Polska mama z Tajwanu: "Ludzie czasem traktują mojego syna jak jakiś okaz. Mały słodki blondasek o innym kolorze oczu"

Magda mieszka na Tajwanie nieco ponad pół roku. Przeniosła się tu z mężem Damianem i dwuletnim synkiem Heniem, wcześniej mieszkali m.in. w Holandii. Śmieje się, że jej dziecko większość swojego dotychczasowego życia spędziło w podróży.

Ewa Rąbek: Jak trafiłaś na Tajwan?

Magdalena Głowienka: Wszystko za sprawą mojego męża. Damian rozważał pracę za granicą w ramach stażu podoktorskiego (zajmuje się badaniem materiałów pod ogniwa fotowoltaiczne). Ja zawsze marzyłam o ciepłym kraju i poznaniu Azji. Nadarzyła się okazja, co akurat zbiegło się z końcem mojego urlopu wychowawczego. Uznaliśmy, że później, jak już wrócę do pracy, nie będzie nam tak łatwo wyjechać. Przedłużyłam więc urlop, spakowaliśmy się i tak oto na co dzień spędzam czas z Heniem w Tajpej. Bawimy się, czytamy i zwiedzamy miasto, szczególnie jego place zabaw. Mój mąż pracuje na tajpejskim uniwersytecie. 

Opowiadasz o tym tak swobodnie, jakby decyzja o przeniesieniu całego swojego życia z Europy do Azji przyszła Wam bardzo łatwo...

Było wręcz przeciwnie. Wyjazd rozważaliśmy tak naprawdę przez cały poprzedzający go rok. Decyzji nie pomagała podjąć panująca epidemia, baliśmy się o Henia. Łatwo się komuś opuszcza dom, gdy nie trzyma go bliska rodzina, my swoją zostawiliśmy. 

Czego najbardziej się bałaś?

Wielu rzeczy: wymagającego klimatu, odległości do domu, bariery językowej. Ale też tego, że na miejscu nie będę miała co dać Heniowi jeść, że nie będzie chciał lokalnego jedzenia. Przywieźliśmy więc całą walizkę mleka i obiadków w słoiczkach oraz musów owocowych. 

Jak wyglądały Wasze pierwsze dni po przeprowadzce?

Pamiętam, jak jechaliśmy taksówką z lotniska. Byłam w równym stopniu podekscytowana, co przerażona - przytłaczajacymi zabudowaniami, tłumem, nieustającym ruchem i hałasem. Wszędzie ludzie i skutery. Pierwsze piętnaście dni na Tajwanie spędziliśmy na kwarantannie. Przyznaję: było ciężko. Problem sprawiało nam nawet zamawianie jedzenia. Jest tutaj taka popularna aplikacja do tego celu - foodpanda, ale nie wiedzieliśmy co zamawiać, bo większość nazw potraw i opisów jest wyłącznie w języku chińskim. Pierwszego dnia wygrał McDonald's. Później zaczęliśmy tłumaczyć sobie menu google translatorem i zamawiać. Musieliśmy też przyzwyczaić się do zupełnie innego smaku chleba i mleka. 

Zdarzyły Wam się jakieś kulinarne "niespodzianki"? 

Trafiliśmy na wiele "smakołyków" przez przypadek, ale nie takich, których byśmy nie zjedli ponownie. Chociaż raz skusiliśmy się na typowe chińskie lody. Nie daliśmy rady ich zjeść, niestety wylądowały w śmietniku. Była to miska z takim pokruszonym lodem, który wyglądał jakby był wygarnięty z zamrażarki, a potem polany jakimś sosem i posypany orzeszkami. Damian raz zamówił sobie hamburgera z masłem orzechowym. Powiedział: "Nigdy więcej", a mi bardzo smakował. Kiedyś kupiliśmy loda na patyku o smaku ryby. Według mnie był ohydny, ale Heniowi smakował.

 

Nie miałaś na miejscu problemu z komunikacją?

Miałam i to ogromny. Na początku wydawało mi się, że nikt tu nie zna angielskiego, nawet podstaw. Google translator towarzyszył mi wszędzie. Nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie z wynajęciem mieszkania bez współpracownika męża, który jeździł z nami oglądać mieszkania jako tłumacz. Mieliśmy na to dwa tygodnie po wyjściu z kwarantanny. Nie było łatwo. 

Jak w nowej rzeczywistości odnalazł się Henio?

Bez problemów. Jest pogodnym, towarzyskim dzieckiem, ze wszystkiego się cieszy. Jakiś czas po przeprowadzce zauważyłam jednak, że tęskni za dziadkami, brakuje mu też kontaktu z rówieśnikami. W Polsce miał zapewnione towarzystwo kuzynów, teraz nie bardzo ma się z kim bawić. Gdy widzi jakieś dziecko, od razu do niego biegnie, dzieli się zabawkami. Tak więc zawsze, gdy idziemy na spacer, czy plac zabaw, zabieramy ze sobą minimum dwa samochodziki. Jeden dla ewentualnego towarzysza zabaw. W Tajpej istnieje coś takiego, jak "sieć" zamkniętych placów zabaw, bezpłatnych dla mieszkańców poszczególnych dzielnic. I można się tam bawić z dziećmi przez trzy godziny rano i trzy po południu. Są duże, czyste i wspaniale wyposażone m.in. w  drewniane, edukacyjne zabawki. Chętnie tam chodzimy, bo zawsze znajdzie się ktoś równie chętny do zabawy.

Gdzie ostatecznie zamieszkaliście na Tajwanie?

Gdy poszukiwaliśmy mieszkania, oprócz ceny oczywiście, kierowaliśmy się odległością od miejsca pracy męża. Mieszkamy w Tajpej, dzielnicy Xinyi. Do Taipei 101, jednego z najwyższych budynków na świecie mamy nieco ponad kilometr. W Sylwestra mieliśmy najpiękniejszy pokaz fajerwerków w życiu! Mimo to nasz blok jest położony w spokojnym miejscu, mamy blisko do placów zabaw, na leśny szlak prowadzący prosto do dżungli. Poruszamy się rowerem. Lubię tę dzielnicę. Tajpej jest wielką aglomeracją, ale mimo ciasnoty, jest tu mnóstwo zieleni. 

Zobacz wideo Co czyni rekiny tak przerażającymi? Poza szczękami oczywiście [PRACOWNIA BRONKA]

Przywykłaś już do Tajwanu i jego mieszkańców?

Niektóre rzeczy wciąż są dla mnie zaskakujące. To jest całkiem inna kultura, inny sposób bycia. To, co jest dla mnie najtrudniejsze, to niechęć tutejszych ludzi do konfrontacji, przez co trudniej dojść z nimi do porozumienia. Mój mąż miewa z tego powodu problemy w pracy, mówi, że czasami, gdy coś komuś tłumaczy, to ta osoba woli przytakiwać, zamiast powiedzieć, że nie rozumie. No i ma to swoje skutki dla efektów badania, nad którym pracują.

Może chodzi o to, że jesteście Europejczykami, na jakimś poziomie niektórzy obawiają się bezpośredniego kontaktu z wami?

Nie, to chyba nie to... Jestem zdania, że to taka typowa dla nich cecha. Inny przykład: Henio jest głośnym dzieckiem, wszędzie go pełno, często się śmieje. Przeszkadza to jednej z naszych sąsiadek, zresztą myślę, że nie tylko jej. Nigdy do nas nie zapukała, żeby poprosić, aby syn zachowywał się ciszej, bo przeszkadza jej w pracy. Za to już dwa razy jechała do zarządcy budynku, dawała mu karteczkę z taką prośbą i potem on z tą kartką zjawiał się u nas. Wszelkie próby rozmowy kończą się niepowodzeniem - nie otwiera mi drzwi, chociaż wiem, że jest w mieszkaniu, bo ją słyszę.

A coś jeszcze szczególnie cię irytuje w zachowaniu tutejszych ludzi?

Czasem traktują Henia jak jakiś okaz: mały słodki blondasek o innym kolorze oczu. To wystawia moją cierpliwość na ogromną próbę, bo obcy ludzie często go zaczepiają, zagadują, dotykają, czasem robią mu zdjęcie. Dramat. Teraz trochę mniej mnie to już denerwuje, ale nie mogę powiedzieć, że zupełnie do tego przywykłam. No i wciąż często ludzie pytają nas, czy Henio to chłopiec, czy dziewczynka. Dla mnie też na początku każdy Tajwańczyk wyglądał tak samo. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam zwracać uwagę na detale. Ale nie pomyślałabym, że naszego Henia można wziąć za dziewczynkę

 

Pewnie niewiele rzeczy dotyczących tutejszego trybu życia jest cię jeszcze w stanie jeszcze zaskoczyć?

Wręcz przeciwnie. Cały czas podziwiam np. to, ile czasu spędza się tu poza domem, na świeżym powietrzu. Tu ludzie ćwiczą np. jogę lub śpiew i nikogo to nie dziwi. W weekendy całe rodziny spędzają czas w parkach. Potrafią tam zawlec krzesła, stoły, połowę zastawy albo po prostu rozsiadają się na trawie i jedzą coś "na wynos". W Tajpej na każdym kroku można kupić coś do jedzenia. Jest mnóstwo knajpek i foodtrucków. Ludzie rzadko gotują w domach, zazwyczaj nie mają kuchni, która pozwoliłaby na wygodne przygotowanie posiłku. Większość mieszkań, które widzieliśmy, wyposażona była jedynie w płytę indukcyjną. Piekarniki to luksus. Lodówki trzyma się zazwyczaj w pomieszczeniach, które wyglądają jak zabudowane balkony. Jedzenie poza domem to dla nich normalność. W naszym mieszkaniu jest na szczęście podwójna płyta więc możemy ugotować obiad sami. 

Planujecie tu zostać na dłużej?

Nie, pod koniec września prawdopodobnie wrócimy do Polski. No, a potem zobaczymy co dalej...

Więcej o:
Copyright © Agora SA