11 dni. Aparatura tlenowa przy twarzy pacjentki spowodowała odleżyny, w których efekcie kobieta straciła część ucha.
Te traumatyczne wydarzenia odbiły się na zdrowiu młodej mamy, także psychicznym. Obecnie cierpi ona na zespół stresu pourazowego oraz zespół posepsowy. Wciąż nie wróciła do pełnej sprawności. Choroba przyczyniła się do tego, że młoda mama nie mogła być blisko dziecka.
To, co powinno być dla mnie i Kyle'a (mąż Shelly Young – przyp. red.) czasem radości, zostało zupełnie przyćmione przez wszystko, co mi się przydarzyło. To powinien być wyjątkowy i cenny czas na nawiązanie więzi z Maxwellem. Zamiast tego leżałam w śpiączce na oddziale intensywnej terapii, walcząc o życie
– mówiła Shelly Young w New York Post. Kobieta deklaruje też, że pociągnie do odpowiedzialności prawnej osoby, które dopuściły się wobec niej zaniedbań.