Polska mama z Australii: Nie ma tu instytucji zwanej babcią

Magdalena Gryc
Anita od kilku lat mieszka w Melbourne. To tutaj urodziła swoje pierwsze dziecko. W rozmowie z eDziecko.pl opowiada o przeprowadzce, biznesie, samodzielnym macierzyństwie i o życiu w Australii. - Nie dziwi nas widok kościołów z tęczowymi flagami, ludzi w piżamach w sklepie i kobiet w koszulkach bez staników. Tutaj każde ciało jest ciałem idealnym na plażę. Tutaj każdy człowiek ma prawo być kim chce. To jest piękne - zdradza szczęśliwa mama.

Matki Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. O swoich doświadczeniach opowiadają w naszym cyklu "Matka Polka za granicą".

Magdalena Gryc, eDziecko.pl: Jak trafiłaś do miejsca, w którym teraz jesteś – Australii?

Australia nigdy nie była na mojej podróżniczej liście. Nigdy nie miałam w planach tu przyjechać, bo ten kraj kompletnie mnie nie interesował. Jednak los sprawił, że na mojej podróżniczej drodze stanęła koleżanka, która bardzo chciała zwiedzić Australię. Zaprzyjaźniłyśmy się, wyjechałyśmy razem do pracy do Anglii. Ona odkładała pieniądze na swoje podróżnicze marzenie, a ja po prostu oszczędzałam. Po jakimś czasie udało się jej wyjechać. Cały czas byłyśmy w kontakcie. Pokazywała mi piękne zdjęcia, opowiadała, jak fajnie żyje się w Australii i namawiała mnie do przyjazdu na wakacje.

Łatwo jej poszło. Odłożyłam trochę więcej pieniędzy i zaryzykowałam. Zarezerwowałam bilet. Szybko załatwiłam sobie wizę turystyczną na 3 miesiące. W 2016 roku w sylwestra poleciałam do Sydney. Razem z jej znajomymi kupiliśmy auto i przez kilka tygodni wspólnie podróżowaliśmy po Australii. O naszych przygodach można poczytać na blogu, który pisałam w trakcie wyjazdu.

Po kilkumiesięcznych wakacjach w Australii, chciałam zobaczyć kawałek Azji i wrócić do Europy. Jednak będąc w Tajlandii postanowiłam przegapić lot do Polski i wsiąść w samolot do Melbourne. Przedłużyłam wizę o kolejne 3 miesiące. Chciałam spędzić tu trochę więcej czasu, bo kilka tygodni wcześniej, podczas krótkiego pobytu tutaj, bardzo mi się tu podobało. Los tak chciał, że zostałam. Później zaszłam w ciążę. Teraz mieszkam tutaj z 2,5-letnim synkiem Leonem. 

 

Opowiadasz mi o tym tak swobodnie, jakbym sama decyzja o przeniesieniu całego swoje życia do tak odległego miejsca, jakim jest Australia przyszła łatwo, szybko i bezproblemowo. Faktycznie tak było?

Ciężko powiedzieć, bo ja naprawdę nigdy nie planowałam się tu przeprowadzić i tym bardziej zostać tu na stałe. Przyleciałam jedynie z bagażem podręcznym. Miałam tylko kilka ciuchów, aparat, książki i dwie pary butów. Nie wiedziałam kompletnie nic o skomplikowanych procesach wizowych. Nie miałam pojęcia, jak się tu żyje, bo zwyczajnie wcześniej nie robiłam żadnego researchu. Nigdy nie podjęłam też decyzji o przeprowadzce, to wszystko wyszło przypadkiem. Żartowałam sobie "zobaczycie znajdę w Australii męża", ale ja tak mówiłam nawet jak jechałam do Katowic. Jak leciałam do Sydney na sylwestra, to pocałowałam mamę i powiedziałam, że widzimy się na Wielkanoc. Taki miałam plan. Później jak przedłużyłam wizę o 3 miesiące, to też miałam wracać. Zostałam, tylko dlatego, że złamałam sobie palec u stopy, a moje ubezpieczenie z Polski pokryło tylko 500 dolarów. Rachunek był na ponad 5 tysięcy dolarów. Wiedziałam, że pracując w Australii szybciej uda mi się to spłacić, niż w Europie. Po opłaceniu zaległości też miałam wrócić, tylko zaszłam w ciążę. Cały czas coś mnie tu zatrzymuje. W sumie oficjalnie to nigdy się tu nie przeprowadziłam.

Miałaś plan na życie i mogłaś spokojnie go realizować. Studiowałaś w Polsce biologię, później pedagogikę, więc praca na etacie, jako nauczyciel była na wyciągniecie ręki. Czy po czasie żałujesz, że nie zrealizowałaś tych marzeń?

Zawsze byłam powsinogą. Mama mówiła mi, że nie umiem wysiedzieć na tyłku w jednym miejscu. Kto raz spakuje plecak i ruszy przed siebie, ten do końca życia będzie czuł niedosyt i ciągotki do odkrywania świata. Wiedziałam, że chce mieszkać przy wodzie, ale bardziej stawiałam na polskie miasto - np. Gdańsk, czy chociażby jakiś zakątek w Europie - Włochy. 

Praca na etat nigdy nie była moim marzeniem. Studiowałam, bo wszyscy studiowali. Byłam dobrym uczniem i studentem, ale to nie było moje powołanie. Niektórzy robią gap year przed wymarzonymi studiami, a ja zrobiłam sobie few year univeristy lifestyle przed dorosłym życiem. Jestem zbyt dużą indywidualistką, żeby pracować dla kogoś, no chyba, że jest to taka swobodna praca, gdzie mimo pracy dla kogoś, to sama sobie jestem szefem. Najbardziej jednak lubię pracować dla siebie. Mam ciężki charakter do wykonywania czegoś dla kogoś, bo zawsze wydaje mi się, że wiem lepiej.

Australia kojarzy się przeciętnemu Polakowi z kangurami, surferami, pożarami, drogim utrzymaniem i lazurową wodą. Z czym Tobie się kojarzy? Czy życie w Australii jest lepsze, niż w Polsce?

Te pozytywne to przede wszystkim przepiękne widoki, dostęp do natury, czy niesamowite zwierzęta, które na żywo można zobaczyć tylko tutaj. Zaskakująca jest tu ta różnorodność, a także pozytywni ludzie, akceptacja, wolność wyboru, szacunek do każdego wyznania, rasy i orientacji czy łatwość bycia kobietą. Nie musimy walczyć o prawa kobiet i LGBT, to tu po prostu jest. Każdy robi tak, jak mu się podoba, a reszta się tym nie przejmuje. Wiadomo, że są odłamy od tego założenia, ale nie ma reguły bez wyjątków.

Nie dziwi nas widok kościołów z tęczowymi flagami, ludzi w piżamach w sklepie i kobiet w koszulkach bez staników. Tutaj każde ciało jest ciałem idealnym na plaże. Tutaj każdy człowiek ma prawo być kim chce. To jest piękne.
 

Niestety, jak w każdym kraju także w Australii są negatywne zjawiska. Od razu zauważyłam dużą bezdomność, walkę o przetrwanie i ogromne koszty związane z wizami. Tutaj jest bardzo dziwny system zdrowotny. Lepiej wcale nie chorować, bo na wszystko przepisują panadol. Nawet na złamaną nogę. Australijskie jedzenie jest po prostu niesmaczne, to co oni jedzą to jest jakieś nieporozumienie. Nic nie pobije polskiego obiadku od babci. Australijczycy nie mają tradycji i nie są zbyt rodzinni. Nie ma tu instytucji zwanej babcią. Moim bolesnym życiowym doświadczeniem jest bardzo trudne rozstanie z tatą Leona, a także pandemia koronawirusa, depresja, bezradność, brak pomocy i tęsknota za domem. 

Nie można obiektywnie ocenić, gdzie się lepiej mieszka. To są dwa zupełnie inne światy. Nie znam dorosłego życia w Polsce. Nie wiem jak tam się żyje, pracuje i płaci podatki. Mi żyje się tutaj dobrze, ale może w Polsce żyłoby mi się lepiej. Nie wiem.

Jesteś mamą cudownego synka Leona. To tutaj urodziłaś swoje dziecko? Czy tatą dziecka jest Australijczyk? Jakie obywatelsko ma Leon?

Tata Leona jest Australijczykiem. Syn automatycznie dostał australijskie obywatelstwo. Tutaj obowiązuje prawo krwi, jeżeli chociaż jeden rodzic jest Australijczykiem lub permanentnym rezydentem, to dziecko automatycznie dostaje obywatelstwo. Leon kiedyś mi za to podziękuje, bo ceny wiz idą w górę, a on wjechał do Australii zupełnie za darmo.

Jak to jest być samotną mamą na drugim końcu świata?

Nie jestem samotna, bo mam wspaniałe przyjaciółki i syna. Zdecydowanie lepiej brzmi samodzielna mama, a samodzielne rodzicielstwo z zasady jest czymś dosyć ciężkim. Nie chce jednak, umniejszać matkom, które wychowują dzieci w pełnych rodzinach. Często jest tak, że i one otrzymują mało pomocy od najbliższych. Macierzyństwo to samotny czas w życiu kobiety. Wydaje nam się, że cały świat pędzi obok nas, a my stoimy same i czujemy się samotne. Szczególnie teraz, kiedy kontakt z drugim człowiekiem jest utrudniony przez sytuacje na świecie.

Na swój sposób lubię tę samotność. Wiadomo, myślę o całej rodzinie, jednak lubię być sama. Przyzwyczaiłam się do tego, ze kładę Leona spać i mam czas dla siebie. Martwię się tylko o siebie i syna. Jak patrzę na pełne rodziny, to myślę, że musi być tam spory harmider. To, że jestem sama z Leonem, to mój wybór. Mam dużo więcej wolnego czasu. 

Leon kilka nocy w miesiącu jest u taty, więc co drugi weekend mam wolny. Jedyne czego mi brakuje, to mojej rodziny, bo wiem, że mogłabym na nich liczyć, jeżeli chodzi o pomoc przy dziecku. Dużo pomaga mi Monia, która tak naprawdę, to zastępuje Leonowi babcie. Synek traktuje ją jak drugą mamę, babcię, siostrę, ciocię i dziadka w jednym. Jedynym minusem bycia samej jest kwestia finansowa. W pełnej rodzinie są dwie osoby do pracy, a jak pojawia się dziecko, to jest opcja, żeby jedna osoba została w domu, a druga pracowała. Ja nie miałam takiego wyboru i musiałam iść do pracy. Na szczęście mogę wykonywać ją z domu. 

 

Jak australijski rząd pomaga takim mamom jak ty? Czy są jakieś specjalne świadczenia takie jak w Polsce?

To temat, który zawsze podnosi mi ciśnienie. Rząd australijski dba wyłącznie o swoich, a od reszty społeczeństwa tylko bierze. Samotna mama Australijka dostaje od rządu co dwa tygodnie świadczenie rodzicielstwie, które wynosi około 850 dolarów i dodatkowo w zależności od dochodów, świadczenie rodzinne - 250 dolarów. Do tego dochodzą zniżki na żłobek i dodatki do czynszu oraz rachunków. 

Samotna mama na wizie permanentnej musi czekać około 4 lata od momentu dostania rezydentury, aby moc pobierać świadczenia socjalne, za bycie samotnym rodzicem, nawet jeżeli dziecko, tak jak moje jest Australijczykiem. Jedyna pomoc jaką aktualnie dostaje, to zniżka na żłobek. Otrzymuje to tylko dlatego, że jest to pomoc dla dziecka. Świadczenia socjalne są brane jako pomoc dla matki, a skoro nie jest Australijka, to jej się nie należy. Jeżeli jednak matka nie ma wizy stałej, to nie należy jej się nic. Ja mam permanentną rezydenture, to znaczy, że moja wiza jest stała. Po niej jest już tylko obywatelstwo.

A ile kosztuje przeciętne utrzymanie rodziny w Australii?

To są bardzo duże widełki. Nas jest nas dwójka i nie jemy zbyt dużo, ale nie ukrywam, że moje aktualne rachunki są największą zmorą. Ogrzewanie starego domu bez ocieplenia w zimę jest kosmicznie drogie. Miesięcznie na czynsz, jedzenie, rachunki, żłobek i paliwo wydaje około 2500 dolarów. Niektórzy za sam czynsz tyle płacą. Ja wynajęłam bardzo tani dom, który razem z Monią wyremontowałam za własne pieniądze. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na coś droższego nawet o 50 dolarów. Do tego dochodzą wydatki na przyjemności, ubezpieczenie, ubrania, książki czy zabawki.  

Australijczyk średnio za czynsz płaci 2060 dolarów miesięcznie, ja płacę połowę mniej. Średnia krajowa wynosi tutaj 60 000 dolarów, czyli jakieś 5000 dolarów miesięcznie. 

W jakim wieku dzieci idą do żłobka i przedszkola i jak wygląda ich edukacja? Ile kosztują te placówki?

W Australii jest bardzo krótki urlop macierzyński i wynosi 18 tygodni. Niektóre miejsca pracy mają swoją politykę i dają kobietom trochę więcej czasu. Można też go przedłużyć samemu, ale wtedy traktowane jest to, jako urlop bezpłatny. Większość matek, które znam, wraca do pracy po podstawowym urlopie.

Dzieci już od 5 miesiąca życia uczęszczają do żłobków. Są one bardzo drogie, ale można aplikować o zniżki. Wszystko zależy od tego, ile się zarabia i jak dużo godzin w tygodniu się pracuje. Cena za jeden dzień w żłobku wynosi około 120 dolarów. Ja dostałam zniżkę, aż 80% na 3 dni w tygodniu więc płacę grosze. Po żłobku jest przedszkole, które zazwyczaj jest przy szkołach i jest darmowe lub prawie darmowe do 15 godzin, za dodatkowe godziny trzeba płacić. 

Z kolei publiczna szkoła podstawowa kosztuje około 600 dolarów rocznie. Prywatna placówka to szalone koszta, które wynoszą od 25 000 do 40 000 tysięcy dolarów za dziecko. 

 

Dzieci zaczynają podstawówkę w wieku 6 lat, a kończą jak maja 12 lat. Każda szkoła ma swoje mundurki, kolory, a obowiązkowym elementem ubioru uczniów są kapelusze lub czapki, często z zakryciem szyi i ramion. W Australii już od najmłodszych lat jest bardzo duży nacisk na ochronę przed słońcem. Po podstawówce jest liceum od 7 do 12 klasy. Koszty są zależne od tego, czy chcemy, aby dziecko było w publicznym, czy prywatnym systemie nauczania. 

Przeraziło mnie to jak powiedziałaś, że wydałaś prawie 22 tysiące dolarów na wizy. Nie miałaś myśli, żeby to wszystko rzucić i wrócić do Polski? Zostajesz w Australii ze względu na to, bo chcesz, aby dziecko miało kontakt z ojcem?

22 tysiące to nie są koszty samych wiz. W tą kwotę wliczam także całą dokumentację, badania lekarskie czy prawników. 

Miałam kryzys w 2019 roku i wyjechałam z Australii, kiedy Leon miał zaledwie 3 miesiące. Po namowie taty Leona wróciłam do Melbourne po kilku miesiącach życia w Polsce. Teraz tego żałuję. Teraz też o tym myślę, ale zainwestowałam za dużo pieniędzy i na pewno nie wyjadę stąd dopóki nie dostanę australijskiego obywatelstwa. Poza tym chce, żeby syn miał kontakt z tatą. Nie wiem, czy to naiwność czy głupota, ale wydaje mi się, że to ważna postać w jego życiu i dopóki ojciec będzie się dobrze sprawował i ja nie będę miała żadnych zarzutów, co do jego opieki nad Leonem, to chciałabym pielęgnować ich kontakt.

 

Czym się zajmujesz w Australii?

Od prawie dwóch lat mam swój mały biznes z boho piknikami. Można je wynająć na różne okazje takie jak baby-shower, urodziny czy wieczór panieński. To jest moja praca sezonowa. Od kiedy zaczęłam swój biznes, byliśmy już w sześciu lockdownach więc pracuje tylko wtedy, kiedy Melbourne jest akurat otwarte. Imprezy eventowe to nie jest teraz "żywy" sektor, ale były tygodnie, kiedy nie wiedziałam jak się nazywam, bo tyle miałam pracy. Zima jest bardzo spokojna, ale mam prace, która przynosi mi dochód w tym okresie. Robię małą księgowość dla firm budowlanych. To praca na kilka godzin w tygodniu. Poza tym hobbistycznie przerabiam meble, ale też na tym nie zarabiam zbyt dużo. Niedawno znalazłam też drugą pracę. Zajmuję się marketingiem dla małego biznesu w Melbourne.

 

Ciężko było mi znaleźć pracę, bo nie mam żadnego doświadczenia w Australii, nie ukończyłam tu też żadnej szkoły. Poza tym ja chce pracować z domu, bo muszę opiekować się synem. Mimo tego, że jest zapisany do żłobka, to przez 4 miesiące był tam może 6 razy. Co chwile choruje. Nie wyobrażam sobie pójścia do pracy na etat. Na takie szaleństwa muszę jeszcze poczekać. 

Zainteresował mnie twój post dotyczący tego, że jak tylko Leon skończy 4 lata to chcesz, aby poszedł do polskiego harcerstwa. Sama wychowywałam się w harcerstwie i uważam, że była to moja najpiękniejsza przygoda w życiu. Skąd wziął się ten pomysł? Byłaś harcerką?

Nie byłam harcerka, ale kiedyś jeździłam na obozy harcerskie. Zazdrościłam im i nie wiem, dlaczego nigdy nie wstąpiłam. Chyba się wstydziłam. Tutaj są sobotnie polskie szkoły, ale ja totalnie nie jestem za tą ideą. Po całym tygodniu szkoły, nie wyobrażam sobie kazać Leonowi iść uczyć się języka polskiego do szkoły w sobotę. Dla nas sobota przeznaczona jest na zabawę. Mimo to chciałabym żeby miał kontakt z polskimi dziećmi, wiec myślę ze harcerstwo będzie fajna opcja. 

Jaka jest typowa australijska mama? Czy jest coś, co mogłybyśmy my, Polski uczyć się od Australijek?

Nie mam kontaktu z australijskimi mamami. Obracam się raczej w kręgu polskich matek. Wydaje mi się, że Australijki nie znają zasad babci o czapce na uszy i grubych skarpetkach. Większość dzieci biega na boso i w koszulce po placu zabaw nawet w zimę. Mam wrażenie, ale to takie spostrzeżenia z placu zabaw, że matki dają dzieciom wejść na głowę. Widzę ile słodyczy i przekąsek dzieci dostają od swoich rodziców. Wszędzie obecne są telefony i tablety, nawet w wózkach, autach czy w parkach. 

Myślę, że Polki mogą nauczyć się od Australijek wsparcia. Jestem w grupie na Facebooku, która zrzesza australijskie matki. Ani razu nie widziałam tam hejtu, czy złego słowa. Natomiast często widzę ogromną solidarność. Co chwilę pojawiają się posty, że matki sobie nie radzą, że mają dosyć życia. Pod postami błyskawicznie pojawia się mnóstwo wspierających komentarzy i to chyba najbardziej mi się tu podoba. Brak oceniania - idzie usmarkane dziecko, to idzie, nikt jego matki palcem nie wytyka. Dziecko nie ma czapeczki? No to nie ma, nikt nie robi z tego dramatu.

 

Często bywasz w Polsce? Tęsknisz?

Odkąd mieszkam w Australii, to w Polsce byłam dwa razy. Pierwszy raz podczas ciąży, a później kiedy Leon miał 3 miesiące. Początkowo plan był taki, że będę latać na dwa czy trzy miesiące w roku, ale to tylko plan. Przyszła pandemia i wszystko się zmieniło. Nie byłam w Polsce już ponad dwa lata. Tęsknie za mamą, braćmi, przyjaciółmi. Mimo wszystko mogę liczyć na nich nawet na drugim końcu świata. 

Ostatnio chciałam lecieć do Polski na kilka miesięcy, ale sytuacja z zamkniętymi granicami nie sprzyja wyjazdom poza Australię. Moje aplikacje o wyjazd zostały odrzucone. Teoretycznie mogę wylecieć, ale jeżeli wylecę bez pozwolenia, to nie pozwolą mi tu już wrócić. Chce mieć możliwość powrotu do Australii, w szczególności dla Leona. Teraz czekamy na rozwój sytuacji i kolejne kroki rządu w stronę otwierania granic dla nas, emigrantów, którzy chcą zobaczyć swoje rodziny. 

Anita jest bardzo aktywna na Instagramie: @lifeis.wownderful. Opowiada tam o swoim życiu, rzeczywistości każdej matki, macierzyństwie, a także zdradza ciekawostki dotyczące Australii.

 
 
 
Zobacz wideo Jak Olga Kalicka odnajduje się w macierzyństwie? Wyśle syna do dwujęzycznego przedszkola

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.