Rodzice dwójki dzieci od sześciu lat mieszkają na łodzi. "Syn może być najmłodszym Polakiem, który przepłynął Atlantyk"

Maja Kołodziejczyk
Ania i Bartek od sześciu lat mieszkają na łodzi wraz z dwójką dzieci, które nigdy nie mieszkały na lądzie tak długo, jak większość ich rówieśników. "Na łodzi chłopcy naturalnie uczą się odpowiedzialności. Dla nich to jest prawdziwa szkoła życia. Oprócz tego, że od dwóch lat uczymy ich w domu, to najważniejsze lekcje mają w praktyce" - przekonują rodzice.

Ania i Bartek w 2014 roku postanowili zrealizować marzenia i zmienić swoje życie. Razem z dwójką synów zamieszkali na łódce i ruszyli w podróż życia, która trwa do dziś. Relacje z ich życia codziennego można śledzić na blogu SailOceans.

Skąd wziął się pomysł na kupno statku? Posiadaliście wcześniej duże doświadczenie żeglarskie?

Ania: Pomysł na życie na łodzi był Bartka. Od zawsze żeglował i miał plan, żeby docelowo mieszkać na łodzi, Chciał mieć rodzinę, ale nie chciał spędzać życia w tradycyjnym modelu. Kiedy się poznaliśmy, od razu powiedział, że jego największym marzeniem jest zamieszkać z rodziną na łodzi. Z kolei ja mam taki charakter, że uwielbiam wyzwania. Jak widzę szansę na realizację czegoś ciekawego, to z niej korzystam i ten pomysł od razu mi się spodobał. Nie miałam żadnych wątpliwości. Oficjalna decyzja o szukaniu nowego domu zapadła w 2011, kiedy się zaręczyliśmy.

Bartek: W 1997 pojawił się w mojej głowie pomysł na kompletnie alternatywny sposób na życie. Pokochałem żeglowanie do tego stopnia, że nie chciałem docelowo tylko brać urlopów by czasami popływać. Głęboko poczułem, że chcę być turystą na lądzie, a nie na wodzie. To oczywiście wymagało własnego statku, niezłej organizacji, a przede wszystkim odpowiednich nakładów finansowych. Zarówno wtedy, jak i przez następne 15 lat nie było mnie stać nawet na przyzwoity samochód, nie mówiąc o jachcie. Racjonalnie więc cały pomysł nie miał podstaw. Intuicyjnie czułem jednak, jak pokierować życiem, by z czasem go urzeczywistnić. W 2010 dołączyła do tego pomysłu Ania, która w bardzo konkretnej rozmowie na temat naszej przyszłości zaaprobowała pomysł wychowywania dzieci na wodzie. I tak pognaliśmy do przodu we dwoje. W 2012 zaczęliśmy już szukać jachtu.

Czy dużo podróżowaliście z dziećmi nim zdecydowaliście się na kupno łodzi?

Dzieci urodziły się jak już cały nasz plan był w toku. Kubę stworzyliśmy w Barcelonie, jak szukaliśmy już pływającego domu dla siebie, a Julian powstał dwa tygodnie po zakupie naszej łódki. Dzieci wyruszyły w podróż jak miały dwa lata (Kuba) i sześć miesięcy (Julian).

Kim jesteście z zawodu? Czy Wasza praca pozwala na taki tryb życia?

Bartek: Jestem pilotem. Do zeszłego roku latałem na liniach transatlantyckich głównie samolotami pasażerskimi i to była w zasadzie fundamentalna część naszego planu życiowego. Kontrakt, na jakim latałem pozwalał mi na latanie 7-14 dni rzędem, a potem pływanie z rodziną przez resztę miesiąca. Ania przed przeprowadzką na łódkę poczuła się już spełniona jako ekonomistka i pomyślała, że to właściwy moment, by spełnić się jako matka, co świetnie wpasowaliśmy w nasze dalsze plany, również te łódkowe. Teraz oboje zajmujemy się naszymi produkcjami medialnymi, w których dzielimy się naszymi przygodami, sposobem na życie i ucieczkę od pandemii. Dzielimy się również wiedzą zdobytą na naszej osobistej ścieżce samorozwoju i organizujemy miniwarsztaty i medytacje. Pomagamy również ludziom, którzy chcą obrać podobny kurs do naszego i przenieść się z lądu na morze.

Jak wyglądała przeprowadzka na "Wasz nowy dom"? W jakim wieku były wówczas dzieci?

Bartek: Wydawało nam się, że jesteśmy minimalistami i nie będzie tego dużo. Ania spakowała wszystko na czym nam zależało i wyszło cztery samochody osobowe wypakowane po brzegi. Reszta rzeczy została rozdana lub porozrzucana po rodzicach na wieczne przechowanie. Dzieciaki miały pół roku i dwa lata. Julek być może jest najmłodszym Polakiem, który przepłynął Atlantyk w wieku 8 miesięcy.

Czym się kierowaliście, wybierając łódź? Jakie funkcje powinna mieć, aby można ją było traktować jako mieszkalny dom? 

Podstawowym kryterium wyboru był komfort dla rodziny, potem prędkość dla bezpieczeństwa, a przy tym nie mogliśmy wydać na to milionów, bo ich nie mieliśmy. Takie parametry uczyniły poszukiwania bardzo trudnymi. Po dwóch latach latania po świecie i próbowania mnóstwa jachtów wpadliśmy na nasz trimaran. Był przestronny, bardzo szybki i… zaniedbany, więc udało się go kupić okazyjnie. Wyremontowaliśmy go w Szczecinie. Od sześciu lat rodzina nie czuje, że oddała zbyt wiele z wygód lądowego domu za wolność w tym pływającym, bo komfortem i przestrzenią życiową przypomina wygodne mieszkanie. Od 50000 mil bezpiecznie omijamy niekorzystne warunki pogodowe dzięki prędkości.

 

Prowadzicie edukację domową dla waszych dzieci. Jak ona wygląda i jakie warunki trzeba prawnie spełnić w Polsce, aby móc uczyć je samodzielnie?

Szkołę łódkową prowadzimy już od około dwóch lat i to dla obydwu chłopaków. Dopiero od zeszłego roku w Kubę dotyczy  obowiązek szkolny. Udało nam się za poradą znajomych żeglarzy usatysfakcjonować wymagania systemowe poprzez zapisanie Kubusia do ORPEGu, czyli polskiej szkoły podstawowej dla polskich dzieci przebywających za granicą. Lekcje i prace odbywają się co kilka tygodni, ale program realizujemy sami z podręczników dostarczonych przez szkołę z góry na cały rok szkolny.

Czym się kierujecie, wybierając trasę rejsu? Która dotychczas była dla was największym wyzwaniem?

Naturalnie kluczowym czynnikiem jest tutaj pogoda, ale i nasze priorytety i potrzeby życiowe. Mimo, że lubimy słońce i ciepło, a Karaiby są jednym z najlepszych miejsc na świecie dla ludzi z takimi priorytetami, to i tak od czasu do czasu musimy stąd uciekać. Co roku w lecie jest tutaj sezon huraganowy i jedyną pewną metodą na uniknięcie spotkania z takim żywiołem jest wyniesienie się z takiej strefy zagrożenia. Do ostatniego lata uciekaliśmy na północ lub na południe, parkowaliśmy łódkę w USA, lub w Południowej Ameryce i lecieliśmy na lato do Polski zobaczyć się z rodziną i z przyjaciółmi. W zeszłe wakacje w związku z pandemią i z tym, że już nie pracowałem byliśmy non-stop na łódce zdecydowaliśmy się pozostać na południowych Karaibach na Martynice i Saint Lucii, skąd ucieczka do bezpiecznej strefy zabiera mniej niż dobę żeglugi. Na szczęście nie musieliśmy przed niczym uciekać. W tym roku natomiast planujemy mały remont, chcemy zobaczyć się z rodziną i uniknąć kolejnego sezonu huraganowego w strefie zagrożenia, więc pod koniec kwietnia wybieramy się w nasz najdłuższy rejs potencjalnie non-stop 5000 mil, czyli ponad 9000 km prosto do Gdańska.

Największym wyzwaniem chyba było przejście Biskajów jesienią 2015, kiedy musieliśmy grać w szachy z czterema ogromnymi niżami. Na szczęście dzięki świetnym prognozom, prędkości łódki i dobrym wyborem strategii ominęliśmy niekorzystne warunki, a wiatr momentami osiągający siłę huraganu wiał ze sprzyjającego nam kierunku. Dopiero w połowie Portugalii dało się odetchnąć.

Co waszym zdaniem zyskują dzieci przez taki tryb życia?

Wybór takiego sposobu na życie był dla nas naturalny, nie chcieliśmy czekać z realizacją marzeń do emerytury, aż dzieci podrosną. Z dziećmi zresztą cała ta podróż smakuje o wiele lepiej. Co prawda, nie jest łatwo, co pewnie przyzna każda mama dwójki małych dzieci, szczególnie chłopaków, którzy nigdy się nie meczą. Do tego na jednej małej powierzchni. Na łodzi dzieci naturalnie uczą się odpowiedzialności. Dla nich to jest prawdziwa szkoła życia. Oprócz tego, że od dwóch lat uczymy ich w domu (Ania prowadzi z chłopcami lekcje polskiego i angielskiego) to najważniejsze lekcje mają w praktyce, a spotkania z innymi pływającymi rodzinami to najlepsza lekcja języków obcych. Ważną zaletą jest poznawanie innych kultur, ludzi z różnych stron świata, przeróżnych osobowości, wychowujących się w różnych systemach – to uczy olbrzymiej otwartości na świat, a przede wszystkim akceptacji ostatecznie też siebie.

Ogólnie mamy wrażenie, że dzieciaki uczą się najlepiej jak coś je zainteresuje lub pojawi się jako potrzeba lub praktyczne zastosowanie. W i dookoła naszego domu dzieje się prawie codziennie coś z fizyki, biologii, języków obcych, etc. Chłopaki coraz więcej pomagają również w prowadzeniu łódki, w związku z czym praktyczna matematyka też się pojawia. Poza "domem" wystawieni są na wpływ licznych innych łódkowych dzieci, które nie dość, że nie mówią po polsku,  to jeszcze przynoszą do zabawy doświadczenia z czasami zupełnie innych kultur. Nie jestem w stanie wymyślić środowiska, w którym moglibyśmy im zaoferować tak otwarte i różnorodne wychowanie.

Jak reagują na was inne rodziny i jak chłopcy dogadują się z dziećmi z innych krajów?

Oprócz wspomnianych dzieci sąsiadów z kotwicowisk, nasze dzieciaki mają coraz więcej znajomych wśród lądowych mieszkańców przeróżnych krajów. Są na tym cudownym etapie, kiedy niemożność dogadania się werbalnie nie stanowi bariery uniemożliwiającej wspólną zabawę. Inne rodziny pływające raczej nie są niczym zdziwione, bo żyją w podobnym środowisku i zwykle mają podobne priorytety życiowe. Jeśli chodzi o ludzi na lądzie to reakcje są wszelakie od stukania się po głowie i grożenia opieką społeczną za "zamknięcie dzieci na statku" po uwielbienie i podziw za odwagę urwania się ze wielu standardowych schematów i zorganizowanie życia prawie całkowicie po swojemu.

Co było dla was największym wyzwaniem, jako dla rodziców?

Sądzę, że pierwsze dwa lata na pokładzie były jedne z najtrudniejszych w naszym życiu. Mieliśmy malutkie dzieciaki, łódkę która wymagała masę uwagi, bo paradoksalnie remont powoduje to, że masę nowych rozwiązań trzeba przetestować i poustawiać tudzież wymienić na inne, jeśli nie działają prawidłowo. W tym czasie mieliśmy też dużo gości na pokładzie, a ja latałem pół na pół na zmianę z rejsami. Na prawdę po tych dwóch latach poczuliśmy zmęczenie. Zdaliśmy sobie sprawę, że musimy zwolnić by być więcej dla siebie i dla dzieciaków.

Od ilu lat prowadzicie taki tryb życia?

Ania: Mieszkamy na łódce już prawie sześciu lat. Wcześniej przez pięć lat co roku organizowaliśmy rejsy na czarterowanych łódkach w różnych miejscach na świecie, ale Karaiby zawsze były na topie listy. Przedtem Bartek sam organizował rejsy już od drugiej połowy lat 90.

Czy wasz tryb życia zmienił się od wybuchu pandemii?

Bartek: Na co dzień w zasadzie nic się nie zmieniło na pokładzie mimo, że fundamentalnie parę spraw w kwestiach życiowych uległo radykalnej zmianie. Po pierwsze przestałem latać. Jestem permanentnie na pokładzie. Mam znacznie więcej przestrzeni na bycie ojcem i mężem. Jeszcze głębiej doświadczam i cieszę się z tego naszego pomysłu na życie. Mimo, że ostatni rok to pierwszy raz w życiu, kiedy jesteśmy razem dłużej niż kilka miesięcy, jest rewelacyjnie. Trochę jakbyśmy się z Anią poznawali głębiej, to nie znaczy, że nie mamy konfliktów, ale wydaje mi się, że widzimy się z coraz większą ostrością i rozdzielczością. Różnice, nieporozumienia, przechodzące w niekontrolowane emocje są coraz rzadsze i coraz krótsze. Jeszcze więcej pracujemy nad samorozwojem i duchowością i dzięki temu mamy coraz więcej uważności i obecności by nie dać się kontrolować jakimś programom czy schematom zachowań. Coraz bardziej też zauważamy w jak wielu momentach się uzupełniamy i coraz bardziej ufamy drugiej osobie, kiedy nam zdarza się rozsypać. Cudowne jest to, że w tylu sytuacjach możemy polegać na sobie na wzajem. Bardzo jestem za to wdzięczny i bardzo jestem wdzięczny Ani za te 11 lat razem.

Ania z synami
Ania z synami Bartek Dawidowski
Dom Ani i Bartka
Dom Ani i Bartka archiwum prywatne
Ania i Bartek z dziećmi
Ania i Bartek z dziećmi Bartek Dawidowski
Zobacz wideo Rodzice dwójki dzieci od sześciu lat mieszkają na łodzi. "Syn może najmłodszym Polakiem, który przepłynął Atlantyk. Miał osiem miesięcy"
Więcej o: