Sylwia od kilku lat mieszka w Kanadzie. "Tutejsza służba zdrowia to zamach na życie kobiet"

Polka, mama dwójki dzieci, mieszkająca od kilku lat w Quebecu marzy o przeprowadzce do Europy. "Chcielibyśmy podróżować, chcielibyśmy, żeby nasze dzieci doświadczyły tego luksusu".

Sylwia ma 30 lat. Jej mąż Felix jest Kanadyjczykiem i żołnierzem, poznali się w Polsce i zdecydowali, że to ona przeprowadzi się do Kanady, a nie on do Polski. Mają prawie sześcioletniego syna Filipa i dwuipółletnią córkę Sarę.

Jak poznałaś swojego męża? 

Uwielbiam opowiadać tę historię! Poznaliśmy się przez Tindera. On był w Polsce w ramach misji wojskowej. Ja akurat przebywałam w szpitalu. Naprawdę miałam wszystkiego dość. Nic mi się nie układało, problemy się piętrzyły. Musiałam z kimś pogadać. Przypomniałam sobie wtedy o aplikacji do randkowania. Cóż mi szkodziło zainstalować i pogadać z kimś bez zobowiązań? Podczas naszej pierwszej randki w realu cały czas paplałam. Oprowadziłam go po Poznaniu i zarzucałam ciekawostkami historycznymi. Przed moją przeprowadzką postanowiliśmy się pobrać w Polsce, by mieć pewność, że moje nowe dokumenty będą wystawione na nazwisko męża (Quebec nie pozwala kobietom zmieniać nazwiska po ślubie). Emigrowaliśmy w ramach programu sponsorowania rodzin. Jednym z wymogów było przedstawienie dowodów, że nasz związek jest prawdziwy, że się kochamy, że ze sobą rozmawiamy, mamy wspólnych znajomych, wspomnienia. 

Czym dokładnie zajmuje się twój mąż?

Jest żołnierzem. Na szczęście ma bardzo bezpieczną pracę i pracuje na miejscu. Zajmuje się budżetem i finansami. Pracuje dużo, gdyż wymaga się od niego dostępności przez całą dobę siedem dni w tygodniu. Aktualnie ze względu na sytuację związaną z wirusem może pracować z domu. Nie wyjeżdża często. W tym roku wyjechał tylko raz na trzytygodniowy kurs do innej prowincji. Było to dla nas wyzwanie, bo dla dzieci była to pierwsza rozłąka z tatą, a nie mogliśmy nawet porozmawiać przez Skype'a. Zazwyczaj ma kilka podobnych wyjazdów w roku. Mąż uwielbia swoją pracę i jest jej bardzo oddany. Dla mnie to rzeczy nie do ogarnięcia, a on świetnie sobie radzi z liczbami.

 

A ty?

Ukończyłam pedagogikę ze specjalizacją edukacja elementarna i terapia pedagogiczna oraz logopedię. Aktualnie jestem wychowawcą szóstej klasy w anglojęzycznej szkole podstawowej. Odkąd tu przyjechałam w 2017 roku, pracowałam w barach szybkiej obsługi oraz jako fotograf, byłam wychowawcą w przedszkolu, opiekunką w świetlicy szkolnej, nauczycielem na zastępstwo, pomagałam też uczniom wyrzuconym z zajęć za złe zachowanie. I tak oto jestem teraz tu, gdzie jestem. Jako nauczyciel-wychowawca tworzę materiały dydaktyczne dla rodziców, opiekunów i innych nauczycieli. Moi uczniowie mają mniej więcej jedenaście lat. Uczę ich angielskiego, matematyki, dramy oraz etyki, religii i kultury. Świetnie się razem bawimy. COVID-19 nałożył na nas wiele ograniczeń, ale mamy swoje sposoby, aby się uczyć i rozwijać. 

Twój syn chodzi do zerówki, a córka do przedszkola Jak wygląda ich dzień?

Filip w sierpniu poszedł do zerówki. Aby rozpocząć naukę, dziecko musi tu mieć ukończone pięć lat do ostatniego dnia września danego roku. Dzieci mogą przyjść do szkoły nie wcześniej niż o 8:05, chyba że uczęszczają do świetlicy (jest odpłatna). Zajęcia kończą się o 15:15. Wtedy dzieciaki są pakowane do autobusów, odbierane przez rodziców bądź samodzielnie wracają do domów albo zostają w świetlicy (również płatna). Raz na jakiś czas w szkole są dni pedagogiczne. W te dni szkoła nie oferuje zajęć lekcyjnych, odpłatnie dostępne są zajęcia opiekuńcze. Należy pamiętać, by zapisać się na czas. W mojej szkole kalendarz jest zupełnie inny. I tak na przykład, gdy Filip ma dzień wolny (pedagogiczny), u mnie to regularny dzień zajęć i odwrotnie. Nie jest łatwo.

A jak z jedzeniem?

Denerwują mnie panujące w szkole ścisłe zasady dotyczące żywienia dzieci. Nie wolno dawać żadnych produktów zawierających orzechy, jako poranną przekąskę mogę dać synowi jogurt, ser albo świeży owoc (nie może być suszony), żadnych domowych muffinów. Na lunch mogę mu dać danie na zimno albo coś w termosie, ale z powodu wirusa dziecko musi sobie samo poradzić z otwarciem termosu. Denerwuje mnie również to, że tu pięcioletnie dziecko może wracać samo do domu. Musieliśmy z mężem dobrze wczytać się w zasady, aby nie pominąć zaznaczenia, że nie wyrażamy zgody na samodzielny powrót syna do domu w przypadku odwołania zajęć.

 

W przedszkolach jest podobnie?

Sara chodzi do Centrum Małego Dziecka. Przygód mieliśmy co niemiara, by znaleźć dla niej miejsce. W Quebecu popularne są "domowe żłobko-przedszkola". Są często drogie. Nasze pierwsze było ogromną pomyłką. Po pierwszym dniu odebrałam zapłakane, przestraszone dzieci. Okazało się, że opiekunka krzyczała i używała siły. Szybko znaleźliśmy drugie domowe przedszkole, ale tylko dla Filipa. Dla Sary trudno było znaleźć miejsce (miała wtedy niecały rok). Niestety Filipa opiekunka, cudowna, nadwyrężyła plecy i musiała zawiesić działalność.

Następnym miejscem było domowe przedszkole prowadzone przez Kubankę. Miała miejsce dla naszej dwójki. Niestety był to drugi koniec miasta, ale nie mieliśmy wyboru. Uczęszczali tam kilka miesięcy. Koszt takiego przywileju to ponad dwa tysiące złotych płacone co dwa tygodnie. Moja pensja (też co dwutygodniowa) ledwo pokrywała koszty. Ostatecznie znaleźliśmy miejsce tuż obok nas. Właśnie w Centrum Małego Dziecka. Jest wspaniałe. Można porównać do polskiego przedszkola. Dzieci są żywione na miejscu. Koszt jest o wiele niższy. Denerwują mnie tu jednak inni rodzice i ich podejście do wychowania dzieci. Dzieciaki są przez nich często pozostawione same sobie, są agresywne i ich rozwój jest "stymulowany" poprzez częste oglądanie telewizji. Na szczęście w naszym przedszkolu królują inne wartości, a i my staramy otaczać się przyjaciółmi z podobnym podejściem do naszego.

Nie rodziłaś w Kanadzie... 

Nie. Rodziłam dzieci w Polsce. I całe szczęście! Uważam, że kanadyjska służba zdrowia to zamach na życie kobiet. Mają tu bardzo lekceważące podejście. W pierwszej ciąży (w całości prowadzonej w Polsce) miałam cholestazę ciężarnych, czyli zaburzenie pracy wątroby i z powodu pogarszających się wyników z dnia na dzień zadecydowano o cesarskim cięciu. Gdy powiedziałam o tym lekarzowi w Kanadzie (druga ciąża była prowadzona do ok. 30 tygodnia w Kanadzie), to mnie wyśmiał oraz powiedział, żeby o tym nie myśleć, bo myślenie o takich rzeczach sprawia, że się zdarzają. A jak nie będę myśleć, to jestem bezpieczna. Miałam szczęście, bo udało mi się trafić do ginekologa. Normalnie ciążę prowadzi tu lekarz rodzinny. Moją prowadził ginekolog, ponieważ nie miałam lekarza rodzinnego ze względu na mój status, byłam wówczas turystką, byliśmy w trakcie procesu imigracyjnego dla rodzin.

Często przylatujesz do Polski?

W Polsce staramy się bywać raz na dwa lata. Marzy nam się przeprowadzka do Europy. Chcielibyśmy podróżować po różnych krajach. Podróże kształcą. Chcemy, by nasze dzieci mogły doświadczyć tego luksusu. Rozmawiam z dziećmi po polsku. Zawsze i wszędzie. Gdy odbieram je z przedszkola, szkoły, w czasie zakupów. Dodatkowo oglądamy bajki po polsku, śpiewamy piosenki i czytamy książki. Mam wspaniałych rodziców i rodzeństwo. Często łączą się z dzieciakami poprzez Whatsapp, bawią z nimi i czytają książki. Przyjechali również nas odwiedzić. Mam nadzieję, że w 2021 roku również przyjadą. W Quebecu znamy kilka rodzin, w których mówi się po polsku. Uwielbiamy spędzać z nimi czas, niestety nie jest to możliwe aż tak często jakbyśmy sobie tego życzyli. Mój mąż wspiera naukę naszych dzieci. Jest dla nas bardzo ważne, by nasze dzieci mogły porozumieć się z bliską rodziną - czyli zarówno po francusku, jak i po polsku. Język angielski nie jest naszym priorytetem.

 

Jak w Kanadzie żyje się w czasach epidemii? Dokuczają Wam ograniczenia?

Ograniczenia dokuczają nam tylko trochę. Najsmutniej jest odwoływać przyjęcia urodzinowe naszych dzieci lub spotkania z rodziną od strony męża. Lubimy naturę i na szczęście spędzanie czasu na jej łonie nie jest tu teraz zabronione. Gdy tylko możemy, udajemy się na spacery w odludne miejsca. Nie lubimy tłoków, galerie handlowe nigdy nie należały do naszych ulubionych atrakcji. Oczywiście, chcielibyśmy móc więcej podróżować, ale na razie jest jak jest. Skupiamy siłę i energię na tym, co możemy zrobić.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA