Mama pracująca w domu pogrzebowym: Czasem muszę wziąć dzieci ze sobą do pracy

Agnieszka jest tanatokosmetolożką, co oznacza, że przygotowuje ciała do pogrzebu. Jest jednocześnie właścicielką domu pogrzebowego i mamą dwójki dzieci. "Niektórzy myślą, że muszę być ponurym człowiekiem. A ja jestem raczej pełna życia i dobrego humoru, z ogromnym dystansem do życia i śmierci" - mówi o sobie.

Na co dzień Agnieszka prostuje włosy, upina je w koka, farbuje, zakłada tipsy. Może zrobić nietypowy makijaż, pomaga dobrać odzież. Także panom. Nic nadzwyczajnego. Do chwili, gdy dowiadujemy się, że swoje usługi świadczy zmarłym. Jest wykwalifikowaną tanatokosmetolożką. 

Ewa Rąbek: Czy twoja praca to efekt świadomego wyboru czy przypadku?

Agnieszka: Jednego i drugiego. Kiedyś, z zamiłowania do wizażu, skończyłam różne kursy - panokci, makijażu itp. W pewnym momencie swojego życia zdałam sobie jednak sprawę, że taka praca nie daje mi satysfakcji. Chciałam coś zmienić. Wtedy znalazłam ciekawe ogłoszenie. Dopiero na rozmowie kwalifikacyjnej okazało się, że to praca w domu pogrzebowym. Nie przeraziło mnie to, wręcz przeciwnie - zaintrygowało. Zostałam przyjęta. Najpierw oczywiście zaczęłam od pracy w biurze, ale kiedy tylko pojawiła się możliwość pracy przy ciałach, poszłam na kurs, żeby wiedzieć, jak robić to profesjonalnie.

I jak się to robi profesjonalnie?

Najważniejsze jest odpowiednie przygotowanie skóry. Trzeba zdawać sobie sprawę, że skóra osoby zmarłej jest zupełnie inna niż osoby żywej, inaczej reaguje na kosmetyki. A te też są zupełnie inne niż te, które kupujemy w drogerii. Są mocno skoncentrowane, nieco oleiste. Są też bardzo trwałe, gdy zastygną, nic się z nimi nie stanie, bardzo trudno je rozmazać. Makijaż pośmiertny ma być taki, żeby nie było go widać. Służy przede wszystkim temu, żeby zakryć zasinienia, zaczerwienienia i zżółknięcia skóry. Upiększenie zmarłego to drugorzędna sprawa. Kosmetyki muszę nakładać umiejętnie, tak, żeby zmarły był do poznania, bo i tak jest już wystarczająco zmieniony przez śmierć.  

Dewiza jej konta na Instagramie to: 'Wszystko, co chcesz wiedzieć o śmierci, ale boisz się zapytać'Dewiza jej konta na Instagramie to: 'Wszystko, co chcesz wiedzieć o śmierci, ale boisz się zapytać' archiwum prywatne/pani_z_domu_pogrzebowego

Jak ludzie reagują, gdy na gruncie towarzyskim dowiadują się, czym się zajmujesz? 

Często w pierwszym odruchu są mocno zaskoczeni i nie wiedzą co powiedzieć. Zdarzają się nieprzyjemne żarty, albo wyczuwalny dystans. Jestem do tego przyzwyczajona. Jedna sytuacja była dla mnie jednak szczególnie przykra. Ktoś stwierdził, że moja praca jest obrzydliwa, sugerując, że pewnie coś ze mną nie tak, skoro ją wykonuję. A ja kocham swoją pracę i wykonuję ją z największym oddaniem, szacunkiem i starannością. Lubię ten spokój, kiedy jest już po walce i wiem, że muszę teraz zrobić to, co mogę najlepszego dla zmarłej osoby, bo jest już zdana tylko na mnie, a jej rodzina obdarzyła mnie zaufaniem.

Jesteś mamą dwójki małych dzieci. Co one myślą o twojej pracy? 

Od kiedy w domu zaczęły padać pytania typu: "Gdzie mama wychodzi?", staram się mówić wprost, gdzie pracuję i co robię. Oczywiście bez szczegółów. Moje dzieci wiedzą, że pracuję w zakładzie pogrzebowym i że pomagam innym ludziom.

Nie boją się?

Nie. Czasem zdarzają się sytuację, że muszę zabrać je do pracy. Ale to żadne wielkie wydarzenie. Prowadzę własną firmę i po prostu zdarza się, że muszę np. niespodziewanie podjechać do biura, zabrać dokumenty etc. Kiedyś nie miałam ich z kim zostawić, a wyskoczyło mi coś pilnego i musiałam wziąć je ze sobą na cztery godziny. Były "wyposażone" w kredki, kolorowanki etc. Dookoła stały urny i trumny. Padło standardowe pytanie: "Co to jest?". Wytłumaczyłam, że to trumna, że tu wkłada się osobę która zmarła i w tym, odprowadzamy ja do grobu. Patrzyli, nawet dotykali. W dzieciach nie ma lęku, dopóki go w nich nie zbudujemy. Oczywiście w pierwszym momencie ciężko mi było patrzeć na dwoje moich dzieci, które kręcą się przy trumnach. Potem zdałam sobie sprawę z tego, że dzięki temu kiedyś być może nie będą się tak bardzo bały, gdy przyjdzie im się zmierzyć z pogrzebem. Nie wiem, czy do końca rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi, ale z pewnością oswajają to w naturalny sposób.

A jak Ty radzisz sobie ze swoimi emocjami? Taka praca na pewno bywa bardzo obciążająca psychicznie...

Niektórzy myślą, że muszę być ponurym człowiekiem. A ja jestem raczej pełna życia i dobrego humoru, z ogromnym dystansem do życia i śmierci. Praca z osobami w żałobie oraz osobami zmarłymi uczy mnie tego każdego dnia. Muszę być otwarta na różne emocje i reakcje: płacz, szloch, gniew, smutek czy właśnie śmiech, który często rozładuje nadmiar stresu u osób, które się ze mną spotykają w biurze. Kiedy jest mi trudno, muszę dać upust swoim emocjom, zdarza mi się popłakać z bezradności, ale nie traktuje tego jako coś złego, wręcz przeciwnie. Oczywiście nie dzieje się tak cały czas. Jestem mamą, muszę zrobić zakupy, ugotować obiad i iść z dziećmi na spacer. Na szczęście nauczyłam się oddzielać pracę od życia prywatnego. Kiedy wchodzę do domu, zostawiam ją za drzwiami. W przeciwnym wypadku musiałabym zmienić zawód. Z powodu pracy nigdy też nie musiałam korzystać z usług psychologa lub psychiatry. Póki co radzę sobie całkiem nieźle, ale nigdy nie mówię nigdy.

Zobacz wideo Co czyni rekiny tak przerażającymi? Poza szczękami oczywiście [PRACOWNIA BRONKA]

Zdarza ci się pracować także ze zmarłymi dziećmi. Jak z tym sobie radzisz jako mama?

Przyznaję, że są historie, które na zawsze zapadają w pamięć. Niezależnie od wieku, czy rodzaju śmierci, są ludzie, których nie potrafię i chyba nie chcę zapomnieć. Jestem człowiekiem i jak większość osób potrafię współczuć. 

 

Temat zmarłych dzieci jest dla mnie bardzo trudny. Zawsze ciężko się patrzy na tragedię innego człowieka, bez względu na wiek, ale dzieci szczególnie mocno zapadają w pamięć. Bo jak patrzeć na śmierć malucha, kiedy wiesz, że mogło mieć przed sobą całe życie? Dodatkowym aspektem jest, fakt, że rodzice po takiej stracie przeżywają absolutny dramat. Nie taka powinna być kolej rzeczy. Więcej nie chcę mówić na ten temat...

Oczywiście. Podpowiedz zatem, jak przygotować dziecko do udziału w pogrzebie?

Najważniejsze, żeby nie ukrywać faktu, że jest to dla nas trudne przeżycie. Dzieci doskonale czytają nasze emocje. Warto z nimi porozmawiać szczerze, o tym, o co się stało i jakie są następstwa takiego wydarzenia. Dobrze jest wytłumaczyć, czym jest pogrzeb i jak przebiega taka ceremonia od początku do końca. Należy tu wziąć pod uwagę wiek dziecka. Maluch, który ma 2-3 lata nie zrozumie co się właściwie dzieje, natomiast sześciolatek już inaczej spojrzy na całą sytuację. 

Jakie błędy rodzice najczęściej popełniają w takich sytuacjach?

Jest ich niestety sporo. Już samą decyzję o wzięciu udziału w uroczystościach pogrzebowych warto pozostawić dziecku. Nie naciskać, poczekać aż samo określi czy jest gotowe. Nigdy i pod żadnym pozorem nie wolno zmuszać nikogo, szczególnie dzieci, do pożegnań, oglądania ciała w trumnie, dotykania i całowania. Sformułowania typu "To ostatnia szansa, więcej się nie zobaczycie", "Musisz pocałować tatę/babcię/dziadka", "Nie możesz się nie pożegnać, zmarłemu będzie smutno", mogą spowodować traumę na całe życie. Trzeba dać dziecku przestrzeń na podjęcie decyzji, a także możliwość wycofania się z niej. Starajmy się również nie wywoływać w dziecku poczucia winy z powodu odmowy...

A jeśli jest odwrotnie? Dziecko chce iść na pogrzeb, a my jako rodzice w danej sytuacji uważamy, że nie jest to dobry pomysł? 

Moim zdaniem to tak samo działa to w drugą stronę. Jeśli dziecko chce uczestniczyć w pożegnaniu czy pogrzebie, dajmy mu na to pozwolenie, jednak dokładnie tłumacząc, z czym się będzie musiało zmierzyć. Jeśli jako rodzic lub opiekun w czasie pogrzebu nie jesteśmy w stanie dać dziecku wystarczającego wsparcia ze względu na własne emocje, można poprosić o to kogoś z bliskiego otoczenia, komu dziecko ufa i z kim czuje się bezpiecznie.

Co w czasie pogrzebu mówić do dziecka?

Według wielu specjalistów wsparcia w żałobie powinno unikać się sformułowań typu: "Dziadek zasnął i będzie tu sobie spał", bo może to u dziecka wywołać lęk przed zasypianiem. Poza tym, skoro zasnął, to dziecko będzie oczekiwało, że w końcu się obudzi. Ja stawiam na absolutnie szczerą rozmowę. Nazywanie rzeczy po imieniu nie jest złe, ponieważ każdy w życiu spotka się ze śmiercią. Taka rozmowa jest po prostu bardzo trudna, ale nieunikniona. Niezależnie, czy chodzi o ukochanego zwierzaka, czy członka rodziny. 

Jeśli nie robiłabyś tego, co robisz, czym byś się zajmowała? 

Z pewnością poszłabym w kierunku służb mundurowych. Zawsze interesowałam się kryminalistyką, pochłaniam książki o tej tematyce. Mam też wielu znajomych z tych kręgów, co dodatkowo podsyca moją fascynację. Kto wie, co jeszcze przede mną? Staram się nie planować życia, zdążyłam się przekonać, że bywa przewrotne.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.