Piotr, ojciec siedmiorga dzieci: Najmłodszy syn skończył 2 lata w październiku, a najstarsza córka w lutym będzie miała 16 lat. Mamy dwójkę chłopców i pięć dziewczyn. Dzieciaki mają przeróżny temperament. Wydaje się, że jak się jest rodzicem i przechodzi się kolejne etapy z pierwszym dzieckiem, to już ma się receptę na każde kolejne dziecko. Ale to jest tak, że każde kolejne dziecko ma zupełnie inne problemy, zupełnie inne postrzeganie świata. Z perspektywy rodzica nawet wiedza, czy dziecko jest introwertykiem, czy ekstrawertykiem, niewiele daje.
Mam siedmioro dzieci, ale to nie czyni ze mnie żadnego eksperta, żeby doradzać komukolwiek, cokolwiek na temat tego, jak postępować z dziećmi. Dzisiaj z żoną nie mówimy już, że coś jest niemożliwe. Trudno sobie czasem wyobrazić, co dzieci wymyślą. Jest jedno doświadczenie wspólne dla wszystkich rodziców: to, że cisza jest zawsze złowieszcza.
Przeszedłem długą drogę do tego, żeby odkryć ojcostwo. Kiedy poznałem swoją żonę i rozmawialiśmy o dzieciach, brałem pod uwagę taki standard: jedno-dwoje dzieci, może troje jak się przydarzy. Sam pochodzę z rodziny wielodzietnej i wielodzietność była dla mnie skorelowana z tym że nie miałem tego, co mieli moi koledzy. Istniały ograniczenia finansowe, miałem znacznie więcej obowiązków.
Ludzie mówią: fajnie, dzieci będą się wspierały. Nie. To tak nie działa. Tak się może wydawać komuś, kto w tym nie siedział. Kto tego nie przeżył. Ja nie chciałem zafundować moim dzieciom takiego dzieciństwa, jakie ja miałem.
Oczywiście życie pokazało mi, że wcale nie jest tak, że ktoś dubluje historię swoich rodziców. Ale musiałem do tego dojrzeć. Wielodzietność jest u nas bardzo związana z wiarą, którą wyznajemy, z naszym sposobem przeżywania małżeństwa, płodności, korelacji i tego, co Pan Bóg daje. Do dzisiaj nie jest ona celem naszego małżeństwa.
Staram się być innym rodzicem. Mojego ojca często nie było w domu. On się nie angażował. Taki był wtedy model rodziny i ja to rozumiem, ale staram się nie przenosić do swojej rodziny tego, co mi samemu doskwierało w dzieciństwie. A przy tym pewnie robię tysiąc innych błędów, których moje dzieci będą chciały uniknąć w przyszłości.
Mimo tego, że jestem wychowankiem bloku, bo wychowałem się w Nowej Hucie, niezależnie od pory roku spędzałem czas na zewnątrz. Liczyłem na to, że kiedy wybuduję dom i przeprowadzimy się z dziećmi, one również będą korzystać z zabaw na zewnątrz, ale niestety pochłaniają je tablety, telefony komórkowe i komputery. Muszę więc organizować im zabawy, żeby wychodzili na dwór.
I tak, i nie. Dla nas wyjście do kina czy wyjazd na wakacje to jest przedsięwzięcie finansowe. Czasem wynajmujemy duży samochód, a czasem poruszamy się dwoma samochodami. W większości przypadków hotele nie przewidują tak dużych rodzin. My wynajmujemy 3 albo 4 pokoje.
Od 2007 roku prowadzę nasze finanse w Excelu. Każdy paragon, każdy wydatek jest tam wpisywany. Wiemy, na co możemy sobie pozwolić. Kupujemy wiele używanych rzeczy i też sprzedajemy te, których dzieci już nie chcą używać. Na zakupy chodzimy w weekendy do Carrefoura, bo tam w weekendy jest rabat 10 proc. do zakupów za 300 zł. Dzielimy całe zakupy na partie po 300 zł, żeby korzystać z promocji. Pampersy, masło i wszystko, co jest droższe, kupujemy w większej ilości, kiedy są promocyjne ceny. Jeśli chcemy wyjechać na wakacje, to przez cały rok oszczędzamy na to i każdego miesiąca odkładamy.
Sobota to jest taki dzień porządków i tutaj każdy ma swoją przestrzeń, którą ma się zająć. Najstarsza córka robi pranie i prasowanie, druga i trzecia córka myją naczynia i dbają o czystość kuchni i jadalni. Każdego dnia starsze córki zajmują się najmłodszymi, wyznaczamy im dyżury. Kolacja jest też podzielona. Starsi mają zrobić młodszym kolację.
Jest to wyzwanie. Mamy teraz sprzętu jak mała firma komputerowa. Cóż takie życie. Ja część pracy wykonuję zdalnie, a żona od początku pandemii ustawia sobie pracę tylko na popołudnia.
To był horror. Miałem wrażenie, że poza rodzicami nikt tego nie ogarnia. Myśmy podzielili się tak, jak mamy wykształcenie. Żona zajmowała się biologią, chemią, geografią. Ja matematyką, fizyką, informatyką. Humanistycznymi dzieliliśmy się po połowie. Siedzieliśmy z dziećmi nocami, żeby przerobić ten materiał. Trochę jest tak do dzisiaj. Tylko dzisiaj już to kwestia odrabiania lekcji, a nie przerabiania materiału.
Jest trudno. Czasem brakuje nawet przestrzeni, żeby porozmawiać. Złapaliśmy się w pewnym momencie na tym, że jako małżeństwo funkcjonujemy wyłącznie jak firma. Jest ten podział obowiązków i rozmowy funkcyjne. Postanowiliśmy, że musimy to zmienić i zaczęliśmy wychodzić. Ale wyjście to zawsze jest dla nas walka z tym, co czujemy a z rozsądkiem, bo raz, że musimy zapłacić w restauracji, a dwa, że musimy zapłacić opiekunce, która zostanie z dziećmi. To robi się poważny wydatek.
Jeszcze przed pandemią dostaliśmy voucher od starszych córek na wyjście do restauracji i to był bardzo miły wieczór. Wyjeżdżamy też zawsze na rocznicę, organizujemy kogoś z rodziny do dzieci i mamy ten czas dla siebie. A w soboty zawsze oglądamy sobie razem film i dzieciaki wiedzą, że o 21 nie schodzą do salonu, bo mamy z żoną czas dla siebie.
Chciałbym powiedzieć coś pięknego, ale nie powiem. Prawda jest taka, że ostatnia ciąża to był dla nas bardzo trudny czas. Moja żona została sama, dlatego że ja zmieniłem pracę na taką, która bardzo pochłonęła mnie czasowo. Siódma ciąża żony to był moment, kiedy potrzebny nam był dom. Kupiliśmy rozgrzebaną budowę i musiałem zniknąć w pracy, gdzie wyjeżdżałem o czwartej rano w poniedziałek, a wracałem o 23 w piątek i moja żona fizycznie pilnowała wszystkiego na miejscu.
Szczęśliwie nasze małżeństwo się nie rozpadło, ale nie mogę powiedzieć, że jestem idealnym mężem. To jest też trochę tak, że ja musiałem dojrzeć do ojcostwa. Trzecią i czwartą ciążę nie najlepiej przyjąłem. Były ciąże, z których bardzo się cieszyłem, ale były też takie, w których oboje przeżywaliśmy stres. Kiedyś rozmawiałem o tym szczerze z żoną i dla niej to jest podwójny stres. Raz, że dowiaduje się, że jest w ciąży a dwa, że stresuje się, jak ja zareaguję. Jasno z tego wynika, że nie jestem dla niej takim wsparciem, jakiego by oczekiwała. W tej kwestii nie domagam jako głowa rodziny i jako mąż.
Pomaga mi chyba modlitwa. Patrząc z perspektywy czasu na to, jak pan Bóg przeprowadzał nas przez to wszystko, to było niesamowite. Mimo tego, że przechodzimy przez każdą kolejną sytuację obronną ręką i widzimy, jak Bóg nas prowadzi, zawsze pojawia się lęk, że może tym razem będzie inaczej. Było tak, że było super, że co się pojawiało dziecko, to dostawałem podwyżkę w pracy, lepszy samochód, ale był taki moment, że przy piątej ciąży ja straciłem pracę i zaczęliśmy popadać w długi. Sytuacja z dnia na dzień się zawaliła. Teraz widzę, że to było bardzo dobre, bo doświadczyliśmy ogromnej życzliwości ludzi.
Przy wszystkich za wyjątkiem ostatniego. Byłem na wyjeździe służbowym. Żona poszła na rutynowe badanie i to była końcówka ciąży. Okazało się, że mało jest wód płodowych i że życie dziecka może być zagrożone. Zaczęła się szybka akcja, ja oczywiście wróciłem z terenu, ale chwilę to trwało. Zostawili ją w szpitalu, a ja musiałem jechać do domu po rzeczy do porodu. Efekt był taki, że zabrakło mi kilku minut. Wpadłem do sali porodowej, a Mateusz był już urodzony. Ja zawsze się wzruszam przy porodach.
Jak byłem chłopakiem, to nigdy nie rozumiałem tego zachwytu nad narodzinami. Bałem się tego, że będę miał problem z kochaniem swoich dzieci i że one może będą mnie drażnić. Miałem wiele obaw związanych z ojcostwem, a odkąd urodziła się moja pierwsza córka, ryczę na filmach, gdzie są krzywdzone dzieci. Nie mogę ich oglądać. Patrząc na moje dzieci, widzę odbicie siebie samego. W ich zachowaniach, cechach charakteru. To jest niesamowite. To już wystarcza za cały trud, jaki ma się włożyć w wychowanie dzieci.
Chciałbym, żeby moje dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Z jednej strony są te wartości, które my przekazujemy żonie a z drugiej strony dostają tę katechezę świata. Najbardziej zależy mi na tym, żeby dzieci nie wzgardziły wartościami, które pozwalają nam iść przez życie i być szczęśliwymi i nie zamieniły ich na te, które mogą je pokaleczyć.
Jesteśmy z żoną związani z Kościołem i jest taka troska człowieka o to, w co się wierzy, ale Kościół to my wszyscy, nie tylko hierarchowie. Mam taki wewnętrzny duży smutek. Wszystko się gdzieś tam skumulowało: wypływają afery pedofilskie, pandemia pokazała też, że wielu ludzi chodziło do kościoła z przyzwyczajenia i na koniec też ten wyrok TK.
Jak mówił jeden święty, "nie mów ludziom o Bogu, ale żyj tak, żeby o niego pytali". I tym się kieruję. Nie chodzę i nie nawracam wszystkich wokół siebie i nie wojuję. Uważam, że to bardzo złe, że Kościół miesza się w politykę. Jedyne, co Kościół powinien robić, to nieść Jezusa Chrystusa ludziom. Mówić, że tak nas ukochał, że za nas umarł i zmartwychwstał, żebyśmy mieli życie wieczne. Niezależnie od tego co robisz, Jezus będzie cię kochał. Choćbyś usunęła ciążę albo była lekarzem, który przeprowadza aborcję. To nieważne. Mogą się wszyscy tobą brzydzić, on się tobą nie brzydzi. To jest jedyne, co powinien mówić Kościół, a on tego nie mówi.
Z jednej strony rani mnie to, że moi znajomi odchodzą od Kościoła i że jest tyle nienawiści, z drugiej strony wiem, że nie ma tam tego, co powinno być. Niewiele w Kościele niesienia Ewangelii, jest za to wojowanie wkoło tym samym mieczem.