Polska mama z Korei: Tu dzieciom nadaje się imiona ciążowe, które mają aż do porodu

Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział Weronice, że wyprowadzi się do Korei i założy tam rodzinę, nie uwierzyłaby. Dziś spodziewa się drugiego dziecka, a golenie głowy sześciomiesięcznemu niemowlakowi czy możliwość obsługi domofonu z toalety już jej nie dziwi.

Ewa Rąbek: Jak trafiłaś do Korei?

Na stałe przeniosłam się tu jesienią 2018. Powód był w sumie jeden - mój obecny mąż. Poznaliśmy się kilka lat temu przez jedną z aplikacji do nauki języka angielskiego. Oboje szukaliśmy wtedy możliwości podszlifowania swoich umiejętności. Pamiętam, jak tłumaczyłam mu, że sama jeszcze się uczę i nie planuję być nauczycielem na tej platformie. Początkowo strasznie irytowały mnie wiadomości od niego, ale z czasem okazało się, że mamy wiele wspólnego. Rozmawialiśmy dużo o historii Polski i Korei, o pewnych podobieństwach, o naszych codziennych sprawach. Po roku tej wirtualnej znajomości postanowiliśmy się poznać. Przyleciał do Polski na kilka dni. I tak już zostaliśmy razem, choć na odległość. Szybko jednak okazało się, że ta odległość jest zbyt duża, każde z nas było zajęte swoją codziennością, do tego jeszcze różnica w czasie. Podjęłam więc decyzję o przeprowadzce, przyleciałam do Korei i już tu zostałam.

 

Czym się zajmujesz na co dzień? 

Jestem mamą na pełen etat. Lubię mówić, że zajmuję się organizacją naszego życia rodzinnego. Nasz syn ma 19 miesięcy, niedługo pojawi się drugi maluch. W związku z tym przez najbliższe dwa lata nie planuję wracać do pracy. Planuję natomiast otwarcie własnej działalności. Z kolei mój mąż obejmuje stanowisko kierownicze w jednej z większych koreańskich firm. Zajmuje się marketingiem i zarządzaniem projektami związanym z budową nowych osiedli mieszkaniowych i obiektów handlowych na terenie Korei Południowej.

Zdradzisz coś odnośnie do planowanej działalności?

Będzie to rodzaj kawiarni dla rodziców i dzieci, ale nie takie typowe kids cafe, jakich tutaj mnóstwo. Planuję wiele aktywności, wydarzeń. Pozwoli mi to chociaż trochę wrócić do zawodu, a jestem psychologiem. Więcej nie zdradzę, żeby nie zapeszać.

Różnica kulturowa między Polską i Koreą jest ogromna. Co najbardziej cię zaskoczyło po przeprowadzce?

Wiele rzeczy. Przede wszystkim względny porządek i poczucie bezpieczeństwa. Poza tym: mnóstwo zieleni - wszędzie, gdzie to możliwe jest wciśnięty chociażby mały jej skrawek. I oczywiście udogodnienia techniczne, zwłaszcza w mieszkaniach. Zaskoczyła mnie też łatwość dostępu do opieki medycznej czy załatwiania spraw urzędowych. No i przesyłki kurierskie z dnia na dzień. 

 

Nie doświadczyłam też żadnych przejawów rasizmu. Na początku szokiem był dla mnie wygląd i zaplecze sanitarne typowych koreańskich restauracji - brud, bałagan etc. Myślę, że w Polsce nie miałyby prawa zaistnieć. Dużym zaskoczeniem były też dla mnie joriwony - miejsca, gdzie Koreanki spędzają czas po porodzie, w ogóle cała otoczka związana z porodem i połogiem. Tu pod tym względem jest zupełnie inaczej niż w Polsce. 

Na czym polegają te różnice?

Jeśli chodzi o prowadzenie ciąży - pełen profesjonalizm. Natomiast porodu nie wspominam najlepiej. Bardzo trudne było dla mnie rozdzielenie z dzieckiem po porodzie. Maluchy tu nie przebywają z mamą, a na sali noworodkowej. Syna zobaczyłam dopiero na drugi dzień, najpierw przez szybkę, a po południu na 10 minut w sali do karmienia mogłam go potrzymać na rękach. Na trzeci dzień wychodziłam już na szczęście do domu. Poza tym brakowało mi położnej. Tutaj zawód położnej funkcjonuje trochę inaczej. 

Co to znaczy?

Brakowało mi jednej stałej osoby podczas porodu - za każdym razem przychodziła do mnie inna pielęgniarka, inny lekarz. To moje doświadczenie, w innych szpitalach może być inaczej. Nie ma tutaj też wizyt położnej po porodzie, tak jak jest w Polsce, ze względu na istnienie joriwonów, czyli rodzaju sanatoriów dla kobiet po porodzie, do których idzie większość Koreanek.

 

Po co? Nie wolą wrócić z dzieckiem do domu?

W większości nie. Podczas pobytu w joriwonie świeżo upieczona mama ma czas na odpoczynek i regenerację po porodzie. Jest pod stałą opieką lekarza, pielęgniarek itp. Każdy joriwon ma w swojej ofercie zabiegi, masaże, pomoc w karmieniu i zabiegach pielęgnacyjnych niemowlaka. To taka trochę szkoła rodzenia po porodzie. Dodatkowo można uczestniczyć w różnych warsztatach, np. świeżo upieczone mamy robią dekoracje do pokoju dziecięcego. W joriwonie możliwy jest pobyt partnera. Dziecko zazwyczaj przebywa w sali dla noworodków, mama może jednak poprosić o przyniesienie go i później zabranie z powrotem do sali.

 

Brzmi jak wakacje. Ty się nie zdecydowałaś...

Nie. Ja chciałam być z dzieckiem, dochodzić do siebie w swoim domu, nawet jeżeli nie miałam nikogo do pomocy. Ważne było dla mnie nawiązanie więzi z maluszkiem od samego początku i danie mu bliskości, jakiej potrzebował. Zazwyczaj istnieje możliwość podglądania sali noworodkowej na monitorze znajdującym się w pokoju mamy. Znajome Koreanki chwalą sobie joriwony, dla nich to naturalne, że tam się udają po narodzinach dziecka. Z kolei po powrocie do domu często do pomocy mają mamę lub teściową. Możliwe jest również zatrudnienie wykwalifikowanej pomocy. Zadaniem opiekunki jest pomoc w zajmowaniu się niemowlakiem i przygotowanie posiłków dla mamy. Dodatkowo może posprzątać mieszkanie, przygotować posiłki dla reszty domowników czy zająć się starszym dzieckiem. Taka osoba zazwyczaj przychodzi przez miesiąc i jest na miejscu w stałych godzinach np. od godz. 9 do 18. Cały zakres obowiązków ustala się z firmą, przez którą zatrudniamy pomoc i już z samą opiekunką. Często Koreanki zostają same z dzieckiem dopiero po dwóch miesiącach od jego narodzin. Dla niektórych mam okazuje się to być dużym zderzeniem z brutalną rzeczywistością.

Skarżą się? 

Jedna z mam z zajęć dla dzieci, na które chodzę z Leonem, często wspominała swoje początki w domu z dzieckiem. Nie tylko ona. Nie tyle skarżyła się, że sobie nie radzi, czy nie chce spędzać czasu z dzieckiem, po prostu była zmęczona. Nie była przyzwyczajona do obowiązków, spędzania z dzieckiem 24 godzin na dobę, zaspokajania wszystkich jego potrzeb, braku snu. Czyli do takiej zwykłej codzienności każdej mamy. 

Zobacz wideo 10 rzeczy, o których warto pamiętać w ciąży - dla własnego samopoczucia i zdrowia dziecka

Czy w życiu codziennym w Korei coś cię jeszcze zaskakuje?

Myślę, że wiele rzeczy zacznie mnie zaskakiwać dopiero gdy moje dzieci pójdą do żłobka, przedszkola i szkoły. Pamiętam, że po przeprowadzce do Korei dziwiło mnie to, jak ciepło ubiera się tu małe dzieci i jak wysoką temperaturę utrzymuje się w ich pokojach. Koreanki często zgodnie z tradycją nie wychodzą z dzieckiem z domu przez pierwsze sto dni jego życia. Kolejnym zaskakującym zwyczajem było dla mnie ścinanie lub zgalanie pierwszych niemowlęcych włosków w okolicach 6. miesiąca jego życia. Sporo uwagi poświęca się tu imieniu dla dziecka. Niektórzy decydują się na imię dopiero po narodzinach. Wybierają się (często robią to dziadkowie) do "szamana", który na podstawie daty i godziny narodzin dziecka dopasowuje do niemowlęcia imię. Takie, które przyniesie mu pomyślność, zdrowie, siłę itp. Ciekawym zwyczajem jest też nadawanie dziecku imienia ciążowego, czyli takiego, które będzie nosiło tylko do czasu porodu. Nawet zapisując się na sesję ciążową, podaje się takie imię.

Wróćmy jeszcze do udogodnień technicznych w mieszkaniach. Które najbardziej sobie chwalisz?

Na pewno fajnym standardem są drzwi otwierane na kod, linie papilarne lub przy pomocy telefonu komórkowego. W naszym mieszkaniu domofon jest rodzajem domowego centrum dowodzenia, to taki wielofunkcyjny panel. Możemy sprawdzić, kto przyszedł, otworzyć drzwi na klatkę schodową, podejrzeć nagrania sprzed drzwi, z korytarza, czyli sprawdzić, czy ktoś się kręcił, jak nas nie było. Można wezwać windę, zadzwonić do ochroniarza czy wezwać pomoc w sytuacji awaryjnej. Oprócz tego jest podgląd na aktualne zużycie energii elektrycznej w domu. I wyświetla się informacja, że na parking wjechał samochód przypisany do danego mieszkania, czyli wiem, kiedy mąż wraca do domu. Podobne centrum dowodzenia mamy - uwaga - w toalecie. Można stamtąd otworzyć drzwi, ale też włączyć alarm. Tę funkcję odkrył Leon, nie miałam wcześniej o niej pojęcia. Nagle w domu rozległ się dźwięk syreny alarmowej, informacja o sytuacji awaryjnej, po czym zadzwonił ochroniarz z pytaniem, co się dzieje i jaką pomoc ma wezwać. A to tylko Leon majstrował przy panelu.

 

Na jednej z werand mamy podwieszoną przy suficie suszarkę na pranie, którą steruje się pilotem. W kuchni jest mini tablet z opcją radia, TV, możliwością wyszukania przepisów kulinarnych. Standardem jest tu ogrzewanie podłogowe i możliwość ustawienia innej temperatury w poszczególnych pokojach. Wiadomo - im nowsze osiedle, mieszkanie, tym udogodnienia są większe. Jeśli kiedyś się stąd wyprowadzimy, na pewno będzie mi tego wszystkiego brakowało...

Więcej o:
Copyright © Agora SA