Zdecydowanie to drugie. Nie planowaliśmy tego. Kilka miesięcy po tym, jak zaczęła się pandemia, zdecydowaliśmy się wyjechać na wakacje. Gdzieś, gdzie jest ciepło, egzotycznie, gdzieś gdzie nas jeszcze nie było. Lista dostępnych miejsc była bardzo krótka, padło na Zanzibar, który spodobał nam się od pierwszego dnia. Piękne plaże, lazurowy ocean, przemili ludzie, smaczne jedzenie... Do tego wszystkiego można było tu zapomnieć o pandemii - żadnych maseczek, żadnych ograniczeń, wszystko funkcjonowało normalnie. Pomyśleliśmy sobie, że skoro i tak pracujemy zdalnie - ja jako analityk biznesowy w branży IT, a mój mąż Michał jako Program Manager - możemy to robić z dowolnego miejsca na świecie. Postanowiliśmy więc przeczekać pandemię na Zanzibarze.
Niezupełnie. Musieliśmy najpierw skonsultować pomysł z naszymi chłopcami - Hubertem i Brunem. Na szczęście przyjęli go z entuzjazmem. Zaczęliśmy szukać domu, obejrzeliśmy szkołę, wróciliśmy do Polski po psa i tak od prawie ośmiu miesięcy mieszkamy w Tanzanii!
Doskonale. Chodzą do międzynarodowej szkoły, która naucza w systemie brytyjskim, co oznacza, że młodszy czterolatek zaczął naukę na ostatnim semestrze tzw. reception, czyli odpowiednika naszej zerówki. Starszy, który zaczynając tu szkołę miał sześć lat, poszedł do drugiej klasy. Nauka odbywa się po angielsku. Chłopcy radzą sobie bardzo dobrze, z czego jesteśmy z mężem bardzo dumni! Bez trudu zaadaptowali się do nowej sytuacji i chodzą do szkoły bardzo chętnie.
Znajomość angielskiego w stopniu pozwalającym na porozumienie się z nauczycielami zawdzięczają naszej domowej zasadzie - TV i bajki tylko po angielsku. Nigdy nie oglądali i nie oglądają nic w innym języku. Jak widać, daje to wymierne efekty. Poza tym dużo z nami podróżowali, już od pierwszych tygodni życia. Są przyzwyczajeni, że w różnych stronach świata ludzie różnie wyglądają, w różnych językach mówią.
Jako zdecydowanie wysoki, przynajmniej na tym etapie, na którym są moje dzieci. Tu sześciolatki robią na matematyce działania na ułamkach, dodawanie czy odejmowanie "pod kreską" na liczbach dwu- a nawet trzycyfrowych. Na języku angielskim mają co dzień sprawdziany z pisowni, piszą samodzielnie listy formalne i nieformalne, czytają. Czterolatki robią proste działania na liczbach do 20 i składają litery w wyrazy trzy-, czteroliterowe, uczą się wymawiać poprawnie głoski. Starszy synek musi trochę ćwiczyć w domu pisanie ze słuchu, bo w Polsce będąc w zerówce dopiero poznawał litery i zaczynał przygodę z czytaniem.
Największym pozytywnym zaskoczeniem było to, ze nie ma tu problemu, którego nie da się rozwiązać. Ludzie są bardzo pomocni, wieści szybko się po wiosce rozchodzą i zawsze znajdzie się ktoś, kto zna kogoś, kto może pomóc. Problemem na początku było dla mnie to, że nikt tu się nie przejmuje czasem, nikt się nie spieszy, nie istnieje coś takiego, jak punktualność. Trzeba się uzbroić w cierpliwość, zanim uda się cos załatwić. Nie jest to łatwe dla Europejczyków przyzwyczajonych do planowania dnia czasem co do minuty... Zdarzają się przerwy w dostawie prądu czy wody, ale nie są jakoś specjalnie uciążliwe.
Na południowym wschodzie wyspy w wiosce Kibigija. To typowa zanzibarska wioska, nasz dom jednak wyróżnia się na tle innych - jest zdecydowani większy od domów naszych lokalnych sąsiadów, mamy w nim bieżącą wodę (mieszkańcy wioski po wodę chodzą do ogólnodostępnych studni i kranów). Mamy też lodówkę i kuchenkę gazową, co dla przeciętnego mieszkańca wioski jest luksusem.
To prawda, widać tę 'modę na Zanzibar' w Polsce, bo turystów z naszego kraju jest tu rzeczywiście całkiem sporo. Nie zgadzam się jednak z zarzutem wykorzystywania lokalnej społeczności. Miejscowi bardzo się cieszą gdy przyjeżdżają do nich turyści, bo dla nich to okazja do zarobku. Hotele są pełne lokalnych pracowników, dostawcami do hoteli są lokalni rolnicy. Na turystach zarabiają małe sklepiki z tutejszymi wyrobami, Masaje sprzedający bransoletki i drewniane rzeźby na plażach, rybacy organizujący rejsy na snorking, lokalne restauracje. Można tak wymieniać i wymieniać, bo teraz gdy są turyści, to wszystko tu żyje i się kręci. W październiku, gdy przylecieliśmy z Polski było inaczej - pustki, prawie żadnych turystów. Mieszkańcom było bardzo ciężko, nie zarabiali.
Od początku naszej przygody z Afryką byłam z chłopcami raz, podczas ich przerwy wakacyjnej, którą mieli w szkole na Zanzibarze.
Tak. Zanzibar jest piękny i na zawsze już zostanie w naszych sercach, ale od samego początku był w planach jedynie 'na przeczekanie pandemii'. Wiemy, że w Polsce coraz więcej osób jest zaszczepionych, ograniczenia wynikające z COVID-19 są powoli znoszone, normalność chyba powraca. A wraz z nią wrócimy i my, bo świat się na Zanzibarze nie kończy i czeka na nas jeszcze wiele innych pięknych i ciekawych miejsc, które planujemy odwiedzić.