Dziecko, praca i ja

Nie będziemy mówić o godzeniu macierzyństwa z karierą zawodową, bo jednego z drugim bezboleśnie i całkiem skutecznie pogodzić się nie da. Porozmawiamy o tym, jakich można dokonywać wyborów i co się z nimi wiąże.

Nie wyczerpiemy tematu, bo problemów jest tyle, ile matek. Ale może inaczej spojrzymy na własne doświadczenia i decyzje innych kobiet?

Chyba nie ma kobiety, która przed urodzeniem dziecka w pełni jest w stanie sobie uświadomić pewną prawdę, zaskakującą i oszałamiającą po porodzie. Narodziny dziecka kompletnie odmieniają życie. I nie chodzi tu o zmęczenie czy odpowiedzialność. W życiu kobiety pojawia się niezwykły, ukochany mały człowiek, który kocha, tęskni, z którym chce się spędzać każdą chwilę.

A jednocześnie kobieta jest świadoma tego, że jej życie musi toczyć się dalej. Że warto się rozwijać, że trzeba zarabiać, że istnieją na świecie ciekawi ludzie, z którymi warto spotykać się, pracować. Gdyby można się cofnąć do okresu ciąży albo zamienić w mamę kangurzycę noszącą swoje dziecko w kieszeni! Jak jednocześnie być przy dziecku, wspierać je w trudzie stawiania pierwszych kroków i poznawania świata i pracować, uczyć się, podróżować? Jak godzić twórczy zapał i kreatywność zawodową z nocnym karmieniem czy wyrzynaniem zębów? A wreszcie czy wybierać i jak wybierać? Jak wrócić do pracy lub jak zostać w domu? O swoich rozterkach i wyborach opowiadają nasze bohaterki.

Zostałam w domu

Spełniły się moje marzenia - Marta Kaczyńska, pracowała w banku, mama trzyipółletniej Aleksandry

Jestem dyplomowaną położną, ale przed przyjściem Oli na świat pracowałam w instytucji finansowej. Ta praca nie była moją wymarzoną, podjęłam ją tylko dlatego, że była dobrze płatna. Gdy Ola miała przyjść na świat, znajdowałam się w najlepszym momencie kariery zawodowej. Dlatego na początku ciąży martwiłam się czasem, że nie wybrałam dobrego momentu na powiększenie rodziny. Na szczęście szybko przestałam tak myśleć. W pracy ostrzegano mnie, że jeśli zdecyduję się na urlop wychowawczy, mogę nie mieć do czego wrócić, że stracę wszystko, na co pracowałam przez lata. Dla moich przełożonych nawet rok przerwy w pracy był nie do zaakceptowania. Człowiek wypada z obiegu, nie ma kontaktów - przestrzegali mnie.

Jeszcze będąc w ciąży, planowałam, że po pół roku wrócę do pracy. Ale kiedy Ola już pojawiła się na świecie, nie miałam żadnych wątpliwości, że zostanę z nią w domu. Ponieważ moje zarobki były duże, musiałam liczyć się z tym, że po przejściu na urlop wychowawczy poziom życia naszej rodziny się obniży. Mąż miał wątpliwości, czy dobrze robię, bo nasze dochody zmniejszyły się prawie o połowę. Musieliśmy zrezygnować z podróży, restauracji, kina. Teraz żyjemy spokojniej. Nagle okazało się, że wielu rzeczy tak naprawdę nie potrzebujemy, z wielu możemy zrezygnować, i to bez specjalnych wyrzeczeń.

Zmieniło się też nasze grono znajomych. Kiedyś spotykaliśmy się z parami bez-dzietnymi, teraz odnowiliśmy kontakty z ludźmi, którzy mają dzieci. Trochę ich mi brakuje, ale singlów drażniło to, że jestem skupiona na dziecku, a mnie, że moją córkę traktowali jak ładne zwierzątko, które można podziwiać, ale które powinno tylko siedzieć cicho. Dopóki nie miałam Oli, myślałam, że podobnie jak tysiące kobiet pogodzę pracę i wychowywanie dziecka. Ale po porodzie się zmieniłam, nie byłam w stanie zostawić córki, wyjść na wiele godzin. Przerażała mnie myśl, że mogłaby opiekować się nią obca osoba. Słyszałam od swoich koleżanek, że siedzenie w domu z dziećmi jest piekielnie nudne. A ja nigdy tego tak nie odczuwałam. Wręcz brakowało mi czasu na różne zajęcia. Dla mnie każdy dzień, mimo że podobny, jest inny, bo moja córka codziennie mnie czymś zaskakuje.

Czas, który z nią spędzam, płynie powoli, nigdzie nie muszę biec, nie jestem od nikogo uzależniona. Przewartościowałam sobie życie. Po dwóch latach pobytu w domu doszłam do wniosku, że praca to jedynie dodatek do życia, ważny, ale wcale nie najważniejszy. Zupełnie nie odczuwałam braku pracy i towarzystwa innych ludzi. Teraz o wiele ważniejsze dla mnie jest to, co się dzieje z moim dzieckiem. Widziałam, jak pierwszy raz się uśmiechnęła, chodziła, jak zaczęła korzystać z nocnika. To dało mi tyle radości, że sama byłam tym zaskoczona.

Teraz zbliża się moment, że mogę pomyśleć o podjęciu pracy, ale do poprzedniej nie wrócę. Nie mogę wyjść z domu na 10 godzin. Zaczynam myśleć o powrocie do zawodu położnej. Po pierwsze, będę mogła inaczej dysponować czasem, a po drugie, to jest zajęcie związane z rodziną, ze wszystkim wartościami, które teraz są dla mnie tak ważne.

Wróciłam do pracy

Najważniejszy jest mój syn i... jego opiekunka - Agnieszka Sadowska, kontroler finansowy, mama pięciomiesięcznego Wiktora

Mój synek od początku był bardzo zdyscyplinowany - przyszedł na świat zgodnie z planem, nie zakłócając nawet mojego dnia pracy. Jeszcze długo przed narodzinami wiedziałam, że na pewno wrócę do pracy po urlopie macierzyńskim. Na tyle lubię to, co robię, że nawet dziecko nie odizolowało mnie od zajęć. Pierwsze dni urlopu macierzyńskiego spędzałam w łóżku z Wiktorkiem u piersi i... laptopem na kolanach.

Synek jest dla mnie najważniejszą istotą pod słońcem, kocham go, uwielbiam patrzeć, jak rośnie, i cieszyć się z tego. Ale jednocześnie wiem, że gdybym na jakiś czas została w domu i skoncentrowała się tylko na jego wychowaniu, byłabym nieszczęśliwa. A przecież nieszczęśliwa matka nie może być dobrą matką. Dlatego od początku wiedzieliśmy z partnerem, że musimy znaleźć odpowiednią opiekunkę dla synka. A nie jest to łatwe zadanie. Naszym dzieckiem nie może opiekować się ktoś przypadkowy, dlatego zrezygnowałam z poszukiwań poprzez agencje, nawet te profesjonalne. Bardzo ważne jest dla mnie, by opiekunka była osobą ciepłą, budzącą zaufanie. Uznaliśmy, że tylko referencje kogoś znajomego dają dostateczną gwarancję, że osoba, której powierzę moje dziecko, nie zrobi mu krzywdy.

Zanim opiekunka Ania zaczęła zajmować się Wiktorem, musiałam ją nauczyć, jak przewijać, ubierać, trzymać takie maleństwo, żeby nie zrobić mu krzywdy, bowiem dotąd mia-ła starszych podopiecznych. Pierwszy raz została z naszym synkiem sama, kiedy miał zaledwie 6 tygodni. Spacerowała z dzieckiem wokół kortu tenisowego, na którym grałam. Z rozdartym sercem wracałam do pracy, choć ten powrót był mi potrzebny. Tak bardzo brakowało mi życia na najwyższych obrotach. Pierwszego dnia w firmie wszyscy byli dla mnie niezwykle mili, interesowali się tym, jak sobie radzę, a ja już po godzinie dzwoniłam do domu z pytaniem, czy wszystko w porządku. Przez pierwsze kilka dni Ania przywoziła mi dziecko do pracy i wtedy je karmiłam piersią. Najtrudniejsze okazało się sprostanie postanowieniu, by co najmniej

przez pół roku karmić naturalnie mojego synka. Kilka razy w ciągu dnia zamykałam się w łazience i ściągałam pokarm. Mam szczęście - mój szef wykazywał dużo zrozumienia, nawet jeśli zdarzyło mi się spóźnienie na spotkanie.

Przyzwyczaiłam się też do ciągłego braku snu, bo Wiktorek budzi mnie wielokrotnie w ciągu nocy. Mimo to wstaję bardzo wcześnie, a jeszcze przed wyjściem chcę choć godzinę się z nim pobawić. Mój organizm przystosował się do nowego trybu życia.

Staram się jak najlepiej zorganizować dzień pracy. Kiedyś spędzałam w firmie po kilkanaście godzin, dziś robię wszystko, żeby wychodzić o 17. Postanowiłam też, że czas od powrotu z pracy do położenia małego spać jest zarezerwowany dla niego. Cieszę się, gdy widzę, jak się rozwija, rzuca zabawkami, uśmiecha, gaworzy, rozrabia. To mi dodaje energii. Razem z partnerem staramy się też, aby weekendy poświęcić dziecku. Nadal często wychodzimy z domu, ale teraz prawie zawsze zabieramy ze sobą synka. Chcę być jak najlepszą mamą, chcę tak zorganizować nasze życie, by Wiktorek był szczęśliwy - z rodzicami i z dobrą opiekunką.

Zostałam w domu

Nie jestem na bocznym torze - Monika Saczek, pedagog specjalny, mama trzyletniej Zosi i szesnastomiesięcznej Urszulki

Kiedy urodziłam Zosię, pierwszą córeczkę, pracowałam w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Laskach. Zamierzałam po urlopie macierzyńskim wrócić do pracy na pół etatu. Lubiłam moją pracę i sądziłam, że nie mogę bez niej żyć. Dzieckiem miały się zajmować na zmianę moja mama i teściowa. Ponieważ obie mieszkają poza Warszawą, decyzja ta wiązała się ze wspólnym zamieszkaniem na jakiś czas. Urlop macierzyński trwał wówczas pół roku. Myślałam, że gdy dołączę do niego dwa miesiące wakacji, to bez kłopotów jesienią wrócę do pracy. Okazało się jednak, że było trudniej, niż sądziłam. Nie dla małej - ona zaakceptowała obecność babci. Ale ja wszystko robiłam w napięciu, pośpiesznie karmiłam małą piersią. Co rano szłam na przystanek i płakałam. Czułam się nieszczęśliwa, a myślałam, że będę zachwycona, gdy wyrwę się z domu...

Okazało się jednak, że narodziny dziecka zmieniły mnie. Miałam wewnętrzne przekonanie, że to ja najlepiej zajmę się córeczką. I nawet nie chodziło mi o to, że nie zobaczę jej pierwszego kroku, ale o to, że tracę każdy kolejny dzień, którego nie spędzam z córką. Mimo że babcia zajmowała się nią wspaniale, miałam wyrzuty sumienia, że mam ograniczony wpływ na jej wychowywanie. To nie ja kształtuję jej osobowość, a przecież jestem pedagogiem - wyrzucałam sobie.

Po pół roku postanowiliśmy z mężem, że skorzystam z urlopu wychowawczego. Nie pracuję już trzy lata i nie mam poczucia, że jestem odstawiona na boczny tor. Wychowywanie córek to teraz moja praca, i to bardzo konkretna. Wymaga zdobywania wiedzy, nowych umiejetności, pozwala na spotykanie interesujących osób. Daje mi dużo satysfakcji, innej od tej zawodowej, ale wcale nie gorszej.

Narodziny drugiej córeczki Urszulki wyzwoliły we mnie takie pokłady sił, że sprostałam zajmowaniu się i noworodkiem, i maluchem, który właśnie przechodził swój czas buntu. Cieszę się, że moje ży-cie tak się potoczyło. Rola matki jest moim największym powołaniem.

Wróciłam do pracy

Babcia - nasz wielki skarb - Iwona Szarek, lekarka, mama czteroletniej Oli i siedmiomiesięcznej Kasi

Lekarki rzadko korzystają z urlopu wychowawczego. Specyfika naszego zawodu wymaga ciągłej praktyki i rozwoju. Nie da się z niego wyłączyć nawet na rok. Powrót po przerwie byłby bardzo trudny. Pełnię stanowisko kierownicze i tym bardziej nie mogłabym sobie pozwolić na dłuższą nieobecność. Powrót do pracy zawdzięczam teściowej, która podjęła się trudu opieki nad moimi dziećmi. Jest dla nich ukochaną babcią. To, że nie muszę w pracy myśleć o tym, co się dzieje w domu, że jestem spokojna, zawdzięczam tylko jej. To naprawdę olbrzymi komfort psychiczny, tym bardziej że teściowa cieszy się, że może nam pomóc. Małe dzieci najbardziej potrzebują miłości i czułości, a babcia potrafi im to okazać. Mąż wraca do domu o siedemnastej i wtedy przejmuje opiekę nad córeczkami. Świetnie potrafi się nimi zajmować. Pomagał mi od pierwszych dni ich życia. Ma niezwykle dużo cierpliwości. Nigdy też nie miał wątpliwości, że powinnam wrócić do pracy. Wiedział, że jest to ważne dla mnie i naszej rodziny.

Po całym dniu zwykle jestem zmęczona, lecz w domu regeneruję się i znajduję czas dla dzieci. W wolne weekendy staramy się wspólnie spędzać jak najwięcej czasu na spacerach, wycieczkach, odwiedzinach rodziny i znajomych. Czasem jednak zdarza mi się pracować również w soboty. Dotychczas tylko raz rozstałam się z rodziną na kilka dni. Było to dwa lata temu, kiedy Ola miała dwa lata. Musiałam wyjechać służbowo na pięć dni. Bardzo to przeżyłam - to było moje pierwsze i jak do tej pory jedyne tak długie rozstanie z dzieckiem.Myślę, że najważniejsza jest dobra organizacja domowego życia. Pewne zadania rozpisuję sobie i planuję je tak, by jak najmniej czasu tracić na zbędne czynności. Nawet zakupy robię wtedy, kiedy córki śpią.

Staram się optymistycznie podchodzić do życia. Mam zdrowe dzieci, które nie miały kolek, nie budziły nas w nocy. Młodszą córkę nadal karmię piersią, ale nie muszę w pracy ściągać pokarmu, bo nie miałam problemów z laktacją. Nie mam wyrzutów sumienia i wątpliwości, czy nie za mało poświęcam dzieciom uwagi. Uważam, że trzeba mieć w sobie trochę egoizmu, by potem nie żałować, że coś się bezpowrotnie straciło. Niektóre kobiety mają do siebie pretensje, że poświęciły się tylko wychowaniu dzieci, są sfrustrowane i mają poczucie, że coś je w życiu ominęło.

Mimo satysfakcji z powrotu do pracy pobyt w domu w czasie urlopów macierzyńskich wspominam bardzo miło. Przy pierwszym dziecku wszystkiego się uczyłam. Przy drugim, mimo nawału pracy, bacznie obserwowałam rozwój moich szkrabów, tworzenie się więzi między nimi. Dni upływały mi spokojnie i leniwie. Miałam wrażenie, że czas zwolnił. Teraz, po powrocie do pracy, dni znowu prędko uciekają. Znowu muszę podołać bardzo wielu obowiązkom, w wielu miejscach pracy. Ale ja to po prostu lubię. Lubię swój zawód, lubię kontakt z ludźmi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA